Być biskupem na Białorusi

KAI |

publikacja 28.11.2010 16:17

Zawsze dziękuję tym wszystkim, którzy się modlili, szczególnie w Polsce, aby na Wschodzie dokonał się cud nawrócenia. I dokonał się bez przelewu krwi i rewolucji. Jest to prawdziwy cud fatimski – powiedział w rozmowie z KAI bp Władysław Blin.

Być biskupem na Białorusi Henryk Przondziono/Agencja GN bp Władysław Blin

W rozmowie ordynariusz diecezji witebskiej na Białorusi mówi o swojej posłudze, ciężkich początkach odradzającego się Kościoła w tym kraju, obecnej jego sytuacji i wyzwaniach, a także o swoich marzeniach.

Za KAI publikujemy tekst rozmowy.

KAI: Co to znaczy być biskupem na Białorusi?

Bp Władysław Blin: Jednoznaczne pytanie i jednoznaczna odpowiedź: Trzeba być apostołem! Na tych terenach apostołowanie jest nadal dziewicze. Przez 70 lat na Białorusi niszczono widzialną twarz Kościoła, czyli świątynie, równolegle niszczono człowieka, wcześniej rozstrzeliwano kapłanów lub wywieziono ich do gułagów. Ludzie nadal żyją jeszcze duchem komunizmu, który przez 70 lat im wpajano. Trzeba mieć wytrwałość i nalegać w porę i nie w porę, jak mówi św. Paweł, i być zawsze świadkiem Jezusa Chrystusa. To jest najlepszy sposób na ewangelizowanie.

Na czym ono konkretnie polega?

- Nasze ewangelizowanie może nie polega jeszcze na konkretnym głoszeniu wszystkim Ewangelii, gdyż do kościoła przychodzi stosunkowo mało ludzi. To my musimy wychodzić im naprzeciw, przede wszystkim do młodych i zachęcać ich do wspólnych wędrówek, śpiewu, uczestnictwa np. w konkursach malarskich, tworzenia teatrów i kółek zainteresowań. Musimy być z nimi, nie tylko w kościele, gdyż często w danym miejscu kościoła nie ma, ale w domu kultury, w salach wystawowych, na ulicach, na uniwersytecie... Jeśli się z nimi spotykamy w ten sposób, to oni zaczynają nas pytać: kim jesteś, co i jak robisz? Nawiązuje się dialog. My odpowiadamy i sami zadajemy pytania: dlaczego przyszedłeś do nas, dlaczego jesteś sam, nie masz żony, nie masz dzieci itp. Później pytamy głębiej, np. o sens życia. Wtedy ludzie ci zaczynają stawiać powolutku pierwsze kroki w wierze. Inicjowanie i prowadzenie takich spotkań obok głoszenia Ewangelii to jedno z najważniejszych zadań biskupa na Białorusi i wszystkich, kapłanów, zakonników, sióstr zakonnych i wiernych.

Dlaczego Ksiądz Biskup wybrał właśnie Białoruś?

- Mój „romans” z Białorusią zaczął się, dlatego że moi przodkowie pochodzą z terenów Białorusi. Po II wojnie światowej rodzinę wywieźli w bydlęcym wagonie do Koszalina. Dopiero w dniu święceń kapłańskich ojciec powiedział mi, że moja babcia nie chciała ruszyć się z Głębokiego i Zadoroża. Tam do śmierci została i tam jest jej grób. Ojciec powiedział także, że babcia bardzo by się cieszyła gdyby teraz mogła zobaczyć mnie jako kapłana, gdybym wrócił w rodzinne strony i tam głosił Ewangelię.

Nie dawało mi to spokoju. O powrocie można było tylko marzyć. Pierwsze lata pracowałem w diecezji włocławskiej, gdyż ukończyłem seminarium duchowne. Gdy tylko w latach 80. XX w. pojawiła się możliwość wyjazdów do Wilna, do sióstr eucharystek na Zwierzyńcu, od razu z niej skorzystałem. Zaczęliśmy organizować pobyty dzieci i młodzieży z Białorusi w Polsce. Siostry chodziły wtedy jeszcze bez habitów. Woziły mnie po całej Wileńszczyźnie. Jeździłem z nimi do Głębokiego i innych parafii, gdzie nie było księdza. Jakoś to wiązałem ze studiami na Katolickim Uniwersytecie Lubelskim.

Przyszedł rok 1989, w którym Jan Paweł II mianował pierwszego biskupa dla Białorusi. Został nim bp Tadeusz Kondrusiewicz. Pojechał na święcenia biskupie do Rzymu, a mnie poprosił, abym przygotował mu ingres do katedry. Pamiętam ten wybuch szczęścia i radości. Główny plac w Grodnie i okoliczne ulice nie mogły pomieścić ludzi, którzy przybyli na uroczystość. Wtedy też, po raz pierwszy na tych terenach, wszystkie siostry, kapłani ubrali swoje habity i sutanny.

Przygoda z Białorusią rozpoczęła się optymistycznie...

- Był niesamowity zapał. Ludzie sami remontowali kościoły, stawiali kapliczki i robili wszystko, aby przybył do nich kapłan. Było nas zaledwie 30 księży na całej Białorusi. W niedługim czasie otrzymaliśmy piękny podarunek z Polski – przyjechało do nas 50 kapłanów, którzy zostali „wchłonięci” do pracy w zachodnich częściach kraju.

Natomiast na wschodzie kraju w ogóle nie było kapłanów. Wcześniej ludzie przyjeżdżali z tych terenów do Wilna, aby przyjmować choć raz w roku sakramenty. Niektórzy zabierali hostie w słoiku po konfiturach, aby później móc udzielić komunii konającym. Chrztów udzielały m.in. bardzo pobożne kobiety z Trzeciego Zakonu św. Franciszka. Na Boże Narodzenie 1989 r. wyjechałem na wschodnią Białoruś do Mohylewa. Pojechałem z myślą że pobędę tam przez ten okres, a potem wrócę na zachód. Jednak okazało się, że ludzie tak pragnęli kapłana, że zaczęli mnie zapraszać do Bobrójska, Mozyra, Homla, Połocka, Lepiela. Szybko się przekonałem, że moje miejsce nie jest na zachodniej lecz we wschodniej części kraju.

 

Kościół dynamicznie się rozrastał...

- Dzięki wielu kapłanom z Polski. Do pomocy zapraszaliśmy też kleryków z całej Europy. Przyjechało dużo wspaniałych ludzi, którzy pomagali nam w tym, aby intencje tych wszystkich, którzy przez dziesiątki lat modlili się o nawrócenie w krajach ZSRR przybrało realne kształty. Modlitwa ta pomogła też zachować wiarę w sercach ludzi, mimo że formalnie wszystko było zniszczone, nie było kościołów, w większości miejsc katolicy nie mogli się oficjalnie gromadzić, ale zachowała się wiara w ich sercach. Zawsze dziękuję tym wszystkim, którzy się modlili, szczególnie w Polsce, aby na Wschodzie dokonał się cud nawrócenia. I dokonał się bez przelewu krwi i rewolucji. Jest to prawdziwy cud fatimski.

To dzięki przyjaźni i pomocy katolików z Polski, Niemiec, Francji, Hiszpanii, Portugalii, Holandii, Szwajcarii i innych krajów mamy w diecezji witebskiej 137 parafii, ok. 200 tys. katolików, 100 kapłanów, 70 sióstr zakonnych, 30 seminarzystów w międzydiecezjalnym seminarium w Pińsku i w seminariach w Polsce, Niemczech, Francji i Włoszech. Z 50 miejscowych kapłanów, którym udzieliłem święceń kapłańskich, połowa swoją formację otrzymała za granicą.

Mimo wszystko początki były trudne....

- Trzeba przypomnieć, że na wschód od Mińska przez dziesiątki lat nie było żadnego czynnego kościoła. W samym Mińsku do lat 80. nie odprawiono żadnego oficjalnego nabożeństwa. Potem władze zgodziły się na odprawienie Mszy św. w kaplicy cmentarnej na Kalwarii. Po przyjeździe na wschodnią Białoruś zaczęliśmy wychodzić do ludzi. Wielokrotnie spałem w przypadkowych pokojach czy noclegowni na dworcu. Aby dojechać do jakiejś miejscowości wybierałem pociąg, który jechał późną nocą. W pociągu była woda i można było się umyć. Ponadto mogłem przygotować się do pracy duszpasterskiej na cały dzień. Gdy przyszły jesienne i zimowe chłody ludzie zapraszali nas na noclegi.


Jak sobie teraz radzicie?

- Próbujemy tworzyć centra duszpasterskie. Pomagają nam przyjaciele z Niemiec, USA, Włoch, Polski. Szukamy wszędzie sponsorów. Przede wszystkim dajemy swoją pracę. Specyfiką społeczną Białorusi jest demograficzny regres i wyludniająca się wieś. Przez ostatnie 20 lat ponad milion ludzi przeniosło się do miast. Białoruś liczy obecnie 9,5 mln mieszkańców i ponad 207 tys. km kw. Ludzie z wiosek szukają lepszych warunków życia. Zresztą jest to charakterystyczne dla całego świata. Na wsiach pojawiają się nowe technologie i maszyny. Nie trzeba już tylu rąk do pracy. To w miastach brakuje świątyń i kapłanów, aby zapewnić opiekę duszpasterską młodym ludziom, często oderwanym od korzeni i tradycji.

Jak kapłani radzą sobie z tymi wyzwaniami?

- Brakuje nam trochę kapłanów, którzy by rozumieli potrzebę duszpasterstwa szczególnie w środowiskach miejskich i mieli odwagę tam właśnie być apostołami. Często pochodzą ze środowisk wiejskich. Jest im łatwiej pracować na wiosce, gdzie babcie ich rozumieją i hołubią. Powoli na wioskach praca dla księży się kończy, musimy przestawić nasze duszpasterstwo.

A jak wyglądają powołania kapłańskie?

- Z tym też mamy problem. Laicyzacja robi swoje. Białoruś biorąc wzorce z Europy zachłystuje się hedonizmem. Dlatego młodym ludziom trudno jest zrezygnować z tych przyjemności dla Jezusa Chrystusa. Stale modlimy się o dobre powołania kapłańskie i zakonne.

Pracy wiele a robotników mało....

- Filarem Kościoła jest kapłan. Musi być przede wszystkim człowiekiem modlitwy i żyć z Jezusem Chrystusem 24 godziny na dobę. Współczesny świat tak wciąga, że jak nie będziesz czujny, to nawet nie zauważysz, kiedy stałeś się urzędnikiem a nie kapłanem. Kapłan nie powinien tylko czekać, aby ludzie do niego przyszli. Musi wyjść do nich. O wiele łatwiej jest mu działać we wspólnocie. Musi zebrać świeckich i z nimi razem ewangelizować. Wtedy oni staną się takim kręgosłupem parafii i będą nadawać jej duchowy rytm. Gdy wspólnota parafialna jest żywa to nawet, gdy ksiądz wraca do pustego mieszkania, to wie, że nie jest sam. To ona pomaga mu zbliżać się do Chrystusa. Parafia ma być domem, do którego ludzie pragną przyjść.

Jak Ksiądz Biskup scharakteryzowałby księdza na Białorusi?

- Mamy wielu wspaniałych księży, zakonników i siostry zakonne. Dla mnie Kościół na Białorusi jest najpiękniejszy. Jeszcze raz przypomnijmy, że to właśnie za wiarę w Jezusa Chrystusa bolszewicy rozstrzeliwali kapłanów i wiernych, wysyłali na Syberię i niszczyli świątynie. Wydawało się, że to już jego koniec, a on ożył, przetrwał w wierze naszych przodków. Gdy przyszła wolność ludzie ci wyszli ze swoją głęboką wiarą na ulice. Jest to też zasługa tych wszystkich, którzy w czasach ZSRR modlili się mocno za nawrócenie Wschodu. Ich praca, poświęcenie dały piękne owoce postaci powołań kapłańskich i zakonnych. Starsi już odeszli i jest to dla nas wielka strata, gdyż na Białorusi przez lata nie mieliśmy wzorów kapłana i tradycji specyficznej dla tych ziem. Tego nam trochę brakuje. My, podstarzali już kapłani, którzy dwadzieścia lat temu zaczęliśmy posługę na tych terenach, musieliśmy sami wypracowywać wzory pracy duszpasterskiej. Teraz młodzi księża szybko zostają proboszczami i biorą na siebie wielką ewangelizacyjną odpowiedzialność. Z jednej strony mają naśladować Jezusa Chrystusa, a z drugiej strony noszą jeszcze w sobie bagaż przyzwyczajeń z minionej epoki. Dzieciństwo i młodość spędzone w środowisku bez Boga niekiedy przeszkadzają kapłanowi w drodze do świętości. Chyba za mało ufamy Jezusowi Chrystusowi. Nie raz posługujemy się metodami pracy duszpasterskiej, które mają zapewnić nam tylko przetrwanie. Narzekamy, że nie mamy za co żyć, że ciężko jest nam prowadzić pracę duszpasterską, gdyż ludzie odeszli od Pana Boga itp. A przecież musimy tak niewiele: modlić się, dawać przykład świętości i pokazać, że na co dzień trzeba liczyć na Chrystusa. Nie bójmy się! To Chrystus nas prowadzi i każdą małą trzódkę wraz z ich pasterzem zachowa.

 

Jaki zatem jest ideał kapłana pracującego na Białorusi?

- Musi wychodzić do człowieka. Tutaj ludzie są nieprzyzwyczajeni jeszcze do obecności kapłanów, boją się, powiedziałbym nawet, czują przed nim lęk. W wielu ludziach jeszcze tajemnica wiary powoduje jakiś wewnętrzny paraliż, wydaje im się, że są niegodni, aby Jezus do nich przyszedł. Może za mało mówimy i pokazujemy Chrystusa, który kocha i jest miłosierny. Ksiądz ma być świadkiem Chrystusa, i jeśli tak jest, to wtedy on pociąga, najpierw czysto po ludzku, a potem swą głębią. Dzięki temu w człowieku rodzi się zrozumienie i wiara. Pan Bóg daje nam światełka, jasne punkciki, które nas fascynują i pociągają. Drogę do tych światełek powinien ukazywać każdy kapłan. Jest to na pewno problem, szczególnie w miastach, gdzie jest bardzo mało kapłanów. Tam często, szczególnie młodzi ludzie, wyrwani ze swego rodzinnego środowiska zachłystują się samowolą i często gubią. Nasze duszpasterstwo na Białorusi nie jest takie łatwe i proste.

Zadowolony jest Ksiądz Biskup ze swojej diecezji?

- Ogólnie bardzo dobrze oceniam moją diecezję i Kościół na Białorusi. Często spotykam się z piękną i wielką wiarą ludzi i to mnie uskrzydla. Nasz Kościół jest młody, odradza się i ma nadal wielkie potrzeby materialne. Dlatego jako biskup muszę myśleć perspektywicznie. Wznosząc świątynie muszę pamiętać, aby były stosunkowo niewielkie, funkcjonalne, aby nie było problemów z jej utrzymaniem, remontami czy ogrzaniem. Chciałbym, aby w każdym powiecie był chociaż jeden kościół. Obecnie zostało mi do wybudowania jeszcze pięć kościołów w powiatach, gdzie nie ma w ogóle świątyni. Taki jest plan jeśli chodzi o struktury materialne mojej diecezji. Nie mówię oczywiście o remontach starych kościołów, których dość dużo mamy w zachodniej części diecezji. Muszę także myśleć o budynkach przykościelnych, mieszkaniu dla księdza, sióstr zakonnych itp.

No właśnie a o siedzibie dla siebie Ksiądz Biskup już pomyślał?

- Można normalnie funkcjonować i pracować w bloku. Obecnie mieszkam na siódmym piętrze. Mam dwa pokoje z kuchnią. Z drugiej strony biskup powinien mieć jakieś widoczne i szczególne miejsce zamieszkania. Oczywiście nie myślę tu o swojej wygodzie. W naszym kompleksie przy kościele pw. Jezusa Miłosiernego w Witebsku połączyliśmy centrum młodzieżowe z budynkami parafialnymi. Na poddaszu praktycznie są wydzielone: mieszkanie dla biskupa i pracowników kurii oraz pomieszczenia biurowe. Z drugiej strony nie chcę rozwijać administracji. Mamy trudne warunki ekonomiczne i dlatego przede wszystkim trzeba ludziom zapewnić pracę i godne wynagrodzenie. Owszem urzędy są potrzebne, ale czy wielki aparat administracyjny jest konieczny do funkcjonowania diecezji? Chyba nie.

Czyli przede wszystkim należy dbać o wymiar duchowy....

- Najważniejszy w życiu Kościoła jest jego wymiar duchowy. To jest najważniejsze. Pamiętajmy jednak, że Białoruś to nie jest kraj afrykański. Nie możemy modlić się pod parasolem i potrzebny jest do tego budynek. Cały czas musimy jednak pamiętać, że nie sprawy materialne tylko modlitwa, trwanie przy pierwszych wzorach gorliwości chrześcijańskiej są najważniejsze. Pierwsze wspólnoty chrześcijańskie szybko się rozwijały nie dlatego, że były bogate. Wszyscy patrzyli na nich z podziwem i powtarzali: „Patrzcie jak oni się miłują”. Wzajemna miłość powinna być cechą każdej naszej wspólnoty, począwszy od parafii. Wzajemna pomoc daje nam siłę i jest magnesem, który przyciąga innych. Dlaczego wielu Białorusinów wybiera Kościół katolicki? Wybiera, gdyż widzi w nim: miłość, dobro i ciepło. Widzą, że żyjemy tym, co głosimy i nie urągamy swą postawą Ewangelii.

Jak sobie Ksiądz Biskup radzi sobie z polityką i władzami?

- W miejscu, gdzie przez dziesiątki lat nie było Ewangelii zadaniem numer 1 jest głoszenie Jezusa Chrystusa. Pomagać duchowo ludziom, którzy żyją na tej ziemi i w konkretnym środowisku. Należy wszędzie dostrzec dobro i to dobro docenić. Naszym zadaniem jest nie szukanie zaczepki, tylko wykorzystywanie wszelkich możliwości, w tym sytuacji politycznej, aby czynić dobro. Jeśli tak robimy wzbudzamy zaufanie i szacunek wszystkich, władzy, wierzących i niewierzących. Jeśli są problemy to trzeba je wspólnie z władzą rozwiązywać. Pan Jezus mówił, aby władze szanować, za władze trzeba się modlić, aby była jak najlepsza. Dlatego musimy robić swoje rzeczy i być autentycznymi. Wtedy będziemy cieszyć się szacunkiem władz i innych Kościołów, na tych terenach przede wszystkim naszych braci prawosławnych.

Jak wyglądają relacje z prawosławnymi braćmi?

- Kościół prawosławny jest największą wspólnotą chrześcijańską na Białorusi i dlatego co dziennie praktykujemy miłość braterską, dzielimy się tym, czego sami nie mamy za dużo. Widać to doskonale na przykładzie działalności naszej Caritas. Nie ma chyba w Witebsku wierzącego, niewierzącego, prawosławnego, katolika, który nie wiedziałby, co to jest Caritas. Robi ona tyle wspaniałych rzeczy dla wszystkich, bez względu na wyznanie, jak dokarmianie dzieci, stołówki, domy dziecka, domy starców, troska o chore dzieci w szpitalu, systematyczna opieka nad niepełnosprawnymi itd. To jest ważne, a nie prowadzenie niekiedy jałowych dyskusji.

Jak Ksiądz Biskup sobie daje radę z utrzymaniem diecezji?

- To, że ten Kościół się odrodził to jest jeden wielki cud, a to że on jakoś funkcjonuje to jest drugi wielki cud. Ze składek na diecezję to nawet na telefon nie wystarcza. Są to symboliczne sumy. Jak Pan zauważył w kurii mamy oddanych pracowników, którzy na okrągło pracują dla Kościoła. Nie liczą godzin, nie patrzą, że ktoś ich o coś poprosi, lecz sami starają się pomóc. Po ludzku patrząc wydaje się niemożliwe, aby w sensie materialnym, Kościół na Białorusi mógł się rozrastać i funkcjonować. A jednak działa dzięki przyjaciołom z Polski, Niemiec, Włoch i USA. Dzięki ich finansowemu wsparciu mogą funkcjonować struktury kościoła i parafii. Ponadto sami ludzie wspomagają Kościół czym mogą. Wiedzą, że zaczynaliśmy od zera i to ich tym bardziej motywuje do dalszej pracy. Jako biskup nie mam żadnego grosza dla siebie. Jak coś dostanę to rozdaję. Jestem tylko listonoszem, który przekazuje podarki od innych. Może szkoda, że Stolica Apostolska traktuje nasze diecezje jako historyczne, od dawna istniejące. Przez to nie otrzymujemy takiego wsparcia jak Kościoły misyjne. Jak tylko możemy to partycypujemy w funkcjonowaniu Kościoła powszechnego płacąc m.in. tzw. świętopietrze.

O czym Ksiądz Biskup marzy?

- Żebym dostał się do nieba. Po to robię to wszystko, żeby dostać się do nieba. Chciałbym, aby wszyscy, do których zostałem posłany też tam poszli, gdyż do nieba nie pójdzie nikt bez pasterza, a pasterz nie dostanie się do nieba bez swoich owieczek. Przede wszystkim trzeba widzieć chorych i potrzebujących. Był pan świadkiem rozmowy z dzieckiem, które zachorowało i dzięki naszej pomocy jest już zdrowe i chodzi do szkoły. Zmienił numer telefonu i podaje mi go, gdybym chciał do niego zadzwonić. To są takie radości, które dodają mi entuzjazmu i siły, mimo różnych nieporozumień. Jestem tylko człowiekiem, więc na pewno nie wszyscy są zadowoleni i szczęśliwi z mojej posługi, choć, jak podkreślam, bardzo się staram. Mimo wszystko przychodzą do biskupa ze swoimi radościami, raz jest to młoda para, młode małżeństwo, człowiek, który przez lata nie chodził do kościoła i w końcu przyszedł do Pana Jezusa. Jestem szczęśliwy, jak widzę, że jestem im potrzebny i co więcej, widzę, że ludzie w moim otoczeniu starają się żyć bardziej po chrześcijańsku. Nie wiele potrzebuję do szczęścia. Mam już swoje lata. Cieszę się, że przyjaciele troszczą o to, abym miał Opla do jeżdżenia, abym miał czym opłacić bieżące wydatki. W każdy wieczór wychodzę na balkon i błogosławię wszystkim przyjaciołom obejmując ich swoją miłością i modlitwą. Darczyńcom z Polski i innych krajów dziękuję za wsparcie materialne i duchowe. Jesteśmy wielką rodziną dzieci Bożych, dlatego mamy prawo do waszych serc i modlitwy. Proszę nie zostawiajcie nas samych.

Rozmawiał Krzysztof Tomasik