Wchodzimy po schodach. Czy widzialna jedność chrześcijan jest możliwa?

GN 2/2023 |

publikacja 12.01.2023 00:00

O Bożych szaleńcach wierzących w jedność chrześcijan, mitycznej historii Lutra i „podbieraniu” sobie wyznawców mówi dr hab. Jerzy Sojka.

Wchodzimy po schodach. Czy widzialna jedność chrześcijan jest możliwa? LWF/Albin Hillert

Jacek Dziedzina: Co roku w styczniu mam przekonanie, że Tydzień Modlitw o Jedność Chrześcijan katolicy powinni zaczynać od modlitw i rozmów ze sobą nawzajem. Bo jeśli my sami jesteśmy tak mocno podzieleni, to o jakim ekumenizmie z protestantami czy prawosławnymi mamy mówić. Luteranie też tak mają?

Dr hab. Jerzy Sojka:
Jeśli jest nas w Polsce tylko 60 tys., to jest nam trochę łatwiej. (śmiech)

Trwacie jednomyślnie na modlitwie i łamaniu chleba, bez odmierzania w milimetrach ortodoksji współbraci…

Niestety, gdy patrzę na różne spory w moim Kościele, który w Polsce nie jest przecież liczny, widzę, jak często brakuje nam zrozumienia dla innej wrażliwości, dla ludzi, którzy wychowali się w innym kontekście historycznym. Natomiast patrząc globalnie, jako luteranie mamy dużo szczęścia pod jednym względem: w 1958 roku w Minneapolis w USA na zgromadzeniu Światowej Federacji Luterańskiej po raz pierwszy na poważnie zaczęliśmy dyskutować o tym, czym właściwie jest jedność. A to były czasy, gdy luteranie z całego świata nie potrafili razem przystąpić do Stołu Pańskiego! Potrzebowaliśmy kolejnych 30 lat, żeby z tego wybrnąć. I właśnie w Minneapolis odkryliśmy, że na gruncie naszej tożsamości wyznaniowej pytanie o jedność Kościoła ma dokładnie taką samą odpowiedź niezależnie od tego, czy pytamy o jedność z innymi luteranami, z innymi protestantami, czy mówimy o jedności z katolikami i prawosławnymi. Zgadzam się z panem, że problemy z ekumenizmem to często kwestia naszych wewnętrznych problemów z byciem chrześcijanami.

Widzialna jedność chrześcijan jest w ogóle możliwa?

Dopóki traktujemy poważnie modlitwę arcykapłańską Chrystusa, „aby byli jedno”, to jest nadzieja. Oczywiście są środowiska programowo antyekumeniczne we wszystkich tradycjach kościelnych. Żyją w dość aroganckim przekonaniu, że to one poznały pełnię prawdy. Nie dają pola do działania Bogu i Jego Duchowi. Natomiast ci wszyscy, którzy są pozytywnie do ekumenizmu nastawieni, na to pytanie odpowiadają pozytywnie: jedność jest możliwa. Schody oczywiście zaczynają się wtedy, gdy trzeba wytłumaczyć, co to dokładnie znaczy. Każda tradycja prowadzi wewnętrzną dyskusję, w którą stronę chcemy z tym pójść.

Kiedyś wydawało się, że wystarczy się spotykać, rozmawiać, wspólnie się modlić. Czujemy jednak, że to ciągle za mało.

Gdybyśmy rozmawiali na początku lat 70. XX wieku, nawet to, co pan wymienił, byłoby uznawane za już zbyt daleko idące. Oczywiście działali Boży szaleńcy, którzy przecierali szlaki, ale jednak panowała jeszcze duża nieufność po stronie katolickiej, po protestanckiej również.

A przecież od 30 lat we Francji istniała już ekumeniczna wspólnota braci z Taizé.

Ale to byli właśnie ci Boży szaleńcy. Dla mnie to dowód na to, że ruch ekumeniczny to coś więcej niż nasze ludzkie pomysły. Bo jeśli w takich warunkach i przy takim nastawieniu chrześcijan do siebie nawzajem w I połowie XX wieku mogła działać wspólnota z Taizé, mogąca być zwiastunem jakiejś nowej epoki, która dziś jakoś się dokonuje na naszych oczach, to znaczy, że tutaj jest coś więcej niż nasze ludzkie wyobrażenia na temat tego, co jest możliwe.

Mówi Pan, że to się „dokonuje na naszych oczach”, ale dominuje raczej rozczarowanie stanem ekumenizmu. Nie posuwamy się do przodu.

Ja to rozczarowanie częściowo podzielam. Przynajmniej w Polsce. Jesteśmy już prawie 60 lat po Soborze Watykańskim II.Teoretycznie przez ten czas jakoś współpracujemy, ale dzisiaj mamy też prawo pytać: skoro jesteśmy już w stanie stanąć obok siebie, modlić się wspólnie, to dlaczego mamy problem z „czymś więcej”.

Co to „więcej” w praktyce miałoby oznaczać na obecnym etapie?

Jest faktem, że każde z wyznań wyobraża sobie to inaczej. Zacząłbym jednak od sprawy najbardziej praktycznej: co roku przy okazji Tygodnia Ekumenicznego do znudzenia upominam się o wspólny w Polsce dokument o małżeństwach mieszanych, który od dawna leży sobie w Watykanie i chyba już pokrył go gruby kurz. To propozycja, jak wzajemnie z szacunkiem się do siebie odnosić. Chciałbym usłyszeć, dlaczego takie same rozwiązania, jakie obowiązują we Włoszech, nie mogą zostać wprowadzone w Polsce. Wielu chrześcijan w naszym kraju żyje w takich związkach. Gdy w 2000 roku podpisaliśmy dokument o wspólnym uznaniu chrztu świętego, kolejnym oczywistym i praktycznym tematem, który był przeszkodą we współpracy wyznaniowej, wydawała się kwestia małżeństw mieszanych. Jedni mówią o takich związkach jako laboratoriach ekumenizmu. I to prawda, ale to także czasami pole walki kościelnej o zwierzchność i ważność, o to, gdzie będą wychowywane dzieci. To często tym ludziom tylko utrudnia życie. Jeśli w takiej relacji są osoby, które świadomie żyją wiarą, to one trafiają na różne pytania, na ile ich tożsamość pozwala nie tylko na szacunek, ale na wspólne bycie chrześcijanami.

To nie za mało ambitne? Szacunek wprawdzie bywa towarem deficytowym, ale czy mimo wszystko nie powinniśmy iść dalej?

Może to się wydaje mało ambitne, ale duża część naszego problemu z ekumenizmem polega na tym, że jest on traktowany jako zabawa dla ekumenicznej elity kościelnej, a gdy dochodzi do zwykłego proboszcza i zwykłych parafian, to im czasami brakuje know-how, prostej instrukcji, informacji. Nie wiem, dlaczego parę lat temu doszło do zredukowania edukacji ekumenicznej w polskich seminariach katolickich, ale też nie dziwię się, że w wielu wypadkach ci proboszczowie nie mają narzędzi. Są kształceni do tego, żeby opiekować się ludźmi Kościoła większościowego, który nie ma żadnej konkurencji.

Zdarza się, że przejście do protestantów to bardziej akt sprzeciwu wobec własnej parafii, proboszcza, a nie świadomy akt wyboru wyznania.

Oczywiście są takie pomysły w niektórych wspólnotach, że wielkość polskiego protestantyzmu będzie polegać na tym, że sobie tych katolików ponawracamy i wtedy będziemy silni. Natomiast doświadczenie mojego Kościoła – luterańskiego jest takie: wszyscy, którzy mają duże doświadczenie w prowadzeniu konwertytów, mówią, że jak ktoś z katolików deklaruje, że chce zmienić wyznanie, bo się na swojego proboszcza obraził, to oni bardzo stanowczo starają się wytłumaczyć mu, że konwersja to nie jest to, co powinien zrobić. To kwestia odpowiedzialności ekumenicznej pomiędzy instytucjami, jakimi są Kościoły, chodzi o unikanie prozelityzmu, czyli „podbierania” sobie wyznawców i budowania strategii wzrostu na tym, że zabierzemy innej denominacji wiernych.

Co potępia wyraźnie Franciszek. Krytykowali to też poprzedni papieże.

Cały ruch ekumeniczny to potępia, co widać również w dokumentach Światowej Rady Kościołów. Pozostaje jednak kwestia wolności religijnej – każdy ma prawo zmienić wyznanie. A to nie jest to samo co prozelityzm. Głośny swego czasu przypadek Ulfa Ekmana, szwedzkiego protestanta, który odnalazł się w rzymskim katolicyzmie, to był efekt pewnej drogi, którą przeszedł i na której rozpoznał swoje miejsce właśnie w Kościele katolickim. Ja zresztą z Ekmanem się nie zgadzałem w sprawach teologicznych, gdy był protestantem, i nie zgadzam się też teraz, gdy jest katolikiem. Ale rozumiem, że to był jego wybór świadomy, że on się odnalazł w Kościele katolickim. I z tym nie mam żadnego problemu. Parę lat temu w luterańskim z kolei światku głośny był przykład naszego reprezentanta w dialogu luterańsko-prawosławnym, który przeszedł na prawosławie. Ale to są wszystko indywidualne historie ludzi, których droga wiary zaprowadziła do innego wyznania. Mam wrażenie, że my w Polsce mamy problem z akceptacją tego. Po obu stronach. Katolickie przerażenie, że nam teraz protestanci katolików pozabierają, to jest objaw zanegowania tej wolności. Ale jest też takie protestanckie myślenie: to my się teraz na tym zbudujemy, musimy podbić sobie statystykę. To jest z obu stron ekumenicznie nieodpowiedzialne.

O tym chyba rzadko się mówi w czasie Tygodni Ekumenicznych.

Cała sztuka polega na tym, by na co dzień, z dala od tego ekumenicznego rytualizmu, od wielkich słów liderów kościelnych, nie zostawić człowieka – gdy przychodzi on do parafii, do zboru – samego z jego pytaniami. Trzeba mu pomóc. Musimy się nim zająć, mając świadomość, z jak trudną historią jest to związane. Na Śląsku Cieszyńskim luteranie, ja również, byli wychowywani w dwóch narracjach: mitycznej historii Marcina Lutra, który rzekomo zmienił całkowicie ­zepsuty Kościół, która to narracja jest oczywiście nieprawdziwa, gdyż zbyt upraszcza, oraz wspominania prześladowania ze strony katolików w czasach lokalnej kontrreformacji, wspominania tzw. leśnych kościołów, gdy luteranie spotykali się po lasach, bo oficjalnie nie mogli. I to jest bardzo mocne w ludziach. Jeśli ktoś tu jest ewangelikiem z urodzenia, będzie o tym pamiętał i to będzie istotny element jego tożsamości. I gdy taki człowiek spotyka przedstawicieli innego wyznania, to trzeba mu towarzyszyć, uwzględniając nie tylko jego osobistą historię, ale też fakt, że jego historia ma punkty styczne z tymi wielkimi narracjami, w których obie wspólnoty się poruszają.

Może nieufność do ekumenizmu bierze się również stąd, że nie dotykamy wspólnie tych historycznych źródeł podziałów, tylko cieszymy się z tego, że udał się kolejny ekumeniczny event. Jan Paweł II mówił, że pojednanie nie może być mniej głębokie niż sam podział.

Na pewno w Polsce mamy wiele tematów nieprzepracowanych. Ale też w globalnym dialogu katolicko-luterańskim na spokojnie o reformacji porozmawialiśmy dopiero 5 lat temu. To pewne kuriozum, że trzeba było 50 lat dialogu, żebyśmy byli w stanie wspólnie napisać krótkie podsumowanie tego, co wydarzyło się w XVI wieku. O tym jest m.in. dokument „Od konfliktu do komunii” z 2013 roku. Wystarczy popatrzeć, jak wielki sprzeciw w Polsce wywołała wizyta papieża Franciszka w szwedzkim Lund w czasie obchodów 500 lat reformacji. Przecież my tam nie świętowaliśmy rozłamu Kościoła, tylko wspólnie go wspominaliśmy. Jestem aktywny w globalnych gremiach luterańskich i wiem, że dbałość o to, by w relacjach z katolikami mówić o tym jako o upamiętnieniu, a nie o świętowaniu, jest tam ogromna. I to też kształtuje po luterańskiej stronie świadomość, że triumfalna narracja o tym, jak to rzekomo wyszliśmy z ciemnego średniowiecza i naprawiliśmy Kościół, jest niesprawiedliwa. Ciągle chyba miotamy się pomiędzy tymi Bożymi szaleńcami, którym się udało i którzy faktycznie byli czynnikiem zmiany w Kościołach, a tym, że szara rzeczywistość nie dorasta do ich wizji. Problem z ekumenizmem zaczyna się wtedy, gdy zaczynamy o nim mówić w oderwaniu od przeżywania naszego chrześcijaństwa.

Może zrobilibyśmy więcej kroków do przodu, gdybyśmy skupili się już nie na deklaracjach, ale na wspólnej ewangelizacji. Wiele środowisk ekumenicznych już to robi.

Jedno należy czynić, a drugiego nie zaniedbywać. Pomysł ze wspólną ewangelizacją jest w ruchu ekumenicznym od dawna. W 1910 roku w Edynburgu podczas konferencji misyjnej protestanci uznali, że kilkukrotne ewangelizowanie tych samych mieszkańców Afryki przez różne wyznania rodzi dużą konfuzję u samych ewangelizowanych. I choć zgadzam się z postulatem wspólnej ewangelizacji, przestrzegam przed jednym – przed bagatelizowaniem pytania, które padnie na końcu, czyli o to, gdzie ci zewangelizowani ludzie będą później dalej wzrastać: u „nas” czy u „was”. Instytucjonalne myślenie o Kościele też wtedy zaczyna upominać się o swoje. Po drugie, tak jak należy myśleć w kategoriach wspólnej ewangelizacji, tak trzeba również organizować wspólną pomoc bliźniemu. Poza tygodniem jedności mamy wiele takich akcji w ciągu roku, działają razem Caritas, ELEOS i Diakonia. A teolodzy i kanoniści niech równocześnie realizują ten trzeci nurt, niech odpowiadają na trudne teologiczne pytania. Nie warto wybierać z ruchu ekumenicznego tylko jednej z tych trzech rzeczy. •

Dr hab. Jerzy Sojka

teolog luterański, profesor Chrześcijańskiej Akademii Teologicznej w Warszawie, członek Synodu Kościoła Ewangelicko‑Augsburskiego XVI Kadencji oraz Rady Światowej Federacji Luterańskej.

Dostępna jest część treści. Chcesz więcej? Zaloguj się i rozpocznij subskrypcję.
Kup wydanie papierowe lub najnowsze e-wydanie.