Wierni ulicy

Tomasz Gołąb, GN 36/2011 Warszawa

publikacja 15.09.2011 06:30

W Warszawie od roku rośnie nowy kościół. Nie ma murów, ołtarza, ani sakramentów. Ale ma za to grono wyznawców, którzy za miskę zupy są gotowi wysłuchać kilku głośnych kazań i świadectw o tym, że Jezus ich kocha.

Wierni ulicy Tomasz Gołąb/ GN Najpierw słowo Boże, potem zupa. Ewangelizatorzy przez rok rozdali jej ponad 5,5 tys. litrów.

Ruch na tzw. Patelni wzbiera pod wieczór, już po tym, gdy większość ludzi wyjdzie z okolicznych biur i urzędów. Od roku na placu przy wyjściu z Metra Centrum co środę przed godz. 19 rośnie kolejka ludzi biednych i bezdomnych. Ustawiają się w pobliżu drewnianego krzyża ustawionego przy wielkich termosach z zupą. Obok grupa młodych ludzi rozkłada instrumenty muzyczne, próbuje mikrofony, zaczyna rozdawać ulotki i gazetki. Także kieszonkowe wydanie Nowego Testamentu, które większość ludzi przyjmuje z wdzięcznością. Na ścianie widać baner z adresem internetowym „Kościoła ulicznego”.

Kim są chrześcijanie?

– Nie reprezentujemy jednej wspólnoty. Jesteśmy grupą ponaddenominacyjną – wyjaśnia Paweł Bakuła, organizator modlitewnego spotkania, który za chwilę rozpocznie płomienną przemowę do gęstniejącego tłumu. Oprócz około stu bezdomnych na Patelni zatrzymują się co chwila nowi przechodnie. Większości śpieszniej jednak do domu niż do słuchania „nawiedzonych”. – A daj pan spokój. Po co mi to? – obrusza się żwawa starsza pani, którą osoby w czerwonych koszulkach z angielskim napisem „Jezus Cię kocha. On ma plan dla twojego życia” zapraszają do wspólnej modlitwy. Blisko kręci się młody chłopak z barwnym irokezem na głowie, ubrany w czarną skórę z wymownym komunikatem na plecach „Jezus mnie zbawił”.

Tych, którzy przystają, dziwi to, że wśród nich nie ma żadnego księdza. Nie słychać tu o Kościele, o Mszy św., o sakramentach. Tylko o tym, że Bóg czeka ze swoją miłością i że zbawienie jest łaską, na którą nie można samemu zasłużyć. Kilkakrotnie napomkną, że religia nie jest potrzebna, bo prowadzi do podziałów. Wystarczy Chrystus, który kocha. I nasza odpowiedź. – Witam was w kościele, który nie ma ścian i drzwi. Do którego można w każdej chwili wejść i z niego wyjść. Jesteśmy tu, by wylewać Bożą miłość – słychać z potężnego głośnika. Świadectwo życia przemawiających brzmi bardzo radykalnie. Co chwila przerywają śpiewem i modlitwą.

Kim są ewangelizatorzy z „kościoła ulicznego”?

Bóg zabiera ze śmietnika – Wielu z nas siedziało w więzieniach, byliśmy uzależnieni od alkoholu, narkotyków. Ale Jezus dotknął dna naszych serc. Jesteśmy tu po to, by każdy z was nawiązał relację z Jezusem. Bo On zabiera nas ze śmietnika naszego życia i sadza, jak mówi Psalm 113, wśród książąt – zapewnia zebranych Paweł Bakuła.

O sobie mówi: były dziennikarz Polskiego Radia. Przyjechał z Rzeszowa, bo poczuł, że Bóg dał mu do wykonania misję. Myślał kiedyś, że Kościół to instytucje, ale spotkał działającego w życiu Boga. Sam był na dnie, Jezus podał mu dłoń. Teraz jest w tym samym Kościele co John Abraham Godson, czarnoskóry poseł z Łodzi – duchowny Kościoła Bożego w Chrystusie, chrześcijańskiego odłamu protestanckiego o charakterze zielonoświątkowym. Ale wśród organizatorów „kościoła ulicznego” są także inne, niewielkie wyznania chrześcijańskie. Najczęściej o nazwach, które w uszach przeciętnego katolika brzmią obco i niezrozumiale. – To, co nas łączy, to pragnienie niesienia Dobrej Nowiny najuboższym i bezdomnym, ale nie tylko im. W każdą środę, w kościele bez ścian i drzwi, uwielbiamy Boga, głosimy Jego słowo i pomagamy potrzebującym w wyjściu z uzależnienia – mówi Paweł Bakuła.

Wśród ewangelizatorów są osoby, które zostały ochrzczone w Kościele katolickim. Ale później od niego odeszły. – Chrzest, pierwsza Komunia... To nie działało. Wciąż czułem, że mi czegoś brakuje – mówi jeden z przemawiających. Wśród nich nie ma też żadnych przedstawicieli dużych Kościołów zrzeszonych w Polskiej Radzie Ekumenicznej. – Tego typu ewangelizacja nie mieści się w naszej tradycji i nie uczestniczymy w niej. Ważniejszy niż głoszenie prostych słów kluczy, wytrychów, sloganów, wydaje mi się przykład osobistego życia. Do rzetelnej rozmowy o Bogu potrzeba intymności, ciszy, głębokiej relacji. Ulica nie wydaje mi się do tego dobrym miejscem – mówi ks. Michał Jabłoński, proboszcz parafii ewangelicko-reformowanej przy al. Solidarności.

 – Nie bój się. Jesteśmy po to, by rozmawiać. Jesteśmy jednością. Nie namawiamy do „przejścia na naszą sektę”. Ale chcemy pokazać Tego, który nas tu łączy. On nie chce, żebyś zginął – słychać na Patelni przy Metrze Centrum. Głos niesie się także na położone nisko peronach. Co chwila tylko zagłuszają go wjeżdżające pociągi metra. Mój Bóg was kocha! Ruszyli rok temu, 1 września.

Gościem specjalnym pierwszej ewangelizacji w Centrum był Artur Pawłowski, lider Street Chuch z Calgary w Kanadzie. Przyjechał też na pierwszą rocznicę spotkań, 31 sierpnia. – Byłem u szczytu. Pracowałem u najbogatszych ludzi w Grecji. Przed trzydziestką zostałem milionerem – opowiada zebranym na Patelni. – Przechodziłem przez wiele tragedii. Nie miałem nadziei, gdy jako 19-latek kiwałem się stojąc na skraju dachu. Traciłem ją, gdy urodził mi się syn, ale nie mógł oddychać. Umierał, ale Bóg w niewytłumaczalny dla lekarzy sposób go ocalił – dodaje. Artur Pawłowski mówi coraz bardziej emocjonalnie i coraz głośniej: – Wy też możecie zmienić swoje życie: dziś jest dzień zbawienia. Głoszę Zbawiciela.

Wyciąganie rąk

– Wolontariusze, podejdźcie do ludzi i módlcie się za nich! – prawie krzyczy. – Mój Bóg was kocha. Ludzie z różnych Kościołów chętnie was przyjmą. Żeby dostać posiłek, trzeba wyciągnąć ręce, ale tak samo jest z Bożą łaską. Wyciągnijcie ręce! Podnosi niewielu. I chyba nie dlatego, że dłonie mają zajęte trzymaniem kajzerki i zupy. Ci, którzy zjedli, podchodzą znowu na koniec kolejki. Wolontariusze proszą jedynie, by nie palić w miejscu modlitwy.

Wśród głoszących świadectwa jest także człowiek skazany za morderstwo. Przedstawia się jako pastor jednej ze wspólnot. – Żadna terapia nie wyciągnęła mnie z koksu. Jezus to nie żaden system religijny, żadna figura czy system. Ale nie ma choroby, z której On nie może cię uwolnić. Dla niego AIDS to nic. Bezpłodność to nic. Skończyłem osiem klas podstawówki, moje CV było cieniutkie, a pracuję u najbogatszego pracodawcy. Jezus ma dziś dla ciebie ratunek – przekonuje pastor. Spotkanie kończy się późno w nocy, grubo po 21.00. Małe grupki wolontariuszy jeszcze prowadzą rozmowy z potrzebującymi pomocy. Tym, którzy chcą podjąć terapię, proponują pobyt we własnym ośrodku przy ul. Koniecpolskiej. Założony w marcu tego roku praski ośrodek ma swój własny program wychodzenia z bezdomności i nałogów.

Docelowo ma w nim przebywać około 20 osób. Co poniedziałek w kaplicy Ewangelicznych Chrześcijan przy ul. Zagórnej członkowie „kościoła ulicznego” organizują modlitewne spotkanie dla tych, którzy wspierają ich przedsięwzięcia. Przez rok organizatorzy spotkań na warszawskiej Patelni rozdali potrzebującym 10 tysięcy posiłków. Ale żeby je dostać, trzeba odstać w kolejce i wysłuchać ewangelizatorów.

Ewangelizacja na ulicy nie jest w Kościele warszawskim niczym nowym. Raz w miesiącu, między majem i październikiem, grupa katolików pod kierunkiem ks. Andrzeja Grefkowicza, egzorcysty i dyrektora Centrum Formacji „Wieczernik” w Magdalence, ewangelizuje w okolicach Barbakanu. Ewangelizację uliczną podejmują także inne katolickie grupy charyzmatyczne, na przykład podczas Juwenaliów. Zawsze jednak robią to w łączności z Kościołem i w obecności księdza.

Potrzeba wiedzy i umiaru

Ks. Marek Danielewski

referent ds. ekumenizmu w archidiecezji warszawskiej – Katolikowi nie powinno być obojętne, kto formuje jego wiarę. Tym bardziej trudno podejmować dialog ze wspólnotami chrześcijańskimi, o których wierze tak naprawdę niewiele wiadomo. W tym tkwi niebezpieczeństwo kontaktu z ulicznymi ewangelizatorami, którzy jedynie dość ogólnie mówią o miłości Boga. Wówczas dość trudno rozpoznać, czy to, co głoszą, godzi w moją wiarę. Osoby organizujące „kościół uliczny” są najczęściej członkami tzw. Aliansu Ewangelicznego. Z żadnym z jego nurtów, może poza baptystycznymi, Kościół katolicki nie utrzymuje dialogu ekumenicznego. Trzeba więc w podobnych kontaktach wykazać umiar i rozsądek. Można oczywiście i powinno się stawiać pytania o wiarę i miłość do Chrystusa, ale odpowiedzi należałoby szukać najpierw wśród autorytetów własnego Kościoła. Tym bardziej że dla tych, którzy poszukują w swoim życiu czegoś więcej niż duszpasterstwo parafialne, ruchy charyzmatyczne w Kościele katolickim też mają bogatą ofertę.