Gdzie ci mężowie stanu co niosą pokój?! Dla niektórych "obserwatorów" warto byłoby zajrzeć na stronę Pomocy Kościołowi w Potrzebie czy Głosu Prześladowanych Chrześcijan. Jakoś tak się składa, że mapy prześladowań wskazują na dwie wielkie grupy ideologiczno-religijne: komunistów i muzułmanów. Dziwnym trafem liberalno-demokratyczny Zachód pośrednio walczy z Kościołem udzielając wsparcia islamskim fundamentalistom (w czym niestety przoduje I córa Kościoła). Najprawdopodobniej jest to zabieg nie do końca celowy, ukierunkowany jednakże noszący znamiona polityki antychrześcijańskiej. Demokracja w oczach szeroko rozumianej opozycji syryjskiej odpowiada prawu szariatu. Obecność chrześcijan w tym regionie świata jest mocno zagrożona. Nie chodzi tu o poparcie dla którejkolwiek ze stron, ale o gwarancję bezpieczeństwa współbraci w wierze po ustaniu konfliktu i możliwość powrotu uchodźców zmuszonych do opuszczenia Syrii. W latach 20. XX w. Francuzi uzyskali mandat Ligi Narodów do kontroli większego obszaru Wielkiej Syrii i pośrednio do ochrony Maronitów w Libanie. Czyżby teraz zapomnieli o tym? A może powróciły duchy Rewolucji? Np. dlaczego sojusznikiem USA jest wahabicka Arabia Saudyjska nastawiano wrogo do chrześcijan i wszelkich innych religii poza islamską? Ówcześnie Amerykanie zabiegali o szkoły ewangelickie w Syrii. W Syrii, sercu regionu bliskowschodniego, trwa proxy war, której nikt nie widział w czasach zimnej wojny, a wtedy się działo. Moja teza brzmi: Brak pokoju na Bliskim Wschodzie jest wynikiem kolonialnej polityki władz mandatowych Ligi Narodów po Wielkiej Wojnie. Dialog brytyjskich Syjonistów (Chaim Weizmann) i narodowców arabskich (Fajsal) i utworzenie Wielkiej Syrii oraz Autonomii Żydowskiej w Palestynie mogłoby zapobiec tak krwawym konfliktom jak ten obecny.
Dla niektórych "obserwatorów" warto byłoby zajrzeć na stronę Pomocy Kościołowi w Potrzebie czy Głosu Prześladowanych Chrześcijan. Jakoś tak się składa, że mapy prześladowań wskazują na dwie wielkie grupy ideologiczno-religijne: komunistów i muzułmanów. Dziwnym trafem liberalno-demokratyczny Zachód pośrednio walczy z Kościołem udzielając wsparcia islamskim fundamentalistom (w czym niestety przoduje I córa Kościoła). Najprawdopodobniej jest to zabieg nie do końca celowy, ukierunkowany jednakże noszący znamiona polityki antychrześcijańskiej.
Demokracja w oczach szeroko rozumianej opozycji syryjskiej odpowiada prawu szariatu. Obecność chrześcijan w tym regionie świata jest mocno zagrożona.
Nie chodzi tu o poparcie dla którejkolwiek ze stron, ale o gwarancję bezpieczeństwa współbraci w wierze po ustaniu konfliktu i możliwość powrotu uchodźców zmuszonych do opuszczenia Syrii.
W latach 20. XX w. Francuzi uzyskali mandat Ligi Narodów do kontroli większego obszaru Wielkiej Syrii i pośrednio do ochrony Maronitów w Libanie. Czyżby teraz zapomnieli o tym? A może powróciły duchy Rewolucji?
Np. dlaczego sojusznikiem USA jest wahabicka Arabia Saudyjska nastawiano wrogo do chrześcijan i wszelkich innych religii poza islamską? Ówcześnie Amerykanie zabiegali o szkoły ewangelickie w Syrii.
W Syrii, sercu regionu bliskowschodniego, trwa proxy war, której nikt nie widział w czasach zimnej wojny, a wtedy się działo.
Moja teza brzmi: Brak pokoju na Bliskim Wschodzie jest wynikiem kolonialnej polityki władz mandatowych Ligi Narodów po Wielkiej Wojnie. Dialog brytyjskich Syjonistów (Chaim Weizmann) i narodowców arabskich (Fajsal) i utworzenie Wielkiej Syrii oraz Autonomii Żydowskiej w Palestynie mogłoby zapobiec tak krwawym konfliktom jak ten obecny.