Czytając i słuchając Ratzingera mam poczucie, że obcuję z wielką historią, z wielką duchowością i dziedzictwem chrześcijaństwa - mówi w wywiadzie dla KAI Dariusz Bruncz, publicysta, zastępca redaktora naczelnego portalu ekumenizm.pl
KAI: No tak, ale czy można na tej samej płaszczyźnie ustawiać agresywną działalność sekt, podkradanie dusz i transparentną działalność Stolicy Apostolskiej, która była odpowiedzią na postulaty anglikanów, chociaż –zgadzam się z Panem – zabrakło tutaj taktu.
- W świecie ekumenicznym, gdzie powstała pewna kultura ekumeniczna, nagle pojawił się wyłom, z którym nie do końca potrafiliśmy sobie poradzić. Pojawiło się wiele niepotrzebnych emocji. Szczególnie przykre jest to, że po tylu latach współpracy zasiano sporą dawkę nieufności. To znowu wzbudziło podejrzenia, że Rzym, tak naprawdę, nie traktuje innych Kościołów po partnersku. Na konto Benedykta XVI zapisano to, że Rzym realizuje „teologię powrotu”. A może jednak o to chodziło, aby potrząsnąć ekumenicznymi entuzjastami? Nie do przyjęcia był też towarzysząca temu tania apologetyka. Po „Angliacanorum coetibus” niektóre media katolickie wpadły w triumfalistyczny ton: patrzcie, oto oni wracają do domu, oni wracają do Kościoła! To jest brak wyczucia i szkodliwa propaganda. W mojej parafii ewangelicko-augsburskiej Świętej Trójcy w Warszawie też mamy konwertytów z Kościoła rzymskokatolickiego – bardzo wielu, ale nie stawiamy tych ludzi na świeczniku jako „nawróconych heretyków”, którzy oto byli zagubieni, a odnaleźli się w prawdziwym Kościele. Byłoby to nieuczciwe i nieewangelickie. To są decyzje sumienia i nie trzeba tego nagłaśniać. Bardzo wielu rzymskich katolików w USA, Anglii czy innych krajach również przechodzi na anglikanizm, tyle tylko, że nikt nie robi z tego materiału propagandowego. Ruch zawsze odbywał się w dwie strony.
KAI: A czy ma Pan też za złe Benedyktowi XVI, że podjął dialog z lefebrystami i dowartościował mszę trydencką, co mogło wśród niekatolików być odebrane jako powrót do rzeczywistości przedsoborowej?
- To fakt, że niektóre środowiska protestanckie wyraziły zaniepokojenie z powodu powrotu Benedykta XVI do starych szat liturgicznych, jakoby to było przywracanie starego porządku. Jednak gdy chodzi o lefebrystów, jak i o mszę trydencką, będę w 100 procentach bronił Papieża. Liturgia jest wielkim dziedzictwem Kościoła, jest jego krwioobiegiem.
Benedykt XVI przywrócił należne miejsce w Kościele liturgii na jakiś czas „unieważnionej”, czy wręcz napiętnowanej, i trudno oskarżać go o zawracanie czy negowanie reform Soboru Watykańskiego II tylko dlatego, że sięga do liturgicznego dziedzictwa Kościoła. Wyciąganie starych szat i przywracanie pewnych tradycji to jest symboliczną wizualizacją, której celem jest pokazanie, że Kościół nie zaczął się wczoraj ani przedwczoraj, lecz jego tradycja sięga o wiele dawniej, i nie jest zagrożeniem, ale wielkim duchowym potencjałem. Benedykt z odwagą, wbrew krzykom i potupywaniom tzw. postępowców, ukazał jeszcze bardziej katolicki duch rzymskiego katolicyzmu.
Papież zrobił też ogromną przysługę całemu ruchowi ekumenicznemu, bo wydobył z ogromnej skarbnicy chrześcijańskiej duchowości, a nic lepiej nie wyraża duchowości jak liturgia, także te aspekty, które są w jakiejś mierze wspólne nam wszystkim. Od razu słyszę głosy moich współwyznawców: jak może być nam bliska msza trydencka? Ale my przecież do dzisiaj używamy łacińskich nazw niedziel, teksty prefacji zawierają elementy Mszału Rzymskiego i starokościelne melodie – Reformacja luterańska ani tego nie unieważniła, ani też nie wynalazła – zrobiła to, co najlepszego mogła zrobić – zachowała je i dodała również swoje bogactwo. Tym wszystkim ewangelikom, którzy krytykują Ratzingera za starą liturgię chciałbym powiedzieć: jeżeli to negujecie, to podcinacie gałąź, na której sami siedzicie. Cenię cenię to, że Ratzinger podkreślając hermeneutykę ciągłości, zwraca uwagę na fakt, że Kościół nie jest czymś, co mamy wymyślać od początku, zza biurka, ale jest skarbem i darem, dziedzictwem nas wszystkich, które przekazujemy z pokolenie w pokolenie.
Papież Benedykt zwraca również uwagę na organiczność liturgii przy zachowaniu jej zasadniczej, służebnej integralności, co możemy również przyjąć my, luteranie. Zawsze będzie pokusa, żeby z liturgii zrobić przestrzeń eksperymentalną dla zaspokojenie potrzebny aktywizmu kolektywu czy nawet jednego człowieka. Tam, gdzie jest to konieczne trzeba przywrócić liturgii jej godne miejsce w Kościele i skończyć z sytuacją w której ksiądz jest showmanem, bo liturgia nie jest dla księdza, ani zabawką w rękach zboru, ale uwielbieniem Boga i pogłębieniem przyjaźni z Chrystusem. Nie można robić z niej cyrku. Benedykt XVI wyjmując liturgię trydencką ze skarbnicy Kościoła wprowadził symfoniczność, tak charakterystyczną dla posoborowej teologii rzymskokatolickiej. Trudno żyć w Kościele nie pamiętając o przeszłości i Benedykt XVI bardzo mocno to podkreśla.
Rosną m.in ograniczenia w zakresie deklaracji chrześcijańskiego światopoglądu w życiu publicznym.
"Zabili ich na różne sposoby. Są wszystkie dowody na to, jak ich torturowali."