Gdyby chrześcijanie żyli po Bożemu, wojny by tutaj nie było – mówi w kazaniu ks. Lubomyr Kaszczyj, proboszcz prawosławnej parafii Patriarchatu Kijowskiego w Mariupolu. W oddali słychać wystrzały artyleryjskie. Widać ktoś uznał, że dzień Pański nie może być dniem pokoju.
Na przyjazd wolontariuszy żołnierze czekają jak na święto. Do polowej stołówki, którą wykończyli niedawno, przychodzą z różnych stanowisk bojowych z menażkami oraz kubełkami, aby zanieść ciepłe jedzenie kolegom. Otrzymują wprawdzie własne zaopatrzenie, ale tylko dwa razy na dzień, według bardzo skromnych norm żywnościowych. Wolontariusze natomiast przywożą im codziennie świeżo ugotowany, smaczny domowy obiad. Zabierają im pocztę, a w drodze powrotnej bieliznę do prania.
Diakon Rusłan
Aby codziennie wydać ponad 600 obiadów, potrzebny jest ogromny wysiłek organizacyjny, który koordynuje Rusłan Skałun, przewodniczący Związku Stowarzyszeń Wolontariatu z Mariupola, miejscowy notariusz, a jednocześnie diakon Kościoła ewangelikalnego. Środki na żywność pochodzą ze składek zbieranych na całej Ukrainie, dokłada się do nich także parafia rzymskokatolicka pw. Matki Boskiej Częstochowskiej w Mariupolu. Jej proboszcz, o. Leonard, często odwiedza żołnierzy na linii frontu. Dzień przed wyjazdem odbieramy przesyłkę żywności, jaką dla Mariupola przekazały katolickie parafie z okolic Kamieńca Podolskiego. Kilka ton ziemniaków, jarzyny, owoce oraz przyprawy zasilą kuchnię gotującą posiłki dla żołnierzy. Pełnią tam dyżury prawosławni z Kijowskiego Patriarchatu oraz grekokatolicy z miejscowej parafii.
Takich wspólnych akcji, prowadzonych przez wiernych kilku Kościołów chrześcijańskich w Mariupolu, poza prawosławnymi z Patriarchatu Moskiewskiego, jest wiele. Wojna zbliżyła ludzi między sobą i chrześcijanie stanowią jedną z najbardziej aktywnych części społeczności Mariupola. To ich postawa ma wielki wpływ na to, że Mariupol w ciągu ostatnich miesięcy stał się bardziej świadomy swej ukraińskiej tożsamości. Ale blisko połowa mieszkańców nadal chętnie powitałaby tutaj separatystów, a najlepiej przyłączyła się do Rosji. Oni znajdują wsparcie w Patriarchacie Moskiewskim, który zajmuje dominującą pozycję w mieście.
Żołnierze trzymający pozycje w rejonie Tałakiwki pochodzą z różnych stron Ukrainy, są także w różnym wieku. Moją uwagę zwrócił najstarszy wśród nich, okazało się, że ma 56 lat. Nazywają go Wasyl, ale w rozmowie wyjaśnia, że ma na imię Janusz. Jest Polakiem i katolikiem z Krzywego Rogu. Poszedł służyć za syna, który dostał powołanie, a właśnie miał mu się narodzić syn. Był w Afganistanie i porównując oba fronty, mówi, że ten jest trudniejszy, gdyż nasycenie ciężkim sprzętem jest znacznie większe. Prosi ks. Leonarda o modlitwę za siebie i kolegów. Mówi, że choć przewaga jest po tamtej stronie, nie opuszczą pozycji, dodaje jednak, że ta bratobójcza wojna nikomu nie jest potrzebna.
Także w nastawieniu innych nie znajduję nienawiści do przeciwnika. Jak mówią, tych z DNR, po drugiej stronie, praktycznie już nie ma. Stoją tam wojska rosyjskie, bez oznakowania, jak na Krymie, najemnicy, kozacy oraz sporo Czeczenów i Osetyńczyków. Co będzie dalej, nikt nie wie. Jeden z młodych, którego podwozimy do miasta, z uśmiechem oznajmia, że pozostał mu jeszcze tylko miesiąc służby, a później do domu. Ale jak będzie potrzeba, to wróci – dodaje Diakon Rusłan przekonuje, że najważniejsze, aby nie upadać na duchu i robić swoje do końca. – Tego nauczyliśmy się od was, mówi po polsku, przecież nasz hymn „Nie umarła jeszcze Ukraina” powtarza polskie przesłanie: Póki jesteśmy, działamy, walczymy, ojczyzna istnieje. A gorąca zupa, owoc „frontowego ekumenizmu”, na pierwszej linii także się przyda, kończy z uśmiechem.
aktualna ocena | |
głosujących | |
Ocena |
bardzo słabe |
słabe |
średnie |
dobre |
super |
Rosną m.in ograniczenia w zakresie deklaracji chrześcijańskiego światopoglądu w życiu publicznym.
"Zabili ich na różne sposoby. Są wszystkie dowody na to, jak ich torturowali."