publikacja 07.06.2005 17:42
Z analizy problemu Chrystusa wynika z całą pewnością przynajmniej to, że Jezus żył, że istnieje, że nie można po prostu zaprzeczyć Jego istnieniu i że nikt nie może obojętnie przejść obok Niego.
Pomieszanie, bezduszność oto znamiona tych różnorodnych domysłów wokół Jezusa, które nie są trafne nigdy albo bardzo rzadko.
Skoro już współcześni Jezusa rozumieli Go zupełnie źle, o ileż bardziej może się to przytrafić następnym pokoleniom. Niemniej jednak chodzi tu właściwie wciąż o te same domysły, które się wysuwa i które częściowo przedstawiają wprawdzie Jezusa we właściwym świetle, całościowo jednak rzecz ujmując pokazują Go zupełnie fałszywie. Jezus - człowiek odpowiadający gustom swoich współczesnych. Jezus -wykonawca wszystkich marzeń i życzeń. Jezus - ziemski mesjasz, rewolucjonista, największy czarownik, który jednym gestem doprowadza do porządku wszelki nieład. Jezus - zniekształcony obraz, karykatura ludzkiego niedostatku i niewystarczalności, projekcja naszej własnej, nieudanej egzystencji.
Istnieje mnóstwo „fałszywych Chrystusów” (Mk 13,22). Kim jest Jezus ujmowany od strony cielesnej? Jak rzeczywiście żył? Co, najdokładniej biorąc, powiedział On sam? Jak dojść dziś do Niego? Gdzie występuje On sam? Co właściwie nam, ludziom dzisiejszym, ma jeszcze do powiedzenia? Te pytania pozostają nadal aktualne. Zasadnicze pytanie dotyczące Jezusa, Tego nieznanego, który przyszedł incognito, pozostaje po dziś dzień bez odpowiedzi - tak się przynajmniej zdaje.
Jeżeli nawet Ewangelie nie są reportażami ani szczegółowymi historycznymi biografiami Jezusa, to jednak jako świadectwo wiary odzwierciedlają owo wydarzenie, jakim On jest, wszystko, ,,co z Jezusem z Nazaretu” (Łk 24,19) ma jakiś związek, co wywołało wiarę u pierwszych, a teraz ze względu na ich wiarogodność domaga się wiary od wszystkich następnych. W ten więc sposób, dzięki świadectwu wiary, jakim są Ewangelie, może powstać przekonanie w dziedzinie wiary. Ewangelie są wiarogodne.
W tej chwili powstaje więc nie tylko pytanie, co „napisano” w tekście, ale i co właściwie przezeń „zostało wyrażone”. Stanowi to trudny problem i uciążliwe zadanie przekładu, wykładu i zastosowania Ewangelii. To, co zostało wyrażone językiem, który dziś stał się całkowicie obcy, co oddano w obrazach trudnych z czasem do odczytania, trzeba zinterpretować, uczynić zrozumiałym i możliwym do zrealizowania. Pociecha płynąca z Ewangelii stała się raz na zawsze faktem dokonanym; przechodzi ona jednak poprzez ducha i usta ludzi trafiając każdorazowo do uszu oraz do serc innych ludzi. Tu napotykamy oddzielającą przestrzeń, którą trzeba pokonać.
Tak więc nie tylko autorzy Ewangelii, ale również wszyscy następni jej głosiciele mają trudności, aby w ich słowie, w ich piśmie, w ich relacji rzeczywiście widoczny był Jezus i aby został poprawnie przyjęty.
Już bardzo wcześnie zaczęto powątpiewać w rzeczywistą identyczność „Jezusa historycznego” i „Jezusa wiary”, uważano, że musiały tu mieć miejsce jakieś dodatki albo zmiany, że Ewangelie nie zawierają prawdziwej historii, lecz są opowiadaniem pięknych historyjek. Dzieje badań nad życiem Jezusa (Schweizer) dowodzą, że chybiona jest zarówno próba całkowitego i „historycznego” dotarcia do samego Jezusa, jak i chęć widzenia w Ewangeliach czegoś w rodzaju powieści o Nim albo też dopasowania postaci Jezusa do ówczesnych gustów. Ostatecznie krytyczny czytelnik i słuchacz napotka tu jak najbardziej wiarogodne przedstawienie Jezusa widzianego oczyma wierzących, które utrwalono po to, aby także inni mogli uwierzyć (J 20,31). Ewangelie wzywają do takiej samej wiary, na jaką zdobyli się ludzie, którzy spotkali historycznego Jezusa. Wszystkim następnym wiara jest proponowana w taki sam sposób. Zwraca się im uwagę na Jezusa. Przekazywanie wiary, którą mieli pierwsi świadkowie, dokonuje się w sposób staranny, nacechowany prawdomównością, w odniesieniu zaś do źródła odpowiedzialnością i nie zwodzi niczym, co byłoby wyrazem samowoli i uporu.
Tradycja nie jest „zdradą”, nie jest też ekstradycją, ale stanowi niesfałszowany przekaz. Niech by nawet ówczesna gmina wiernych wprowadziła swoje punkty widzenia i swoje problemy, niech by je wyjaśniła w szczerych dyskusjach, i załóżmy, że wszystko to znalazło odbicie w tekście - ostatecznie wszystko obraca się zawsze wokół Jezusa: tego samego „wczoraj, dziś i na wieki” (Hbr 13,8). On będzie przepowiadany „aż po krańce ziemi, przez wszystkie dni, aż do skończenia świata” (Dz l ,8; Mt 28,20), wszędzie i w każdym czasie. Ewangelia jest wiadomością dla każdego człowieka.
Jest Nim jeden i ten sam Jezus występujący w różnych Ewangeliach - tym wielorakim świadectwie wiary Nowego Testamentu. Ostatecznie wszystkie świadectwa mają na względzie Jego samego, sięgają do Niego, pochodzą od Niego. Poza literą spisanej Ewangelii kryje się żyjąca postać, której nie sposób wymyślić, właśnie ów Jezus z Nazaretu, problem, z którym trzeba się zmierzyć. Należy Go jednak nie tylko przeciwstawić wszelkim postaciom zmyślonym, fantastycznym, gdyż Jego nieporównywalność wyodrębnia Go i wynosi wysoko ponad wszystkich ludzi wszech czasów. On jest nie tylko jednym z „autorytatywnych ludzi” (Jaspers). On trwa choć oni mijają i przerasta ich wszystkich. Że dotyczy to możnych tego świata (w polityce, w wiedzy i w sztuce), staje się widoczne w momencie, kiedy odkryje się i zobaczy owe liczne cienie na ich blasku. Jakże nieporównywalnie wysoko ponad wszelkimi idolami znajduje się Jezus. Również zestawienie Go z wielkimi założycielami religii wypada wyraźnie na Jego korzyść. Faktem jest, że odróżnia się od nich nie tylko swą ludzką niewinnością. Ani Lao Tse i Konfucjusz, ani Zaratustra czy Budda, a już tym bardziej Mahomet nie osiągnęli - mimo całej swej genialności -owej niezwykłości i wyższości cechującej Jego życie. Nie dorównali Mu również w zakresie nieporównywalnych sformułowań Jego nauki, a już nigdy nie rościli sobie absolutnego prawa do przemawiania ostatecznie w imię Boga i do pozostawania w łączności z Bogiem na sposób przechodzący wszelkie ludzkie wyobrażenie. Przy tym wspomniane roszczenie Jezusa nie jest w żadnym wypadku aroganckie czy zarozumiałe. On jest po prostu inny niż wszyscy; nie umniejszając ich wielkości, On wyrasta z innego korzenia, żyje w innym wymiarze.
Jego dystans w stosunku do narodu żydowskiego jest również wyraźny. Jakkolwiek Jezus bardzo akcentował swoje pochodzenie z narodu Abrahama, Mojżesza i Dawida, aczkolwiek wyznawcy judaizmu usiłują dziś ex post zaakceptować Go i adoptować jako „brata Jezusa” (Buber), pozostaje On jednak renegatem, bluźniercą, Tym, któremu nie wybacza się faktu przyłożenia ręki do Prawa, wypowiedzenia słów, jakie przystoją samemu jedynie Bogu, uzurpowania sobie miejsca, nie przeznaczonego nawet dla oczekiwanego Mesjasza. On jest Tym odrzuconym przez naród żydowski, który umiera „poza" (por. Hbr 13,13), który uchodzi, gdy się na Niego porywają, który przetrwa upadek miasta Jeruzalem, a swoje kroki skieruje gdzie indziej, aniżeli do początkowo wybranego narodu; patrzy szerzej i chce przemówić do wszystkich ludzi i wszystkich doprowadzić do zbawienia.
Jezus wychodzi korzystnie przy każdym porównaniu, On jest do ostatka oryginalny i wyjątkowy. W odniesieniu do Niego zawodzi każde pojęcie, nie sposób Go włożyć w ustalone ramy, Jego trzeba ostatecznie uznać takim, jaki jest.
Kto zatem pragnie spotkać Jezusa, aby w ten sposób móc podjąć wspomnianą decyzję, ten nie ma innego wyboru, jak tylko sięgnąć po Nowy Testament. Niestety, często Nowy Testament staje się „Starym”, ponieważ odnosimy się do niego z niewłaściwą poufałością, jakoby wszystko było już dawno znane. Dla człowieka poszukującego jest niezmiernie ważne, aby Nowy Testament rzeczywiście odkryć znowu jako „nowy” i czytać jako „nowy” - bez uprzedzeń, wciąż i wciąż na nowo, wnikliwie i usilnie, z cierpliwością i z gotowością zastanowienia oraz przyjrzenia się Jezusowi, z gotowością wsłuchania się w Niego, uciszenia się wobec Niego, rozmawiania szeptem, przemedytowania Go, pozwolenia na stopniowe przenikanie do naszego wnętrza niezatartemu wrażeniu wywołanemu przez Tę postać, która staje się coraz bardziej wyraźna; z gotowością zadawania Mu pytań, dyskutowania i ścierania się z Nim, a więc po prostu z gotowością modlenia się, aby w ten sposób zasmakować może kiedyś w pełnej prawdzie i móc się wczuć w to Słowo, które pochodzi z ust Boga, i aby przeżyć moment decydującego spotkania z Jezusem w akcie wiary.
Cóż zatem dzieje się z owym Jezusem z Nazaretu? Stoimy wobec pytania: ,,A wy za kogo mnie uważacie?” (Mt 16,15). Przepychamy się, by być bliżej Niego, wspinamy się. „Chcemy ujrzeć Jezusa” (J 12,21). To bardzo interesujące zobaczyć Jezusa na tle Jego czasów i Jego narodu, odkryć duchową i ziemską ojczyznę, z której wywodzi się „według ciała”, a przez to i pokazać, jak spełniają się w Nim oczekiwania wieków. W taki sposób ujawnia się najpierw zwyczajne, niczym nie wyróżniające się i pozornie podobne do innych życie Jezusa z Nazaretu, którego uważa się za syna cieśli, którego krewni są powszechnie znani, który jednak w pewnym momencie zaczyna iść własnymi drogami i stawia niebywałe, przerażające wprost wymagania.
a) Jezus z Nazaretu
Niektóre cechy Jego ludzkiej postaci są dla czytelników Nowego Testamentu jasne, równocześnie jednak pozostają niejasne, niezrozumiałe, niewytłumaczalne. On jest ,,we wszystkim na nasze podobieństwo, z wyjątkiem grzechu” (Hbr 2,17; 4, 15).
We wszystkim podobny: zgodnie z wymową wszystkich świadectw jest On prawdziwym człowiekiem, i to jakim. Bezcelowe byłoby zastanawianie się nad Jego rzeczywistym cielesnym wyglądem. Ewangelie podają w tym względzie zaledwie ogólne wskazania. Nie mamy Jego autentycznego obrazu, niemniej jednak jest pewne, że fizycznie musiał być zdrowy, a jako człowiek musiał wywierać duże wrażenie. Również Jego psychiczne zdrowie pozostaje poza wszelką wątpliwością. Jego bystry umysł ujawnił się zarówno w umiejętności rozprawienia się z przeciwnikami, jak i w fakcie powszechnego właściwego rozumienia Jego mów i przypowieści. Nieugięta wola, która nie ma jednak nic wspólnego z uporem i z brakiem wrażliwości, dowodzi stanowczości oraz stałości Jego charakteru oraz niezwykłej osobowości. Do tego dochodzi głębia i bogactwo uczuć, szeroko otwarte serce, skierowane na wszystko, co dotyczy człowieka i świata. Żywym tego dowodem są opisy Jego spotkań z ludźmi oraz Jego przypowieści. Nie ma w Nim nic z fantasty czy z obłąkańca, za jakiego chciałoby się Go najchętniej uznać. Odznacza się On wielką wrażliwością na ludzką radość i na ludzkie cierpienie - cieszy się z wesołymi i smuci się ze smutnymi. Zna wartość ludzkiej przyjaźni, jak i ból nienawistnego odrzucenia, którego nie zamierza odwzajemniać. Pozostajemy pod szczególnym wrażeniem, gdy od tej strony obserwujemy Jego wolne od wszelkich uprzedzeń spotkania z poszczególnymi ludźmi, zwłaszcza zaś z kobietami. Równocześnie jest także zwrócony ku naturze i kulturze, czyli ogólnie biorąc - w stronę świata.
Jeśli nawet jest błędem nazywać Go reformatorem społecznym czy apostołem humanitaryzmu, to jednak w żadnym wypadku nie można nie słyszeć płynącej z Jego ust afirmacji wszelkich wartości ziemskich. - A właśnie, niepowtarzalny jest przecież Jego stosunek do ludzkiej winy. I jakkolwiek niezwykle mocno odczuwa okropność grzechu, chociażby nawet ukrytego w najgłębszych tajnikach serca, to jednak Jego wyrozumienie i przebaczenie skierowane do grzeszników są niemniej wielkie. Nie ma nikogo innego na ziemi, kto jak On może człowieka uwolnić i dać mu znów szansę. Ostatni i zapomniani, indywidua z marginesu, są Mu najbliżsi. On „przyszedł szukać i zbawić to, co zginęło” (Łk 19,10).
Z wyjątkiem grzechu: przy tym wszystkim w Nim samym nie ma nawet śladu grzechu. Obce jest Mu poczucie winy, obce nawracania się. Ani Jego przyjaciele, ani też wrogowie nie mogą Mu dowieść grzechu (J 8,46). To prawie nie do wiary. Po ludzku biorąc nie spotyka się tego nigdzie.
A zatem jest jednak kimś wyjątkowym, niezwykłym. Staje się to tym bardziej widoczne, im dokładniej ktoś bierze pod lupę Jego naukę. W swej prostocie i pochodzeniu jest ona nieporównywalna - nawet według opinii przeciwników chrześcijaństwa stoi samotna pośrodku wszelkich innych doktryn religijnych całego świata. Gdy idzie o Jego wiedzę, On przewyższa wszystkich i stanowi fenomen niewytłumaczalny, gdyż ani Jego pochodzenie, ani też proces wychowania i wykształcenia nie uzasadniają jej. Mimo wielkiego pokrewieństwa ze starotestamentowym sposobem myślenia i umysłowymi prądami czasów Jezusa (choćby sekta z Qumran nad Morzem Martwym), Jego nauka jest niezwykła, przerasta wszystko, co było znane. Naucza „jak ten, który ma władzę” (Mt 7,29). I „nikt nie przemawiał tak, jak ten człowiek przemawia” (J 7,46) - że wszyscy Go rozumieją, że zarówno pobożny prosty człowiek, jak i poszukujący filozof każdej epoki znajdują tu aż nadto materiału, by móc z niego czerpać. Cud intelektualny. Przyjrzeć się jednak dokładniej Jego życiu, a od razu czuje się w Nim ową przezwyciężającą moc i nieporównywalność. Tu spotykamy kogoś, kto najdokładniej żyje tym, czego naucza. Cud moralny. Kładzie nacisk nie tylko na wewnętrzne zachowanie przykazań, ale sam jest także ucieleśnieniem udzielanych wskazówek, wszakże bez popadania w przesadną, formalną pobożność i ciasnotę serca, przeciwnie, On pozostawia miejsce na sumienie oraz na osobistą decyzję. U Niego nauka i życie stanowią tak daleko idącą jedność, iż nikogo nie mogło zdziwić, że ,,z przepowiadającego stał się przepowiadany”. On jest identyczny z Tym, kogo przepowiada.
Aczkolwiek mocno trzeba wiązać Jezusa z pełnym i nieuszczuplo-nym człowieczeństwem, to jednak na tym nie wyczerpuje się relacji na Jego temat. Kto chce bezstronnie ocenić całą ich głębię, natknie się na niejedno, co go wprawi w zdumienie, oszołomi, wzbudzi lęk i spowoduje jego wyjście poza krąg własnego „ja” (por. Mk 6,51). Taka była zapewne pierwsza reakcja ludzi stających naprzeciw Jezusa, co znajduje odbicie chociażby w Ewangelii Marka. Czegoś podobnego jeszcze nigdy nie widziano i nie słyszano (por. Mk 2,12). Jezus jest nie „tylko człowiekiem”, ale jeszcze kimś więcej. W rzeczywiście żyjącym człowieku Jezusie, który jest jednym z nas, widoczne się staje coś głębszego, innego, większego, co staje się dla nas uchwytne dzięki Jego ludzkiej postaci.
b) Bóg w Jezusie Chrystusie
Ów Jezus rozsądza ostatecznie wszelkie kategorie myślowe. Nie pasuje do gotowego konceptu, nie sposób wtłoczyć Go w ustalone pojęcia czy gotowe schematy. Tu musi być „coś więcej niż” tylko człowiek (Mt 12,41 n). W tym przypadku pojawia się niezwykłe roszczenie, które rejestrują natychmiast także Jemu współcześni, reagując nań akceptacją lub negacją. Tu twierdzi ktoś o sobie, że jest decydującym i ostatecznym wybawcą, to znaczy: głosicielem ostatecznej woli Boga, a równocześnie tym, kto zaspokoi najgłębsze marzenia ludzkie, twierdzi też, że pozostaje w niepowtarzalnej, tajemniczej, nadzwyczajnej i szczególnej relacji z Bogiem, co dzieje się w sposób przewyższający wszelkie wyobrażenie, że stanowi z Nim pewnego rodzaju identyczność. Jezus postępuje tak, jakby z Nim i w Nim sam Bóg zaczynał być obecny inaczej niż dotąd, zaczynał przemawiać i działać -teraz już po raz ostatni i w sposób niedościgły.
Za roszczeniem tym stoi cała osoba Jezusa. Tego jeszcze dotychczas nie było, i od tamtego czasu pozostaje to czymś niesłychanym, niepowtarzalnym. Poza Chrystusem nikt na przestrzeni dziejów ludzkości tak nie wystąpił i nie przemawiał. Nigdy również żaden człowiek nie wystąpił z tak wielkim roszczeniem zachowując równocześnie tak daleko posunięte skromność i naturalność. To jest szokujące, to wstrząsa i domaga się stosownej odpowiedzi oraz należytej konsekwencji od każdego, kto staje naprzeciw takiego człowieka.
Jego słowo ,,nie przemija” (Mk 13,31), ma wartość zawsze. Pierwsi świadkowie patrzyli Jezusowi na usta i ręce, odczytywali z Jego oczu każdy gest skierowany w przyszłość, stąd wolno im było każde najskrytsze poruszenie Jego serca rozumieć jako impuls do własnego myślenia, do dalszych refleksji oraz rozważań, do odpowiedniego działania.
To, co nie może stanowić pochodnej od współczesnego Mu świata idei, żydowskiego czy też innego, co nie wynika również z zapatrywań Kościoła pierwotnego, co nie jest identyczne ani z pierwszym, ani z drugim, a zatem pozostaje niewytłumaczalne, to właśnie - tak powiadają bibliści - jest autentycznym słowem Jezusa, w tym brzmi Jego własny głos. Ale również to, co pozostaje w jakimś związku z tą czy z inną wypowiedzią Jemu współczesną albo też późniejszą, może mimo tej całej zależności być najczystszą, wyjaśniającą, rozwijającą i spełniającą się mową Jezusa. Sposoby mówienia, jakimi się wówczas posługiwano, są przede wszystkim używane z pewną rezerwą, korygowane, oczyszczane z błędnych rozumień, wtedy, gdy On je stosuje. Istnieje pewien zasób słów Jezusa, bez wątpienia pochodzących od Niego i stanowiących właściwy pradokument, który wyszedł z Jego ust. Dochodzi tu jeszcze szereg nie stosowanych zwykle powiedzeń i takichż porównań. W każdym razie sam Jezus mówił najwidoczniej niewiele i w sposób bardzo sugerujący, aluzyjny, nie dopowiadając do końca, pozostawiając swobodę. Jego słowa musiały być brzemienne i takimi pozostać, to znaczy: pełne wyrazu, łatwe do zapamiętania, łatwe zapewne także do zapomnienia, równocześnie jednak owocujące dalszymi myślami wywołanymi ich wspomnieniem. „Niebezpieczne, ale równocześnie wyswobadzające orędzie” (Metz). Aluzja i wyznanie zarazem. To, co Jezus mówi, uważane jest za „ostatnie słowo Boga”. Właśnie to wywołuje szok, wytrąca ludzi z równowagi, wprowadza ich w stan zmieszania, stawia zasadnicze pytanie, na które można odpowiedzieć jedynie odrzuceniem albo wiarą.
„Czas się wypełnił i bliskie jest królestwo Boże. Nawracajcie się i wierzcie w Ewangelię. Pójdźcie za Mną” (Mk 1,15.17).
To stanowi centrum i jądro Ewangelii. Wytrącające z równowagi wezwanie, przerażająca prowokacja Jezusa.
Kto tak przemawia, ten wie, co mówi, również wówczas, gdy zdaje się „odchodzić od zmysłów” (Mk 3,21). Przemawia z niesłychaną samoświadomością - jako Syn, który zna Ojca, jako rzecznik Boga, który wie, kim jest Bóg oraz czego pragnie On od ludzi i dla ludzi: że Bóg jest obecny, będzie obecny i przyjdzie, aby zbawić wszystkich ludzi. Pełnia, nazwana panowaniem Boga, pojęta jako miłość do człowieka, jest tam, gdzie Jezus, blisko, uchwytna, pośrodku świata i historii, rzeczywista już tu i teraz - ale jeszcze nie całkowicie. Już rozpoczęta, ale jeszcze niezupełnie zrealizowana. Kto przemawia tak jak Jezus, ten jest kimś niezwykłym, niepowtarzalnym. Od czasu do czasu posługuje się pewnymi zwrotami, które są zrozumiałe jedynie przy założeniu, że pozostaje On w najbardziej zażyłym kontakcie z Bogiem, w całkowitej i ustawicznej zgodzie z Tym, kogo nazywa „Abba” (kochany Ojcze).
Wówczas stają się zrozumiałe bezpośrednie wypowiedzi samego Jezusa, Jego stwierdzenia i zapewnienia, które spotykamy w sformułowaniach Ewangelii, jak na przykład: „[...] odpuszczają ci się twoje grzechy” (Mk 2,5 i in.). „Nikt też nie zna Syna, tylko Ojciec, ani Ojca nikt nie zna, tylko Syn, i ten, komu Syn zechce objawić” (Mt 11,27).
„Tak, Ja Nim jestem. Ale powiadam wam: Odtąd ujrzycie Syna Człowieczego, siedzącego po prawicy Wszechmocnego i nadchodzącego na obłokach niebieskich” (Mt 26,64 nn).
„I nikt nie wstąpił do nieba oprócz Tego, który z nieba zstąpił - Syna Człowieczego” (J 3,13).
„Albowiem to samo, co On czyni, podobnie i Syn czyni” (J 5,19). „Ojciec bowiem nie sądzi nikogo, lecz cały sąd przekazał Synowi, aby wszyscy oddawali cześć Synowi, tak jak oddają cześć Ojcu” (J 5,22-23). „Podobnie jak Ojciec ma życie w sobie, tak również dał Synowi, aby miał życie w sobie samym” (J 5,26).
„Zaprawdę, zaprawdę powiadam wam: Zanim Abraham stał się, JA JESTEM” (J 8,58).
„Ja i Ojciec jedno jesteśmy. [...] Ojciec jest we Mnie, a Ja w Ojcu” (J 10,30-38).
„Kto Mnie zobaczył, zobaczył także i Ojca” (J 14,9). „A teraz Ty, Ojcze, otocz Mnie u siebie tą chwałą, którą miałem u Ciebie pierwej, zanim świat powstał” (J 17,5).
Pełne roszczeń są przede wszystkim jednak te wypowiedzi, które zaczynają się od ,,Ja jestem” albo też proste odezwania się: „Jam jest”. - One to pretendują do miana Jahwe, i tak przecież zawartego w imieniu Jezus. „Jezus” znaczy bowiem: Jahwe pomaga i uświęca. Mówiący: „Ja jestem tym, który będzie”, ten, co „był i jest, i będzie”, ów „Bóg z nami”, w roszczeniu Jezusa uobecnia się dla nas. A gdy Jezus mówi, nie oznajmia tylko „słów Jahwe”, jak to czynili prorocy, ale przemawia we własnym imieniu: „Amen. Powiadam wam”. - „Ja zaś powiadam wam”.
Przykłada rękę do uświęconego prawa Bożego, nie znosi go, nadaje mu jednak głębszy wymiar. Tego nie ważył się uczynić nawet Mojżesz. Tu jest ktoś „więcej” aniżeli którykolwiek z dotychczasowych rzeczników Boga. Tu przemawia ktoś z Jego upoważnienia.
Jezus uchyla się też od odpowiedzi na bezpośrednie pytanie, aby nie być źle zrozumianym. Odpowiada wówczas pytaniem: A wy co sądzicie? Albo też daje wskazówkę: przyjdźcie i zobaczcie. Opowiedzcie, coście widzieli i słyszeli. Udziela też napomnienia: błogosławiony, który się Mną nie zgorszy. Czemu jesteście bojaźliwi? Wy małej wiary. Czyż nie wiedzieliście? Jak długo jeszcze mam znosić waszą niewiarę? On nie zmusza jednak nikogo. Wymaga dobrowolnej decyzji, gdy idzie o odkrycie i zobaczenie w Nim owego niezwykłego.
Posługuje się porównaniami. Ów tajemniczy i doniosły sposób przemawiania, który mimo to jest tak bliski życiu, a stąd zrozumiały dla ludzi, sprawia, że Jego roszczenie oraz Jego wyznanie stają się stopniowo coraz wyraźniejsze i jasne. On wie, co chce powiedzieć, i ma na myśli więcej, aniżeli początkowo pojmują słuchacze.
Niezwykłe przyjście Boga do człowieka oraz człowieka do Boga Jezus oznajmia posługując się zrozumiałymi, realistycznymi przykładami. On sam jest w końcu porównaniem, wzorem i przykładem udzielającej się nam miłości Boga, On jest „samym panowaniem Boga” (Orygenes), które się zaczyna. I prowokuje ludzi, aby czynili tak samo, jak On.
W tym wszystkim pośrednio zawarte jest roszczenie Jezusa, iż w Nim jest obecny sam Bóg . Tak też zrozumiało Go zapewne Jego bezpośrednie otoczenie. To był właściwy powód zarzutu: „Kim Ty siebie czynisz?” (J 8,53). To też stanowiło najgłębszą przyczynę Jego odrzucenia, procesu i śmierci. Tak to brzmi w skardze i wyroku umieszczonym na krzyżu: „Jezus Nazarejczyk, król żydowski” (J 19,19). A więc tak zwany Mesjasz. Ktoś, kto tak twierdzi, a jest inny, niż oczekiwano, ten staje się nie do zniesienia. Chyba, że w końcu przecież zacznie jeszcze świtać, tak iż dany człowiek wyzna o zmierzchu: „Prawdziwie, ten człowiek był Synem Bożym” (Mk 15,39).
Dla wszystkich innych jednak to roszczenie Jezusa pozostaje po prostu obrazą Boga (Mk 14,64). Czytamy jednak o Nim, że na wszystkie zarzuty i pytanie: Kim ty naprawdę jesteś właściwie? „Skąd Ty jesteś?” (J 19,9), nie daje ostatecznie żadnej odpowiedzi, ale milczy. Tym dostojnym, wymownym milczeniem wygasza za jednym zamachem wszelkie czcze gadanie, wszystkie błędne przypuszczenia, każde naiwne nieporozumienie. Jego właśnie nie da się złapać, schwytać ani też ująć i zatrzymać. On wymyka się wszelkim ustaleniom. Jego istnienie jest niezaprzeczalne, a równocześnie nie dające się wyjaśnić. Dopiero na skutek wzrostu wiary ktoś może stopniowo dotrzeć i odczytać, co tkwi w Jezusie i kim On rzeczywiście jest, co powiedział i co zamierzał przez to wyrazić. Jezus to Ten, który równocześnie znika i pojawia się. W ten sposób staje się zresztą również zrozumiałe, dlaczego sam odrzuca albo przynajmniej odnosi się z rezerwą do przeróżnych zaszczytnych imion i tytułów, stojących do dyspozycji oczekiwanego wysłannika Bożego; prawdopodobnie żadnym z nich nie posługiwał się w odniesieniu do własnej osoby.
Nie chciał być ani ziemskim, ani religijnym „Mesjaszem”, przeciwnie, zakazywał, by Go tak nazywano (por. Mk 1,24 n); nawet „Syn Dawida”, „Król”, „jeden z proroków” czy wreszcie tytuł „Syn Boży” wydawały Mu się zbyt blade i wieloznaczne, gdyż te mogły być odniesione również do innych wysłanników Boga. Prawdopodobnie za najbardziej stosowne uważał imię „Syna Człowieczego”, określające dzięki swej dwuznaczności zarówno konkretnie żyjącego i cierpiącego Człowieka (Sługa Boga), jak też ową odwieczną postać, która wyszła od Boga i wobec której człowiek musi zająć stanowisko. Ono też było najbliższe Jego „funkcji Pośrednika”. Ale i ten tytuł pojmowany jako autentyczne słowa Jezusa, tzn. pochodzące wprost od Niego, nie jest pewny. On jest po prostu sobą, Jego tajemnica pozostaje tajemnicą i dopiero stopniowo zostanie rozświetlona. Niepoznawalny daje się poznać jedynie stopniowo. „Kogo szukacie? - Jezusa z Nazaretu. [...] Ja jestem. [...] Jeżeli więc mnie szukacie, pozwólcie tym odejść” (J 18,4-8). Wyżej wspomniane tytuły występują w Ewangeliach jedynie w znaczeniu, które podległo oczyszczeniu, skorygowaniu, uzupełnieniu i wzbogaceniu. Wreszcie, z Jego imieniem mocno wiąże się greckie słowo służące na określenie Mesjasza i oba stapiają się w jedno -jedyne w swoim rodzaju - imię dwuczłonowe: „Jezus Chrystus”, oddające w sposób opisowy istotę Niezwykłego.
W każdym razie w Nowym Testamencie zostało przechowane, zinterpretowane i przekazane potomnym to, co Jezus naprawdę powiedział, a nie co innego. I to przemawia rzeczywiście dziś jeszcze do współczesnego człowieka; w żadnym zaś razie nie zostało ani sfałszowane, ani wypaczone.
Czyny Jezusa, w których przejawiała się Jego władza, są ilustracją Jego upełnomocnionego słowa, wykładają je, objaśniają oraz interpretują sprawiając, że staje się ono dostrzegalne, uchwytne i zrozumiałe. I na odwrót, czyny Jezusa bywają interpretowane za pomocą Jego słów, dzięki nim staje się jasne, co miały one wyrażać. Jedno wspiera drugie. Żyjący Jezus występuje w posłannictwie swoich świadków jako Jezus czynu i słowa, dając znać o sobie w akcie wiary. Czyn i słowo Jezusa rodzą wiarę. Sama wiara stanowi cud, jaki Jezus sprawia dla człowieka; cud nie jest jednak „ulubionym dzieckiem wiary". Jezus przemawia jako mający władzę i stosownie do tego też działa. U Niego powiedzieć znaczy uczynić. Co powiedział, było powiedziane, co uczynił, było uczynione. To ktoś, o kim można powiedzieć: fakt nie do obalenia, data niezapomniana. Jezus jest pełnią cudów i Jemu udaje się dokonać cudu zbawienia świata.
Wszystko, co Jezus rzeczywiście uczynił, zachowuje ślad Jego działania, oznacza bardzo wiele, owszem wszystko, i znajduje wyraz w akcie wiary oraz w pójściu ludzi za Chrystusem, a tym samym ujawnia się w odmienianiu się świata. Dzięki ustawicznemu działaniu Jezusa wychodzi na jaw, kim On właściwie jest, i jakie faktycznie ma znaczenie dla wyzwolenia ludzi a także całego świata oraz dla doprowadzenia ich do stanu zwanego zbawieniem.
Przykładem takiej sceny, gdzie słowo i czyn Jezusa zlewają się w jedno, może być opis zawarty u Jana 9,1-41.
Jezus - światłość świata stoi naprzeciwko człowieka niewidomego od urodzenia, który nic nie widzi. Z ziemi (z tego, co było dostępne) i z własnej śliny (dodanej siły życiowej) czyni maść uzdrawiającą. Niewidomy odzyskuje wzrok.
W następującym po tym sporze i procesie starano się ustalić, co właściwie zaszło i kim jest ten, komu udają się takie rzeczy. Uzdrowiony również zadaje pytania, a nadrabiając zaniedbanie wyznaje wiarę w Boga i mówi o konsekwencjach.
Inni natomiast pozostają zaślepieni, nie chcą widzieć i słyszeć, w wyniku swego uprzedzenia osądzają samych siebie, trwają w swoim grzechu, a tym samym w oddaleniu od Jezusa i od dokonywanego przez Niego zbawienia.
Wszystkim zaproponowano, by przejrzeli i uwierzyli. Jedni decydują się przyjąć tę propozycję, inni ją odrzucają. W tym celu przyszedł Jezus. On sam zwraca na to uwagę. Po to napisane zostały Ewangelie: aby niewidzący mogli mimo to uwierzyć. Aby wszyscy mogli uwierzyć (por. J 20,29-31).
W ten sposób rozumieli Jezusa pierwsi wierzący. Tak też o Nim świadczą i usiłują przekonać innych.
Wreszcie trzeba też wspomnieć o najważniejszym znaku Jezusa, który dowodzi, iż On żyje i w każdej chwili może stanąć przed człowiekiem domagając się od niego wiary.
Wszystkie wieści o zmartwychwstaniu głoszą jednak Pana, który jest obecny, który okazał się żyjącym i pozostaje takim, mimo że nowy sposób Jego życia wcale nie jest łatwy do zrozumienia. Pomimo załamania się z chwilą śmierci Jezusa wszystkich oczekiwań Jego najbliższych, jakby na przekór ich rozczarowaniu i zwątpieniu, przychodzi do nich przez drzwi zamknięte ze strachu, bardziej żywy niż kiedykolwiek, pije, je oraz rozmawia z nimi, a potem, gdy tylko Go poznali i napełnieni zostali radością, znika sprzed ich oczu. Spotyka ich ponownie, daje się poznać. Gdy chcą z wszystkiego zrezygnować i uciekać, On staje nagle za nimi, On ich dopędza, wyprzedza, pozostaje z nimi, a przecież już znowu znika; gdy chcą Go zatrzymać, wymyka się im. Wreszcie obłok przesłania Go przed ich spojrzeniami skierowanymi na Niego. Zdani zostali na wiarę i powinni wytrwać, pójść na cały świat przepowiadając tego żywego Jezusa, powinni oprzeć się na tym, że (chociaż ukryty) pozostanie z nimi przez wszystkie dni i że znowu przyjdzie. Tymczasem trzyma ich w napięciu. Tchnie w nich siłę życia, czyni ich tak samo żywymi, jak On jest żywy, i troszczy się o to, aby nie stracili ducha, gdy zostaną sami i będą zabiegać o przekazanie wszystkim ludziom na całym świecie wiadomości o zbliżającym się Królestwie Bożym.
To stanowi istotę różnych opisów wydarzeń Wielkiej Nocy, które pozornie wydają się sprzeczne, ponieważ z pewnych względów to czy tamto bardziej akcentują, wyprowadzają takie czy inne wnioski z tego zdarzenia. Ostatecznie jednak wszystkie są zgodne z sobą. Nie chcą przedstawiać spraw poprzedzających zmartwychwstanie, ale jedynie przepowiadać Zmartwychwstałego, który żyje i ożywia.
Aby stopniowo pojąć i zrozumieć, co zdarzyło się zaledwie po trzech dniach, a więc w tak krótkim odstępie czasu od śmierci Jezusa, potrzebowali przynajmniej 40 czy 50 dni. Taki też okres potrzebny jest światu, każdej epoce, aby możliwie wszystkim ludziom wytłumaczyć to zdarzenie oraz wezwać ich i zaprosić do uwierzenia w nie.
Przedstawmy tu pokrótce najważniejsze momenty owej wiadomości o żyjącym Jezusie:
Jezus umarł i został pogrzebany. Bóg Go jednak wskrzesił, On zaś pozwala się widzieć, zjawia się. Uczniowie wierzą w Niego. Mówią to innym. Tak więc wieść o „wywyższeniu i przemienieniu” Jezusa zostaje zasłyszana, dzięki zaś stopniowemu „objaśnieniu” wiary przyjmuje się ją, aby jako „wyjaśnienie”, kim jest Jezus i co On oznacza, wieść tę przekazano dalej i podano do wiadomości wszystkim pozostałym.
Prawdziwe zdarzenie, rzeczywiste wydarzenie, na które jak na przygodę natknęło się początkowo niewielu, staje się świadectwem wyrażonym za pomocą słów, które trudno im było znaleźć, zyskuje coraz większe znaczenie, zostaje zrozumiane jako znak i przedstawione innym, aby ich uwrażliwić na żyjącego Jezusa oraz na wiarę, której można doświadczyć.
Punkt kulminacyjny w życiu Jezusa, odbierany niekiedy jako moment kryzysu, jest równocześnie punktem szczytowym ludzkiej egzystencji, punktem kryzysu wiary. Tu rozstrzyga się wszystko.
Jezus pozwala się widzieć żywy. Widzi się Go, gdy On zbliża się do człowieka jako żyjący. To człowiek będzie musiał zdecydować, czy machnie ręką na to zdarzenie i nie będzie się nim interesował, czy też potraktuje je na serio i pojmie, pozwalając się nim zafascynować (jak niewierny Tomasz). Czy serce zacznie w nim pałać, czy otworzą mu się oczy (jak uczniom z Emaus). Czy dowie się: On Nim jest. Czy sam będzie mógł pokazać się ze swoją opartą na przeświadczeniu i budzącą przeświadczenie wiarą, albo też, czy nie zobaczy nic poza pustym grobem.
W zdarzeniu, w fakcie, w rzeczywistości, którą nazywamy „zmartwychwstaniem”, wychodzi ostatecznie na jaw, kim jest Jezus, kim był i kim będzie: Pierwszym i Ostatnim, i żyjącym (Ap 1,18). Kto doświadczy Jezusa jako zmartwychwstałego, ten stanie się głęboko wierzącym. Dla niego tenże Jezus okaże się znakiem nadziei jego własnego powstania z martwych, znakiem nadziei w świecie, który zdaje się być pogrążony w śmierci i nieszczęściu.
Jeśli zaś uwzględni się całość, jedno doskonale współgra z drugim i pragnie mu wyrazić swoje „Tak”. To jest jednak darem, niczym zaś, co by można wymusić albo wymyślić, nie stanowi tworu człowieka, nie pochodzi .,z ciała i krwi” (Mt 16,17). Jezus sprawia, iż człowiek wierzy. To jest pierwsza dana i pierwszy fakt. Spotykający nas żywy Jezus to praprzyczyna budzącej się do życia wiary.
Już w Nowym Testamencie zaczyna się tego rodzaju zastanawianie, opis i omówienie tajemnicy Jezusa. Bywały odnoszone do Niego gotowe pojęcia a także imiona, potem częściowo znów je zarzucano lub przynajmniej korygowano. To z jednej, to z drugiej strony próbowano zbliżyć się do Niego. Wychodząc od niebywałego zdarzenia, jakim jest zmartwychwstanie, zaczęto kierować pytania do przeszłości o to, skąd On był; zaczęto rekonstruować prehistorię Jezusa i zatrzymano się na fakcie, że Jego pochodzenie jest tajemnicą Boga. Wychodząc od tego samego zdarzenia skierowano pytanie do przyszłości i o to, dokąd On poszedł i skąd ostatecznie znowu przyjdzie po skończeniu się czasów. Postawiono też pytanie, gdzie znajduje się On teraz, co zamierza czynić, jak się rozwija Jego sprawa, jaki kierunek istnienie Jezusa nadało dalszemu biegowi historii. Różne stopnie coraz pełniejszego rozumienia Jezusa należy tak wyjaśnić, jak znajdujemy je w Nowym Testamencie. Tajemnica Jezusa zostaje rozjaśniona, a mimo to jest zakryta. Jego postać jest wieloznaczna, dopuszcza odmienne wyjaśnienia, stanowi jedynie szkic. Jezus jest przynajmniej dwuznaczny. Odtąd już nigdy nie zniknie historia dwóch różnych, wzajemnie się wykluczających znaczeń. „Jezus według ciała - Jezus według ducha” (2 Kor 5,16). Przeciwko temu trzeba tu wszakże powtórzyć pytanie: „Czyi Chrystus jest podzielony?” (1 Kor 1,13). Idzie o całego Jezusa Chrystusa, nie tylko o połowicznego, źle pojętego, błędnie interpretowanego, okrojonego. Nie ma innego fundamentu niż Jezus Chrystus (l Kor 3,11). „Innej jednak Ewangelii nie ma” (Gal 1,6-9), jak też żadnego innego Jezusa. „Nikt też nie może powiedzieć bez pomocy Ducha Świętego: »Panem jest Jezus«” (1 Kor 12,3).
Najdalej wstecz sięga prolog Ewangelii Jana: „Na początku było Słowo, a Słowo było u Boga, i Bogiem było Słowo. [...] Słowo stało się ciałem i zamieszkało wśród nas. I oglądaliśmy Jego chwałę, [...]” (J 1,1.14). Zamknięciem jest tekst Apokalipsy św. Jana, gdzie Jezus został nazwany „Pierwszym i Ostatnim” (Ap 1,18). To całość wypowiedzi na temat Jezusa Chrystusa. Należałoby tu jeszcze tylko wspomnieć o uszczegółowieniach.
I tak oto nauka o Jezusie Chrystusie (chrystologia) stara się wciąż na nowo uzupełniać te wiadomości rozświetlając problem swymi pytaniami i wyjaśnieniami za każdym razem coraz dokładniej i głębiej. Jednak pytanie skierowane do Jezusa: „Kim jesteś?”, pozostaje wciąż aktualne.
Może zbyt dużo uwagi poświęcono i jednostronnie potraktowano na początku problem boskiej egzystencji Jezusa sprzed Jego narodzin z ciała przy równoczesnym zaniedbaniu historycznej dynamiki człowieka żyjącego i działającego wśród nas, ludzi, może też ze zbyt małą odwagą spoglądano w przyszłość, na Tego. który ma przyjść. Pytanie dotyczące Jezusa drąży dalej, wnika coraz głębiej, dochodzi coraz uporczywiej do Niego samego, a z Nim posuwa się jeszcze dalej naprzód, nie poprzestając na małej wierze.
Rozważając problem Jego samego i Jego istoty, błędna wiara szybko schodzi na manowce jednostronnego ujmowania, niedostrzegania zawsze tak bardzo koniecznego przeciwległego bieguna. Jezus tylko człowiekiem i nic ponadto. Jezus tylko Bogiem i nic ponadto. Historia wiary i błędnej wiary oscyluje pomiędzy tymi dwiema krańcowościami. I trzeba było sporo czasu poświęcić na dyskusje i dialog, zanim ustalono formułę przyjętą przez Sobór Chalcedoński:
,, Wyznajemy jednego i tego samego Chrystusa, Syna, Pana, Jedno-rodzonego, który ma dwie natury (Boską i ludzką) z sobą nie pomieszane, nie zamienione, nie podzielone, nie rozłączone”.
Albo zdanie z listu papieża Leona I:
,,Przyjmując nienaruszoną i pełną naturę prawdziwego człowieka narodził się więc prawdziwy Bóg, posiadający w pełni wszystko, co Jego i co nasze”.
W odniesieniu do Jezusa Chrystusa jedynie ta wiara jest poprawna, jedynie ona uwzględnia prawdziwego Jezusa. Tylko w ten sposób ujęty zostaje cały, prawdziwy Jezus Chrystus, tylko tak zachowuje On swoje pełne znaczenie. Ktoś, kto byłby tylko Bogiem, nie interesowałby nas, nie mógłby nam pomóc. Zaś ktoś, kto byłby tylko człowiekiem, nie miałby dla nas żadnego znaczenia, nie mógłby nic szczególnego zdziałać. Jedynie wtedy, gdy Jezus Chrystus jest Dwu-Jednym, „który obie części uczynił jednością” (Ef 2,14), jest też owym Jedynym równocześnie stojącym całkowicie po stronie Boga i po stronie człowieka. Staje się jedynym pośrednikiem (l Tm 2,5), który pozostaje w najlepszym stosunku z Bogiem oraz z ludźmi i który łączy w sobie to, co rozdzielone. On panuje równocześnie ,,w niebie jak i na ziemi” (Bergengruen), a w ten sposób udostępnia ludziom Boga, człowieka zaś na Niego otwiera. Tylko wówczas, gdy ten właśnie Dwu-Jeden ma swoje źródło życia w Trój-Jednym Bogu, a mimo to wyrasta też jako pełny, prawdziwy człowiek, Jego tajemnica staje się dostępna dla człowieka i rozjaśnia się.
Wspomnianą Dwu-Jedność pragnie podtrzymać także wyrażenie - jakże często prowadzące do nieporozumień: Jezus Chrystus Bogiem-Człowiekiem, które przy tym wcale nie przywołuje mitologicznej dwuistotowości, co przecież nie odpowiadałoby pełnej egzystencji Jezusa Chrystusa.
Cóż za sylabizowanie i potykanie się, gdy pragnie się poprawnie mówić o Jezusie. Właściwie nie wychodzi się wówczas poza pierwotną formułę, wskazującą, że ów Jezus z Nazaretu to Pan, sam Bóg, który okazuje się Chrystusem, Mesjaszem, Zbawicielem. To w Nim spotykają się oraz łączą Bóg i człowiek, przenikają się nie niwecząc się nawzajem.
Bóg jest w Jezusie Chrystusie, w owym człowieku „jakoby jednym z nas”, a równocześnie przecież całkiem innym, właśnie ,,jak Bóg". Może z tego powodu zamiast wielu mylnych, w błąd wprowadzających formuł, które burzą tajemnicę Jezusa, gdyż usiłują ją wyświetlić (por. historię spekulacji wokół Jezusa Chrystusa), przyjmujemy raczej powściągliwy opis tego, kim był i kim jest Jezus, nie naruszając Jego tajemnicy: „Bóg - pośrodku naszego życia, choć zarazem bardzo odległy” (Bonhoeffer).