Ojciec Benedykt Pączka poinformował w środę PAP, że polscy misjonarze i siostry zakonne nie opuszczą Republiki Środkowoafrykańskiej. Kapucyn podkreślił, że misjonarze, zgodnie z duchem ewangelizacji, muszą pozostać ze swoimi podopiecznymi w tej trudnej chwili.
"Jeżeli my (...) uciekamy, zostawiamy ludzi i mówimy +no to się trzymajcie+, to naprawdę bez sensu rozwiązanie. To nieewangeliczne" - powiedział zakonnik, podkreślając, że muszą opiekować się ludźmi ciężko doświadczonymi przez konflikt trwający w tym kraju.
Ojciec Pączka powiedział PAP, że noc z wtorku na środę minęła spokojnie, jednak nad ranem misjonarze i ludzie, którymi się opiekują musieli szukać schronienia, ponieważ w okolicy mogli pojawić się muzułmańscy rebelianci.
"O godzinie 6.30 i 7.30 usłyszeliśmy strzały w powietrze. Popatrzyliśmy przez okno, ludzie zaczęli biegać. Okazało się, że znów kilkanaście samochodów wjechało do naszej miejscowości Ngaoundaye (...). Uciekliśmy, jesteśmy teraz razem z ludźmi w miejscu, w którym nas nie znajdą" - powiedział misjonarz.
Kapucyn podkreślił jednocześnie, że odpowiedzialność za falę przemocy w Republice Środkowoafrykańskiej ponoszą muzułmanie, a chrześcijanie są stroną, która się broni.
"Oni są dobrze uzbrojeni, a te walki, które się toczą, to ochrona (...) To są bandyci pierwszej klasy, spotkałem się z nimi dwukrotnie i nie ma z nimi możliwości żadnego dialogu" - przekonuje misjonarz.
Rebelianci muzułmańscy zaatakowali misję polskich misjonarzy w miejscowości Ngaoundaye. Przebywają tam m.in. polscy kapucyni i siostry ze Zgromadzenia Służebnic Matki Dobrego Pasterza. Zaatakowani nie chcieli zostawić swoich podopiecznych - m. in. sierot i niewidomych.
W Warszawie w MSZ z pełnomocnikiem kapucyńskich misji m.in. w Republice Środkowoafrykańskiej o. Tomaszem Grabcem spotkał się we wtorek wiceminister spraw zagranicznych Bogusław Winid. Resort zapewniał, że jest w stałym kontakcie z władzami francuskimi. MSZ zaoferował polskim misjonarzom ewakuację z Republiki Środkowoafrykańskiej.
W walkach między muzułmanami i chrześcijanami w Republice Środkowoafrykańskiej zginęło ostatnio co najmniej 75 osób. Walki wybuchły z nową siłą po wycofaniu się w ub. miesiącu ze stolicy kraju Bangi muzułmańskich rebeliantów z koalicji Seleka. Rebelianci z Seleki, będącej luźnym sojuszem przeważnie muzułmańskich milicji, doprowadzili w marcu 2013 r. do obalenia rządu a ich przywódca Michel Djotodia obwołał się prezydentem. Jednak w styczniu został zmuszony do ustąpienia po fali krytyki w kraju i społeczności międzynarodowej, która zarzucała mu, że nie zdołał zapobiec pladze aktów przemocy.
Obecność wojsk francuskich i sił pokojowych z krajów afrykańskich nie doprowadziło dotychczas do poprawy sytuacji. W Republice Środkowoafrykańskiej, byłej kolonii Francji, znajduje się teraz ok. 1600 żołnierzy francuskich i ok. 5000 z państw afrykańskich. Skupiają się oni jednak na przywracaniu porządku w stolicy kraju i częściowo na północy. Do aktów przemocy dochodzi natomiast w odległych rejonach kraju.
Według ocen ONZ, aby skutecznie przywrócić spokój i porządek w Republice Środkowoafrykańskiej, trzeba by tam wysłać co najmniej 10 tys. żołnierzy.
Prestiżowa chrześcijańska szkoła znalazła się na celowniku hinduistycznych nacjonalistów.
Obejmując urząd potwierdziła swoje przywiązanie do „porządku wartości opartych na chrześcijaństwie”.