Fragment książki o. Macieja Jaworskiego OCD. Dziękujemy za umożliwienie publikacji
(...)
EGIPT
Kair, Sierpień 2013
Nie tak łatwo w Egipcie wstrzelić się w moment historyczny. Wobec kilku tysięcy lat historii narodu ze swą kulturą i wiarą, współczesne wydarzenia choć tak dramatyczne wydawać by się mogły blade wobec potęgi przeszłości wiszącej nad głowami. Niezaprzeczalnie, historia tworzy się na naszych oczach.
Do Egipskiego Asuanu wpływam po 7 dniach oczekiwania na zakup biletu na prom w Sudanie, całodniowym załatwianiu formalności by do niego wejść i 20 godzinach rejsu. Jeśli ktoś jeszcze raz powie mi, że czas to pieniądz to mu odpowiem spokojnie, że cierpliwość to diament. Atmosfera wydaje się napięta od pierwszych minut pobytu w Egipcie. Kierowcy busów kłócą się na parkingu o klientów, a później biją się już nie wiadomo o kogo, bo prawie wszyscy podróżujący pojechali z bardziej pacyfistycznie nastawionymi do swego biznesu przewodnikami. Zostałem ja i trzech japońskich studentów zainteresowanych finałem specyficznych negocjacji i walki o klienta, by zobaczyć co oznacza w miniaturze tzw. drapieżny kapitalizm w wydaniu egipskim. Po godzinie, gdy atmosfera negocjacyjna lekko ostygła a żar południowego słońca zmęczył podrażnionych kierowców ruszyliśmy w przekonaniu, że jesteśmy umówieni co do zapłaty. Po dotarciu do centrum miasta, nastąpił nieprzewidziany choć nie do końca zaskakujący kolejny etap negocjacji. Rozpoczął się od rzucania walizek o asfalt. Przerażeni japońscy chłopcy chcąc ratować swoje supernowoczesne plecaki gotowi są przepłacić pięciokrotnie umówione stawki. Kierowca widząc chwilę zawahania w ich oczach poczuł szansę. Drapieżnik postanowił nie odpuścić nadarzającej się okazji wyssania świeżego grosza z turystów pierwszy i pewnie ostatni raz pojawiających się w tych okolicach. W trakcie specyficznych negocjacji szala zwycięstwa przechylała się na stronę głośniej krzyczącego. Po trzydziestu minutach publicznej kłótni, w czterech nijako do siebie pasujących językach, z opresji wybawił nas menadżer pobliskiego motelu. Z wdzięczności za uratowanie chyba nie tylko kilku dolarów, zamieszkaliśmy wszyscy u zbawcy hotelarza.
Deficyt wina nadmiar Krwi
Po dłuższym niż przewidywałem pobycie w Sudanie zasoby wina mszalnego wyraźnie topniały. Wyruszyłem więc na spacer po mieście, wyczulony na obecność kościoła gdzie mógłbym poprosić o wino. Po pięciu minutach stanąłem przed fasadą świątyni, gdzie bez cienia wątpliwości poprosiłem o wejście. Wzmożone kontrole lekko mnie zdziwiły, ale dostałem się w końcu do Kościoła Niepokalanego Poczęcia, prowadzonego przez Misjonarzy Kombonianów. W biurze spotkałem starszego włoskiego misjonarza, który właśnie kończył raport o krwawych zajściach w Egipcie – Ojcze, to już 36-ty spalony kościół w tym tygodniu - mówi mi wysyłając emaila z najnowszymi danymi do Radia Watykańskiego. Goszczony źródlaną wodą idealnie gaszącą pragnienie, słucham o podpaleniach, zabójstwach i zastraszaniu chrześcijan. Bombardowany historiami o przelewanej krwi, zapomniałem poprosić o wino. Msze odprawiłem na kilku kropelkach które mi jeszcze zostały, wierząc że resztę dopełnia krew egipskich męczenników przelewana w tych dniach. Żywa Eucharystia przelewanej męczeńskiej krwi trwa.
Eucharystia przelewanej męczeńskiej krwi trwa na tych ziemiach od wieków, praktycznie od początków jej tu odprawiania. Wpierw przelewali ją poganie odrzucający nową monoteistyczną sektę, później sami braci w wewnętrznych sporach o władzę ukrytą za sporami teologicznymi, by w końcu zmierzyć się z przybyszami z Półwyspu Arabskiego. Eucharystia trwa nie odprawiona jeszcze do końca…
Zamknięte drzwi
Zawsze irytowały mnie zamknięte na cztery spusty świątynie w Zachodniej Europie, te turystyczne i te zwyczajne w małych miasteczkach czy wsiach. Nie tylko dlatego, że uniemożliwiają zwiedzenie ich wnętrza ale bardziej dlatego, że stają się obrazem Kościoła gotowego przyjąć przechodnia jedynie w określonych godzinach, tworząc wrażenie duchowego urzędu. Do Egiptu przyjechałem nie tyle zwiedzać piramidy czy opalać się nad Morzem Czerwonym, ale po to by wejść do starożytnych chrześcijańskich świątyń. Jednak nie mogłem, ale z jakże innych powodów niż w Zachodnim Kościele.
W Asuanie szukam punktów widokowych na Nil, by ustrzelić ciekawą fotkę. Po godzinie marszu dochodzę do hotelu z czasów brytyjskiego bogactwa gdzie czas się jakby zatrzymał w połowie ubiegłego wieku. Obsługa na bramce w tradycyjnych kolonialnych szykownych strojach wskazuje mi odpowiednie miejsce do podziwiania życiodajnej rzeki. Zainteresował mnie jednak bardziej widok nowoczesnej koptyjskiej katedry. Podchodzę bliżej, zza kutej zamkniętej bramy spozierają młodzi mężczyźni. Proszę by mnie wpuścili na minutę bym mógł się pomodlić. Kategorycznie odmawiają. Pokazuję krzyż, nie działa. Lęk i odgórne nakazy paraliżują chrześcijańską gościnność. Rozumiem, bo 20 minut wcześniej przechodząc przez główny plac miasta pozdrawiałem wojsko, uzbrojone po zęby, które na bojowych wozach przygotowuje się na przyjęcie kolejnej manifestacji Bractwa Muzułmańskiego. Gdy wieczorem próbuję zasnąć, niepokoi mnie niecodzienny jak na rozkrzyczane miasto hałas. Zza niedomykających się okiennic słychać propagandowe okrzyki. Tabun ludzi przelewa się szeroką miejską arterią. Nawet na tego typu manifestacjach widać wyraźny podział ról w społeczeństwie. Na czele młodzi agresywni mężczyźni, później niosące transparenty kobiety i na końcu zupełnie nie wiedzące o co chodzi, bawiące się całą tą sytuacją, dzieci.
Pod karmelitańskie sanktuarium św. Teresy w Kairze podjechałem autobusem miejskim z Ramsis Square. Wiedząc jedynie, że to miejsce związane z Teresą, odmieniałem imię świętej na wszystkie sposoby, aby zorientować się w jakim kierunku powinienem pojechać i gdzie się zatrzymać. W autobusie stara chrześcijanka gestykulując próbuje mi wyperswadować, że powinienem wysiąść. Jednak widząc za oknem trzy czołgi w gotowości bojowej, poddałem się sugestii bez większego przekonania, jedynie z szacunku do siły perswazji i wieku kobiety. Po 50-tu metrach zza uzbrojonych maszyn, które przypomniały mi te widziane ostatni raz podczas prawdziwej akcji w czasie stanu wojennego w rodzinnej wiosce, wyłoniła się fasada pięknej bazyliki z figurą św. Teresy od Dzieciątka Jezus. Jednostka bojowa chroni wejścia na plac kościelny przed ekstremistami muzułmańskimi sąsiadującego meczetu, jednego z centrów Bractwa Muzułmańskiego w Shoubra. Udowodniwszy służbom bezpieczeństwa, że nie z pobliskiego meczetu przybywam, lecz z odległej chrześcijańskiej Rwandy, dostaję telefon by zadzwonić do klasztoru, gdzie bracia od czterech dni i nocy strzegli świątyni swej współsiostry, patronki misji św. Teresy.
We wspólnocie można wyczuć zmęczenie długotrwałym napięciem – przyjdą i podpalą czy pójdą do sąsiadów… Bazylika zamknięta od ponad tygodnia. Msze święte odprawiane jedynie dla wspólnoty. Po znajomości wpuszczane są bocznymi drzwiami jedynie kolumbijskie Terezjanki. Przestrzenna bazylika z zaryglowanymi wszystkimi drzwiami i oknami swą pustką przypomina każdego dnia, że to niecodzienny czas. Współbracia Egipcjanie, Libańczycy i Włoch wtajemniczają mnie w kulisy batalii o nowy Egipt, szkoda że kolejny raz wojna tu toczy się kosztem mniejszości chrześcijańskiej.
Po kilku dniach przeor pozwala mi wyjść na miasto. Z egipskim nowicjuszem wybieramy się do chrześcijańskiej dzielnicy metrem ze stacji Santa Teresa, by spróbować zwiedzić charyzmatyczne miejsca starożytnego chrześcijaństwa, związane między innymi z pobytem św. Rodziny podczas egipskiej ucieczki. Kilku ulicznych handlarzy pilnuje pustych regałów na chrześcijańskie pamiątki. Pusto, głucho, prawie wszystko zaryglowane. Wymarła dzielnica, jeszcze nie fizycznie, dzisiaj na razie z lęku i roztropności, jutro kto wie…
Okazało się, że przyjechałem do Egiptu w tygodniu w którym po raz pierwszy od tysiąca sześciuset lat cały Kościół Koptyjski zawiesił odprawianie niedzielnych eucharystii w obawie o bezpieczeństwo swych wiernych. Tę dramatyczną decyzję podjęli biskupi po licznych zamachach i podpaleniach. To historyczne dni, pierwsze od czasów św. Atanazego, kiedy to chrześcijanie nie usłyszeli w niedzielę na koniec modlitwy błogosławieństwa na nowy tydzień. Dlatego też żyją w strachu i niepewności, pozamykani w oczekiwaniu na... Kościoły zostały zamknięte nie ze wstydu, że nikt już tu nie przyjdzie ale z troski, że zbyt wielu za wiarę mogłoby zginąć. To Biskupi poprosili po raz pierwszy od tylu wieków, by wierni do kościoła nie przychodzili. Dziwne jest to nasze chrześcijaństwo – w niektórych częściach świata, pasterze błagają by ludzie przychodzili a oni i tak nie przychodzą. W innych zaś proszą, by publicznie się nie modlili, a oni i tak, choć za zamkniętymi drzwiami swoich domów, śpiewają starożytne kantyki w języku faraonów.
aktualna ocena | |
głosujących | |
Ocena |
bardzo słabe |
słabe |
średnie |
dobre |
super |
Rosną m.in ograniczenia w zakresie deklaracji chrześcijańskiego światopoglądu w życiu publicznym.
"Zabili ich na różne sposoby. Są wszystkie dowody na to, jak ich torturowali."