Nie wyobrażam sobie Kościoła bez ekumenizmu

O dialogu z luteranami, pobożności maryjnej i ekumenizmie w Polsce z ojcem Stanisławem Celestynem Napiórkowskim OFMConv rozmawia ks. Tomasz Jaklewicz

Ta pobożność maryjna sprawdziła się w Polsce w latach komunizmu. Wielu ludzi zostało tak wychowanych. Jak ich przekonać do tej teologicznej korekty?

Trzeba oczywiście dużego taktu, zrozumienia i cierpliwości dla ludzi inaczej uformowanych. Nikt jednak nie zwolni przewodników w Kościele od wytyczania właściwych ścieżek. Jeśli pasterz czy teolog przywołują biblijny obraz Boga i Chrystusa, to nic złego nie czynią. Wprost przeciwnie: Grzeszyłbym przeciwko swemu powołaniu, gdybym na to nie zwracał uwagi.

To, o czym mówimy jest konkretnym przykładem, do czego prowadzi ekumenizm.

Tak, zetknięcie się z innym stanowiskiem budzi nowe myślenie; zwraca uwagę na coś, czego dotąd nie zauważałem.

Czy ekumenizm przeżywa dzisiaj w kryzys?

Jest faktem, że w pierwszych latach po Soborze Watykańskim II był entuzjazm, radość. Teraz po 40 latach ta euforia gdzieś zginęła. Ja bym jednak nie mówił o kryzysie. Rzecz ma się następująco: zrobiliśmy szalenie dużo…

My, czyli kto?

Kościoły chrześcijańskie. Zaprzyjaźniliśmy się, rozmawiamy, rozwija się kilkadziesiąt dialogów międzykościelnych, podpisaliśmy różne dokumenty, modlimy się razem. Przestaliśmy się dziwić, że się razem modlimy. I teraz nie bardzo wiemy, co dalej robić, bo tyle już zrobiliśmy. Tak daleko zaszliśmy, że pojawia się pytanie: dokąd teraz? Jest to kryzys osiągnięć, kryzys wzrostu.

Ponieważ jesteśmy bliżej siebie, pojawia się lęk przed rozpłynięciem się w nieokreślonej całości, pojawiają się obawy o tożsamość wyznaniową.

Stajemy przed problemem: gdzie przebiegają granice między zacieśnianiem pięknej między kościelnej wspólnoty a zatracaniem tożsamości, której trzeba strzec. Te granice nie są do końca określone. Niektórzy mówią: „Dalej już pójść nie możemy”. Czy to jest pewne? Niekoniecznie. Mówi się słusznie o potrzebie nawracania się Kościołów. Nawracania do Chrystusa, do Ewangelii. Bo można tak strzec własnej tożsamości, że się popada w konserwatyzm. Można oczywiście grzeszyć w drugą stronę, czyli przez brak odpowiedzialności.

Na czym polega ten brak odpowiedzialności?

Na postawie: „A, wszystko jedno: protestant, prawosławny czy katolik. Żyjemy przecież w dobie ekumenizm!”.

Mówi się, że tendencje konserwatywne narastają, czy Ojciec zgadza się z tym?

Tak, narastają. Zarzucają mi nieraz, że rozbijam Kościół, że szkodzę, że jestem współczesnym modernistą. Mówię to, czego uczył sobór, co mówi Jan Paweł II, ale pewne środowiska konserwatywne twierdzą, że to właśnie znaczy zdradę.

Jakie jest źródło takich postaw?

Często lęk. Jak gdyby to wszystko od nas zależało, a nie od Ducha Świętego. Tymczasem trzeba pozwolić prowadzić się Duchowi Świętemu. Nawrócić się na ryzyko pójścia, tam dokąd Chrystus nas prowadzi. My nie do końca wiemy, dokąd idziemy w ekumenizmie, o tym mówił sobór, przypominał to Jan Paweł II. Jaki będzie kształt tej przyszłej jedności? Nie wiemy. Idziemy w zawierzeniu i w trosce, by dać się prowadzić Bożemu Duchowi.

Można odnieść wrażenie, że dialog ekumeniczny potrzebny jest tylko teologom. Czy jest jakieś przełożenie na życie zwykłych chrześcijan?

Wygłosiłem kiedyś referat w Toruniu na temat zasad dialogu między Kościołami. Po wykładzie urzędnicy miejscy obsiedli mnie prosżąc o ten tekst: „Proszę Ojca Profesora, te zasady wypisz, wymaluj pasują do naszej rady miejskiej. Ludzie nie potrafią rozmawiać ze sobą. Ojciec tłumaczy, że do istoty dialogu należy życzliwe, uważne słuchanie drugiego. A przecież u nas prawie nikt nikogo nie słucha, tylko sam „nadaje” i sam innych przekonuje, żeby jego zwyciężyło”. Musiałem im dać swój referat o metodologii dialogów międzykościelnych, aby uczyła się na nim Rada Miejska w Toruniu.. Podobnie było w Zgierzu, na spotkaniu KIK-u. Im też mówiłem, jak Kościoły owocnie rozmawiają ze sobą na różne trudne tematy. Słuchali z wypiekami na twarzach. Stwierdzali, że ta mądrość jest potrzebne również małżeństwie, w rodzinie: - Chcieć drugiego zrozumieć. I to wcale nie oznacza ducha kapitulacji. Przeciwnie, to wejście na sprawdzoną ścieżkę sukcesu.

Czyli słuchając życzliwie innych, nie tracę nic ze swego.

W grupie dialogu katolicko-luterańskiego, w której uczestniczyłem, był luteranin ze Strasburga, prof. Harding Meyer, solidny, mądry człowiek. Kiedy go życzliwie słuchałem, to wielokrotnie musiałem mu przytaknąć. Czasem się dziwiłem, że sam czegoś wcześniej nie zauważyłem, że tego tak nie postrzegałem. Podobne spotkania mnie ubogacają. Czasem trzeba będzie coś oczyścić na moim podwórku. Protestanci zwrócili uwagę na zniekształcony obraz Boga w naszej ludowej pobożności. Moje katolickie uszy słuchały najpierw z oburzeniem, ale potem, kiedy zacząłem uważnie czytać teksty niektórych pieśni maryjnych, nie mogłem nie przyznać racji.

Czy również niekatolicy uczą się czegoś od nas?

Byłoby nam miło, gdyby z ich strony pojawił się analogiczny sygnał.
 

«« | « | 1 | 2 | 3 | » | »»

aktualna ocena |   |
głosujących |   |
Pobieranie.. Ocena | bardzo słabe | słabe | średnie | dobre | super |

Reklama