Nie jestem skończony

Zabawa jest przyjemna. Tak to już natura ludzka jest skonstruowana, że nagradza za zabawę: mózg produkuje endorfiny i zaczyna być dobrze.

Albo jest jeszcze gorzej – są rzeczy, które nigdy się nie wydarzyły i pewnie już nie wydarzą. Tych dwoje od lat wyczekują na dziecko. Bezskutecznie. Tyle bólu, tego fizycznego i tego duchowego – to wszystko kosztowało i wszystko na nic: wyjazdy do lekarzy, badania i zabiegi, szpitale, sanatoria… I w pewnym momencie stają wobec prawdy ostatecznej – dziecka nie będzie.

A może jest tak, że tych dwoje jest już wiele lat po ślubie, a do niej właśnie dotarło, że mąż nigdy nie będzie w stanie jej zrozumieć tak do końca, tak jak ona tego by oczekiwała. Że będą ledwie ślizgać się po tematach, które są dla niej ważne, a on nigdy nie potrafi zrozumieć, o co jej tak naprawdę chodzi… Mur. Żyją ze sobą, śpią razem. Wychowują dzieci – razem?… A ona właśnie zrozumiała, że jest ta część jej, bardzo ważna, o której próbowała od dawna powiedzieć mężowi, ale on nie słyszał. Nie słuchał. Może nigdy nie chciał słuchać I teraz, po tylu latach, kiedy ona oczekuje, że ta miłość będzie rosnąć, rozwijać się, że on wreszcie zobaczy, o co jej chodzi… Dalej to samo… A dla niego przecież wszystko jest w porządku.

Sytuacja może być jeszcze bardziej pogmatwana: on nie zostanie jej mężem, a ona nie urodzi mu dziecka. I nie będą rodziną, taką zwykłą, z niedzielnymi spacerami, grillem w ogrodzie, wyjazdami rodzinnymi. Choć tak bardzo by chcieli. Chyba. Ale ona już ma męża a on ma już żonę. I przyciągając się, odpychają, a odpychając, przyciągają. Przeklęte zapatrzenie.

Albo on – zaplątany we własnej nieśmiałości, pewnie już zawsze będzie sam. Jego samego irytują już ograniczenia, samotność, bezskuteczne próby znalezienia tej drugiej połowy. Zaczyna nienawidzić samego siebie…

Poczucie krzywdy, ograniczenia, ciasnoty, pułapki… Czasem wręcz fizycznie robi się duszno, chce się wyrwać i uciec, choć tak naprawdę nie ma dokąd… Przymus – sytuacji, okoliczności, kultury, zwyczajów, opinii sąsiadów albo rodziców… Przymus tego, co sami sobie wmówiliśmy i przymus tego, co konieczne. Przymus rozwiązania, które jest mniej złe. Jakim paradoksem jest to, że te uczucia satysfakcji, spełnie-nia w jednej dziedzinie mieszają się z niespełnieniem i zawodem w innych. O iluż to ludziach sukcesu słychać, że zaznali sławy, są bogaci, a ich życie osobiste jest poplątane i, jak sądzę, dalekie od oczekiwań ich samych. Jak to zagmatwanie, te sprzeczności opisać? Jak znaleźć formułę, która nadałaby temu sens?

«« | « | 1 | 2 | 3 | » | »»

TAGI| EWANGELICY

aktualna ocena |   |
głosujących |   |
Pobieranie.. Ocena | bardzo słabe | słabe | średnie | dobre | super |

Reklama