Zew krwi

O prześladowaniach, które przynoszą owoc, męczennikach jako dowodzie na istnienie Boga i o deptaniu pamięci świadków z  dr. Dariuszem Karłowiczem rozmawia Jacek Dziedzina.

Czyli nie samo męczeństwo, ale cały człowiek i jego życie mogą stać się empirycznym dowodem?

Potoczne przekonanie podpowiada nam, że tak, a tradycja filozoficzna potwierdza tę intuicję. Nasza intuicja prawdy, nasze mocne doświadczenie kontaktu z prawdą dokonuje się w obliczu ludzi integralnych, spójnych. Męczeństwo w starożytnej filozofii, postawa wobec śmierci, zarówno dla chrześcijan, jak i dla pogan, traktowane było jako najwyższa próba tej integralności. Bo czym jest owo „przygotowanie do śmierci”, jak starożytni filozofowie, a za nimi chrześcijanie, określali doskonałość? To jest dowód całkowitej wolności człowieka wobec wszystkich naszych lęków, obojętność wobec dóbr pozornych. Człowiek przyjmujący ze spokojem śmierć to człowiek, którego rozum w pełni panuje nad namiętnościami.

Sceptycy powiedzą, że to objaw nie tyle wolności, ile fanatyzmu. I jako przykład podadzą fundamentalistów islamskich. Ci też stają się, jak wierzą, męczennikami, wysadzając się w powietrze... wraz z niepytanymi o zgodę przypadkowymi ofiarami.

Owszem, istnieje również fałszywe świadectwo. Postawa wobec śmierci nie jest kryterium definitywnym i rozstrzygającym. Święty Augustyn mówił nawet: „Non fecit martyrem poena, sed causa” – nie kara czyni męczennika, lecz przyczyna, dla której stajemy się męczennikami.

Nie tylko przyczyna, ale również skutek – Pan też pisał o tym, że świadectwo prawdziwe od fałszywego można poznać m.in. po skutkach. W pierwszych wiekach męczeństwo rzeczywiście budowało Kościół. Czy jeśli dzisiaj chrześcijaństwo nie odradza się w niektórych rejonach świata, gdzie wcześniej były prześladowania, oznacza to, że owo świadectwo nie było autentyczne? Jak to w ogóle mierzyć? I czy mamy do tego prawo?

Ten dowód prawdy przez postawę wobec śmierci uważam za mocny, a może nawet najmocniejszy, jakim dysponuje chrześcijańska nauka. Ale daleki byłbym od stwierdzenia, że jest to dowód zniewalający. Gdyby tak było, to dzisiaj nie mielibyśmy żadnych pogan. Po hektolitrach przelanej krwi chrześcijańskiej widzimy, że można być naocznym świadkiem męczeństwa, a mimo to odejść obojętnym. Tak jak można było być świadkiem męki i do pewnego stopnia zmartwychwstania i przejść nad tym obojętnie. Judasz był jednym z apostołów, wszystko działo się na jego oczach. A czegóż brakowało Piotrowi, że „musiał” się wyprzeć Mistrza? Jakich informacji nie miał św. Tomasz, że wątpił? Dwóch łotrów patrzyło na tego samego Ukrzyżowanego, każdy zobaczył w Nim kogoś innego.

O sile dowodu, jakim jest męczeństwo, decyduje też pamięć o męczennikach. I tutaj, przynajmniej na Zachodzie, mamy już pod górkę.

Powiem mocniej: milczenie, niepamiętnie o współczesnych męczennikach jest w jakimś sensie uczestniczeniem w robocie oprawców. Dobrze zadać sobie pytanie, czy dzisiejsza chrześcijańska Europa nie stawiając tej sprawy na ostrzu noża, nie mówiąc o niej, nie jest współwinna? Czy milcząc, nie stajemy się współpracownikami prześladowców? Niestety, nawet w Kościele widać jakiś rodzaj lęku przed opowiadaniem się za prześladowanymi chrześcijanami – obawę przed posądzeniem o partykularyzm. A przecież trudno wątpić, że mamy do czynienia z gigantycznymi prześladowaniami chrześcijan, którzy giną za to, że są wyznawcami Chrystusa.

Lewicowy intelektualista Régis Debray przyznał kiedyś, że prześladowania chrześcijan dlatego nie frapują tak bardzo ludzi, bo sytuują się... „w martwym polu optyki Zachodu”. Ofiary są „zbyt chrześcijańskie”, by emocjonowała się nimi lewica, i „zbyt odległe”, aby zainteresować prawicę.

Często bierze się to po prostu z nienawiści i pogardy do chrześcijaństwa, która jest głęboko wpisana w tradycję oświecenia. Wystarczy poczytać Woltera. Antychrześcijańskie obsesje to, niestety, ważny wątek kultury dzisiejszego Zachodu.

To chrześcijanie są w niej oprawcami, więc jak to możliwe, że to chrześcijanie padają ofiarą prześladowań...

Oczywiście dobrze znany nie tylko z kultury masowej obyczaj obsadzania chrześcijan w roli prześladowców nie jest tu bez znaczenia. Jeśli rola oprawcy przypadać ma chrześcijanom, to jak poradzić sobie z faktami prześladowania chrześcijan? Czy nie najlepiej jest je przemilczeć lub zbagatelizować? A może sami są sobie winni? Nie dość tolerancyjni, nie dość otwarci? Proszę zwrócić uwagę, co o starożytnych męczennikach pisał Wolter. W jego oczach to byli anarchiści, zupełnie słusznie karani za sprzeciw wobec prawowitej władzy. Dzisiejszy człowiek Zachodu znajdzie tysiąc powodów, żeby zignorować tę sprawę. Jedną ze strategii jest umieszczenie tej tragedii w jakiejś szerszej kategorii, tak, żeby problem śmierci za wiarę w Chrystusa nie kłuł w oczy.

«« | « | 1 | 2 | 3 | » | »»

aktualna ocena |   |
głosujących |   |
Pobieranie.. Ocena | bardzo słabe | słabe | średnie | dobre | super |