Zew krwi

O prześladowaniach, które przynoszą owoc, męczennikach jako dowodzie na istnienie Boga i o deptaniu pamięci świadków z  dr. Dariuszem Karłowiczem rozmawia Jacek Dziedzina.

Mówiliśmy, że nie zawsze hektolitry przelanej krwi są zasiewem nowych wyznawców. Straszne prześladowania w Korei czy Wietnamie sprawiły jednak, że chrześcijaństwo odżyło tam z jeszcze większą siłą. Tego samego nie można powiedzieć na przykład o Turcji. Ani o porewolucyjnej Francji. Dlaczego tam się udało, a gdzie indziej już nie?

Nie wiem. Być może w Turcji oprawcom udało się przeprowadzić prześladowania doskonałe: zamordowali nie tylko chrześcijan, ale i pamięć o nich w stopniu, który pozwolił ukryć świadectwo. Świętość w ogóle, a męczeństwo w szczególności jest rodzajem ukazania się Chrystusa kolejnemu pokoleniu chrześcijan. Dla mojego pokolenia kimś takim był ks. Jerzy Popiełuszko. W męczenniku widać Tego, kto się poprzez swoich świadków uobecnia. Gdyby komuniści potrafili ukryć ten mord albo skłonić nas do zapomnienia tego, co się wydarzyło – to co by się stało?

We Francji – w innej skali i kontekście – też to się udało?

Nie znam Kościoła we Francji i pojęcia nie mam, czy pamięć świadectwa chrześcijan mordowanych w czasie rewolucji jest tam obecna i w jaki sposób. Zresztą bardzo boję się zbyt dosłownego traktowania tej sławnej maksymy Tertuliana. Nie mówimy wszak o niczym, co moglibyśmy mierzyć i ważyć. Tertulianowa obserwacja, że prześladowania paradoksalnie wzmocniły Kościół, nie oznacza, że tak musi być zawsze albo że chodzi o jakiś efekt, który mogą zmierzyć badacze zachowań społecznych. Jakimś horrendum byłoby na podstawie takiej kalkulacji uznać prześladowania za usprawiedliwione czy, co gorsza, pożądane. To byłaby aberracja. Tertulian to ognisty pisarz. W tej jego frazie o zasiewie jest rodzaj wyzwania, które człowiek wewnętrznie wolny rzuca swemu prześladowcy. To mieści się w duchu starożytnych maksym, kiedy filozof torturowany przez tyrana mówił: możesz mnie zabić, ale wolności mi nie zabierzesz. Pamiętajmy, prześladowanie jest doświadczeniem strasznym i starożytny Kościół zawsze przestrzegał przed wystawianiem się na taką próbę.

Nie chodzi o szukanie okazji do męczeństwa w znaczeniu: jak chrześcijanie będą zabijani, to dopiero Kościół odżyje. Chodzi bardziej o to, czy poza całym bólem, jaki wywołuje to, co dzieje się w Syrii i Iraku, można mieć czelność spoglądać na to z nadzieją, będącą rodzajem wyzwania rzuconego oprawcom: zabijacie nas, ale i tak się odrodzimy.

Skala tego, co się dzieje w Syrii i Iraku, jest taka, że nie można wykluczyć, iż jak to się skończy, to nie będzie tam już żadnych chrześcijan. To nie są szykany, pojedyncze zabójstwa. Tam się odbywa systematyczne ludobójstwo. Intencją jest zagłada wyznawców Chrystusa. Niedługo może nie być tam już nikogo, kto mógłby przechować pamięć świadectwa, bo po prostu tam już nie będzie żadnego Kościoła.

Niektórzy w tym zanikaniu chrześcijaństwa i braku perspektyw lubią dopatrywać się zapowiedzi szybkiego końca czasów. Skoro nie ma już dla kogo siać

Wierzymy, że koniec jest nieuchronny. Żyć trzeba tak, jakby miało to nastąpić jutro, ale domy trzeba budować tak, jak byśmy mieli żyć wiecznie. I to jest stara zasada, która nas obowiązuje do końca czasów. Z pism jednego z ojców Kościoła pamiętam kpinki z jakiejś gminy chrześcijańskiej, która wyszła na pustynię i oczekiwała końca świata. To prawda. On jest blisko, we drzwiach, ale kiedy wejdzie, tego nie wiadomo. Oczekiwanie na koniec świata, ustalanie dat itp. to strata czasu, którego nie mamy przecież w nadmiarze. Jest policzony dla każdego z nas. Trzeba go dobrze wykorzystać.

Dariusz Karłowicz - filozof, publicysta, redaktor naczelny „Teologii Politycznej”, prezes Fundacji Świętego Mikołaja, współprowadzący „Trzeci Punkt Widzenia” w TVP Kultura.

«« | « | 1 | 2 | 3 | » | »»

aktualna ocena |   |
głosujących |   |
Pobieranie.. Ocena | bardzo słabe | słabe | średnie | dobre | super |