O co naprawdę chodziło w tezach Lutra?

Warto się sprawie przyjrzeć. Przy okazji zapraszamy do konkursu.

Tekst publikowany za zgodą wydawnictwa Vocatio to fragment książki Kennetha G. Appolda "Reformacja. Krótka historia". Zainteresowani całością mogą też wziąć udział w naszym konkursie. Szczegóły na końcu materiału.

***

95 tez Marcina Lutra

Dnia 31 października 1517 roku Marcin Luter, augustianin i profesor teologii biblijnej na niedawno powstałym uniwersytecie w Wittenberdze, poddał pod rozważenie (w kręgach akademickich, jak zakładał) zbiór dziewięćdziesięciu pięciu tez na temat odpustów. To tak, jakby wrzucił zapałkę do jaskini, pragnąc ją oświetlić, nie wiedząc, że kryje się w niej wiele wybuchowych niespodzianek i kiedy wypełniło ją światło, skutki przerosły najśmielsze oczekiwania.

Odpusty były ważną częścią średniowiecznej praktyki pokuty. Jak wspomnieliśmy w poprzednim rozdziale, praktyki spowiedzi osobistej i zadośćuczynienia zostały zaszczepione w Europie Zachodniej przez misjonarzy celtyckich. Stopniowo instytucjonalizowane, decyzją soboru laterańskiego IV z 1215 roku stały się obowiązkowe dla wszystkich chrześcijan. Ich forma była prosta. Wierni szli do księdza i wyznawali swoje grzechy, a ksiądz, pełniąc rolę przedstawiciela Jezusa Chrystusa na ziemi i dysponując władzą odpuszczania grzechów, udzielał im rozgrzeszenia. Lecz rozgrzeszenie nie usuwało ziemskich konsekwencji grzechu człowieka. Na przykład, jeśli ktoś ukradł bliźniemu pieniądze, przebaczenie ratowało złodzieja od potępienia, ale nie przywracało ofierze jej własności. Nie zapobiegało również powtórzeniu czynu, gdyby nadarzyła się ku temu okazja. I to właśnie ze względu na te aspekty spowiedź i rozgrzeszenie zostały uzupełnione o ideę „zadośćuczynienia”. Grzesznikowi, który otrzymał rozgrzeszenie, wyznaczano także kary i dzieło zadośćuczynienia. Choć były one zazwyczaj niewielkie i obejmowały przede wszystkim modlitwy i akty skruchy, powszechna była obawa, że z czasem zsumowane kary mogą przybrać szokującą wielkość. Na początku XVI wieku wielu grzeszników nie oczekiwało nawet, że zdołają odbyć je w ciągu życia; liczyli, że dokończą je podczas długiego pobytu w czyśćcu. Były jednak sposoby, by temu zaradzić i często wymagały one poniesienia nakładów finansowych.

Idea, iż pieniądze mogą zmniejszyć ciężar zadośćuczynienia, nie była wypaczeniem późnego średniowiecza, jak się czasami sugeruje, lecz jest równie dawna jak sama idea pokuty. Już w pierwszych penitencjałach tworzonych w VI i VII wieku wykorzystywano germański obyczaj wergeld – „zapłaty za krew”, przypisujący każdemu człowiekowi określoną „cenę” wyrażającą jego wartość w społeczeństwie. Duchowe kary za zabicie człowieka mogły zostać zmniejszone, jeśli zabójca wypłacił rodzinie swojej ofiary odpowiednią wysoką wergeld. Podobne rozwiązania obowiązywały w przypadku pozbawienia kobiety dziewictwa lub jakiegokolwiek innego umniejszenia wartości człowieka. Wraz z upływem czasu podejście to zostało zinstytucjonalizowane, czemu z pewnością przysłużyło się powstanie gospodarki kapitalistycznej i zmiana roli pieniądza. Proces odpuszczenia kary został sformalizowany i poddany ścisłym regulacjom. Odpuszczenie zyskało nazwę „odpustu” i mogło zostać udzielone jedynie przez biskupa. Nie było konieczne, by nabywać odpusty za pieniądze, gdyż można je było uzyskać na wiele różnych sposobów. Na przykład w 1095 roku papież Urban II obiecał bardzo rozległe odpusty każdemu, kto uczestniczył w pierwszej krucjacie.

Teologiczne uzasadnienie dla udzielania odpustów było dwojakie. Po pierwsze, zadośćuczynienie, w odróżnieniu od przebaczenia, było całkowicie doczesną konstrukcją. Wyznaczał je ksiądz w kontekście opieki duszpasterskiej. Jeśli więc ksiądz mógł decydować o wysokości zadośćuczynienia, powinien mieć również prawo decydować o jego zmniejszeniu, jeśli byłoby to konieczne. Drugie uzasadnienie wynikało z idei, iż Kościół jest wspólnotą praktykującą pewną formę życia wspólnotowego. Uważano wówczas, że w skład tej wspólnoty wchodzą również „święci”, którzy wyróżniają się tak wybitną moralnością, że w ich wypadku bilans „zadośćuczynienia” był wręcz dodatni: uczynili w życiu więcej dobra niż potrzebowali, aby zadośćuczynić za to, co było złe. Zgodnie z bullą papieża Klemensa VI z 1343 roku (Unigenitus Dei Filius) Kościół, na którego czele stoi papież, gromadzi ów nadmiar i dodaje go do „skarbca” dóbr duchowych wynikających z dzieła Chrystusa, a potem udziela z nich innym zgodnie z tym, co papież i jego przedstawiciele uznają za stosowne. Chrześcijanie mogą czerpać z tego skarbca, by spłacić swój „dług” zadośćuczynienia i pomniejszyć karę doczesną. I choć dla współczesnych czytelników, nawykłych do zindywidualizowanego pojmowania winy i kary, idee te mogą wydać się odrażające, dla średniowiecznych chrześcijan były one tak samo naturalne, jak dzielenie się plonami i żywnością w klasztorach i innych wspólnotach religijnych.

«« | « | 1 | 2 | 3 | » | »»

aktualna ocena |   |
głosujących |   |
Pobieranie.. Ocena | bardzo słabe | słabe | średnie | dobre | super |

Reklama