„Przechodzimy drogę krzyżową, to bardzo trudne, bo jesteśmy tylko ludźmi. Jednak wierzymy, że Bóg o nas nie zapomni”. Wielkie wrażenie robi świadectwo ludzi, którzy stracili wszystko, a jednak nie wyparli się wiary.
Mieliśmy domy, prowadziliśmy normalne życie, przyszedł da’ish (nazwa Państwa Islamskiego w wersji arabskiej) i dał nam trzy możliwości do wyboru: konwersja na islam, płacenie haraczu za przynależność do innej religii lub śmierć. Wybraliśmy czwartą – bardzo trudną – ucieczkę w nieznane. Zburzono nam domy, odebrano pieniądze, ale przede wszystkim odebrano nam godność, człowieczeństwo... Takich opowieści niełatwo się słucha. Chrześcijanie, jezydzi, Turkmeni, Kurdowie, Arabowie – wszystkich dotknął ten sam los. Są uchodźcami w Kurdystanie (potoczna nazwa Regionu Kurdystanu, czyli kurdyjskiej autonomii w północnym Iraku). Ponad 2 mln ludzi skupionych na obszarze o wielkości dwóch średnich polskich województw. Część z nich przybyła z Syrii, pozostali z różnych rejonów Iraku: Mosulu, Singal, Bagdadu… Nie mogą zapomnieć, że ich córka została zgwałcona, że ojcu obcięto głowę, że żonie rozcięto brzuch, z którego wyjęto nienarodzone dziecko i rzucono między kamienie… Pokazują zdjęcia zburzonych domów. Wyciągają dokumenty zaświadczające o tym, kim byli.
Kraina uchodźców
– Do niedawna w Sedże (wieś oddalona o 6 km od miasta Sumel, między Duhok a Zakho) mieszkało 200 keldańskich rodzin – opowiada Wiliam Slena Jakob, restaurator w Duhok. – Jesteśmy Kurdami, ale chrześcijanami. Kilka miesięcy temu dotarło do nas 250 rodzin chaldejskich z regionu Niniwa. Za chrześcijanami przybyli jezydzi z okolic Singal – 1300 rodzin. Przez pierwszych kilka miesięcy utrzymywaliśmy ich. Przybysze zamieszkali w naszych domach, traktowaliśmy ich jak krewnych. Było nam trudno, bo mamy liczne rodziny, a nie wszyscy otrzymują zapłatę za pracę, gdyż rząd w Bagdadzie nie wypłaca pensji pracownikom państwowym w Kurdystanie. Z pomocą przyszła kurdyjska organizacja Barzan, dzięki której uchodźcy codziennie otrzymują obiad. Potem pojawiły się inne organizacje.
Od Abo Ayman, keldanina, czyli chaldejczyka kurdyjskiego, a nie arabskiego pochodzenia, szefa Kurdyjskiego Centrum Kultury w Zakho, dowiaduję się, że w ciągu kilku ostatnich miesięcy 200-tysięczne Zakho stało się miastem 400-tysięcznym, bo dotarło tam 175 tys. uchodźców, głównie jezydów, z rejonu Singal. Mieszkańcy 600-tysięcznego Duhok, stolicy regionu (Kurdystan podzielony jest na trzy regiony Duhok, Hawler, po arabsku Erbil i Sulaymaniya) przyjęli aż 700 tys. uchodźców i utworzyli dla nich 18 obozów.
– W Zakho jest tylko 1200 chrześcijańskich rodzin – wyjaśnia Abo Ayman. – Są to Asyryjczycy, Chaldejczycy, Syryjczycy i Ormianie. Wokół Zakho znajduje się 75 chrześcijańskich wiosek. Może właśnie dlatego to do nas dotarli również chrześcijanie: chaldejscy – 1700 rodzin oraz syryjscy – około 10 tys. osób. Chrześcijanie chcą być wśród swoich.
Trzykondygnacyjny budynek klasztornej szkoły prowadzonej przez zakonnice, znajdujący się nieopodal katedry pw. św. Jerzego w Zakho, tętni życiem. Na każdej kondygnacji mieszka po 15 rodzin, średnio 3 rodziny w jednym pomieszczeniu. Na szkolnych ławkach przykrytych ceratą stoją kuchenki gazowe. Jakaś kobieta lepi pierogi, przygląda się jej gromadka dzieci. Mężczyzna, który w rodzinnej miejscowości Bartela był mechanikiem samochodowym, siedzi bezczynnie i zastanawia się, co ma zrobić ze swoim życiem. Od ponad 9 miesięcy nie pracuje, stracił cały dorobek życia, a ma na utrzymaniu żonę i dwójkę dzieci. Co miesiąc on i każdy członek jego rodziny dostają po 24 USD.
Abo prosi, abym porozmawiała z rodzicami Santy Salem Abed. Ich córka jest chora na talasemię, czyli nadmiar żelaza we krwi, którą co 20 dni trzeba przetaczać. Kurdowie przetaczają jej krew za darmo. Jednak sama transfuzja nie wystarcza, dziewczynka musi brać drogi lek, regulujący poziom żelaza. Na to jej rodzice nie mają pieniędzy. Proszą, abym jakoś pomogła. Zostało im jeszcze jedno opakowanie leku, bez którego ich córka umrze.
Szansa na życie w zgodzie
Chrześcijanie nie chcą mieszkać pod namiotami w obozach dla uchodźców. W obozie w Berseve mieszka tylko jedna chrześcijańska rodzina. Pozostali koczują w szkołach, domach weselnych, w salkach parafialnych, pustostanach. Ojciec Jamal, keldański duchowny, wyszukuje na terenie keldańskiej parafii Berseve miejsca, w których uchodźcy mogliby się zadomowić. – Dla nas jest to bardzo trudna sytuacja, a przecież oni tu długo zostaną – mówi ojciec Jamal. – We wsi Piraka, z dogodnym dojazdem do Zakho, gdzie być może znajdzie się dla niektórych z nich praca, mamy pustą szkołę. Tę wieś zamieszkuje zaledwie 20 rodzin, wyłącznie chrześcijanie. Jest tam kościół, więc chcemy 50 rodzin uchodźców przenieść do tej szkoły. Na naszym terenie mamy bardzo dobre relacje między chrześcijanami a muzułmanami. W samym Berseve, zamieszkanym przez 4800 osób, funkcjonują trzy kościoły i jeden meczet. Przyjaźnimy się. To są tereny o korzeniach chrześcijańskich, więc chcemy tych ludzi u nas zatrzymać. Większość z nich to rolnicy, a my mamy dobrą ziemię. Oni nigdzie nie znajdą lepszego miejsca. Tutaj mamy szansę żyć w zgodzie nie tylko między sobą, ale i z Bogiem.
aktualna ocena | |
głosujących | |
Ocena |
bardzo słabe |
słabe |
średnie |
dobre |
super |
Rosną m.in ograniczenia w zakresie deklaracji chrześcijańskiego światopoglądu w życiu publicznym.
"Zabili ich na różne sposoby. Są wszystkie dowody na to, jak ich torturowali."