Jego samochód został ostrzelany przez snajperów, kiedy powracał tam z Homs. W szpitalu wyjęto mu z pleców dwie kule.
„Dziękuję Bogu, który zachował mnie przy życiu; dziękuję Mu za to doświadczenie, bo mogę w ten sposób uczestniczyć w krzyżu licznych ludzi cierpiących dziś w Syrii, a zwłaszcza w Aleppo”. Tak powiedział syryjskoprawosławny wikariusz patriarchalny tego umęczonego miasta po tym, jak w niedzielę 6 listopada jego samochód został ostrzelany przez snajperów, kiedy powracał tam z Homs. Droga, którą przejeżdżał Raban Boutros Kassis, znajduje się na terenie kontrolowanym przez syryjskie wojska rządowe, ale w nocy działają tam grupy terrorystyczne, które podkładają miny. Kierowca przewiózł rannego duchownego do katolickiego szpitala św. Ludwika w Aleppo, gdzie wyjęto mu z pleców dwie kule. Jego życiu nie zagraża już niebezpieczeństwo.
„Jestem szczęśliwy, że mogę zakosztować goryczy krzyża w jedności z Chrystusem i z licznymi niewinnymi, którzy cierpią – stwierdził Raban Boutros Kassis. – Jesteśmy pewni, że śmierć nie ma ostatniego słowa, ale na koniec przyjdzie zmartwychwstanie”. W Aleppo pozostało jeszcze ok. 35 tys. chrześcijan, podczas gdy przed rozpoczęciem wojny w Syrii było ich tam ćwierć miliona, co oznacza, że 80 proc. z nich opuściło miasto. Ci, którzy pozostali, są stale narażeni na przemoc. Tylko w ostatnim tygodniu 20 wyznawców Chrystusa poniosło śmierć, a 40 zraniono. Syryjskoprawosławnego arcybiskupa Aleppo 3,5 roku temu porwano razem z metropolitą greckoprawosławnym i do dziś nie wiadomo, co się z nimi dzieje. Podobny los spotkał też dwóch innych duchownych, ormiańskokatolickiego i greckoprawosławnego.
Rosną m.in ograniczenia w zakresie deklaracji chrześcijańskiego światopoglądu w życiu publicznym.
"Zabili ich na różne sposoby. Są wszystkie dowody na to, jak ich torturowali."