31. XII. PoniedziałekOd rana trwają przygotowania do Sylwestra. Na targowiskach młodzież zaopatruje się w kolorowe czapeczki z dzwonkami, długie trąbki i inne świecidełka. Od północy zapowiadane są śpiewy i tańce, czyli wspólna noworoczna zabawa nazwana "świętem narodów". Oj, będzie wesoło!
Ostatnia godzina starego roku jest poświęcona wspólnej modlitwie w intencji pokoju i pojednania. Jesteśmy znów w "naszym" kościółku w Aszód. Przypominam sobie słowa Brata Rogera, że "pokój na ziemi zaczyna się w nas samych". Aby być "zaczynem pokoju" trzeba rozpocząć od własnego wnętrza. Kończy się modlitwa, pozostał kwadrans do północy. Biegniemy do "naszej" szkoły, gdzie za chwilę rozpocznie się zabawa. Wspólne odliczanie ostatnich sekund starego roku i okrzyk radości: mamy rok 2002. "Boldog új évet!" – "Szczęśliwego Nowego Roku!"
1.01. Wtorek – Nowy RokZabawa trwa do białego rana. Wprawdzie zmęczenie daje znać o sobie, ale mamy perspektywę długiej podróży i odespania w autobusie, a komu się nie uda, wyśpi się w domu.
O 10-tej ostatnia, wspólna eucharystia. Dziękujemy Bogu i sobie nawzajem za spotkanie. Nasza opiekunka z Węgier przeprasza za niedociągnięcia organizacyjne. Było ich naprawdę niewiele.
Po mszy św. przychodzą mieszkańcy i po kilka osób zabierają na noworoczny obiad. Wraz z dwoma kolegami trafiamy do starszego małżeństwa, z którym porozumiewamy się na migi (my nie znamy węgierskiego, a oni innych języków). Pojawiają się na stole rosół, pieczone mięso, sałatki, jabłkowa i śliwkowa strucla oraz wino własnej roboty. Nasi gospodarze z zadowoleniem patrzą, jak pałaszujemy wielkie porcje zachęcając do dokładki. Nie odmawiamy. Zjawia się ktoś mówiący po niemiecku. Możemy wreszcie porozmawiać: o kuchni, przyjaźni polsko-węgierskiej, Unii Europejskiej, wspólnych nadziejach i niepokojach. Na zakończenie wypada powiedzieć coś po węgiersku: "köszönöm" czyli "dziękuję", "viszontlátásra" - "do widzenia".
Pożegnawszy miłych gospodarzy zmierzamy w kierunku stadionu piłkarskiego Nepstadion (znanego z meczów międzypaństwowych), gdzie na ogromnym parkingu czekają autokary. Nasz wyjazd wygląda na prawdziwy exodus. Około 17-tej cała kawalkada rusza w kierunku Polski powodując wielki korek na węgiersko-słowackiej granicy. Nam się udaje, bo pojechaliśmy na inne przejście, omijając długą kolejkę. Tymczasem im dalej na północ, tym więcej śniegu. Już na Słowacji jest go bardzo dużo a Polska wita nas śnieżną zadymką. Złe warunki drogowe nie psują jednak dobrego nastroju. Wciąż pozostaje miłe wspomnienie pięciu sylwestrowych dni w Budapeszcie.