Życie Rogera Schutza jest w jakimś sensie odpowiedzią na wydarzenia, które rozgrywały się w rozdartej wojnami Europie XX wieku.
Urodził się 12 maja 1915 roku w małej wsi Provence w Szwajcarii. Jego ojciec był protestanckim pastorem, biblistą z zamiłowania, zaś matka - "artystyczną duszą", kochającą muzykę i śpiew. Roger był dziewiątym, ostatnim dzieckiem swoich rodziców. Wychowywał się w towarzystwie starszych sióstr, zaś swoje dzieciństwo wspomina jako "sielskie, anielskie".
Miałem szczęście spotkać się z bratem Rogerem latem ubiegłego roku w Taizé. Na zakończenie uroczystej niedzielnej Eucharystii Roger podszedł do celebransów i dziękował za przybycie, witając się i rozmawiając z każdym.
Gdy tydzień później, w podobnej sytuacji, poprosiłem go o błogosławieństwo, był lekko zakłopotany. Powiedział, że nie jest kapłanem i najlepiej, bym poprosił jednego z braci, którzy są prezbiterami wspólnoty. Gdy wyjaśniłem, że chodzi mi o jego osobiste błogosławieństwo, uścisnął mnie mocno i postawił krzyżyk na czole. Odczułem wielką dobroć, serdeczność i pokorę. Spotkałem jednego z wielkich ludzi naszych czasów, żyjącego na co dzień ideałami Ewangelii, który swoje doświadczenie stara się przekazać innym: poszukującym wiary, sensu życia, wewnętrznego pokoju, prawdziwej radości.
Ślad
Pytany o to, co zdeterminowało na początku jego późniejszy wybór, Roger często odpowiada wspominając swoją babkę ze strony matki. Choć była protestantką, odwiedzała też kościół katolicki i nawet przystępowała do Komunii, nie wyrzekając się jednak wyznania ewangelickiego. W oczach młodego Rogera była "świadkiem pojednania". Podczas pierwszej wojny światowej żyła na północy Francji. Jej trzej synowie walczyli na froncie. Ona pomimo bombardowań została do końca w swoim domu, by przyjmować uciekinierów, starców, dzieci, kobiety przed rozwiązaniem. Wyjechała dopiero w ostatniej chwili, gdy wszyscy musieli uciekać. Te dwie postawy babki: podejmowanie ryzyka, by nieść pomoc najbardziej potrzebującym, i pojednanie z wiarą katolicką - odciskają ślad na życiu młodego Rogera.
Taizé
W 1940 roku nowa wojna światowa rozdziera Europę. Roger od wielu lat nosi się z zamiarem stworzenia wspólnoty monastycznej, w której codziennie można by konkretyzować pojednanie. Opuszcza rodzinny kraj - Szwajcarię - i udaje się do Francji, kraju swej matki, by być tam, gdzie panoszy się wojna. Poszukując jakiegoś domu, przybywa do Cluny. W pobliżu, w burgundzkiej wiosce Taizé, znajduje dom wystawiony na sprzedaż. Stara kobieta, którą wtajemnicza w swój zamiar, mówi: "Proszę z nami zostać, jesteśmy tacy samotni". Jest to dla niego jakby głos Boga mówiącego przez usta biednej kobiety. Taizé jest położone dwa kilometry od linii demarkacyjnej, która dzieli Francję na dwie części.
W nabytym domu Roger ukrywa uchodźców politycznych, głównie Żydów. Przebywa w Taizé od 1940 do 1942 roku. Jest sam, modli się trzy razy dziennie w małej kaplicy - tak jak będzie to czyniła przyszła wspólnota, nad utworzeniem której rozmyśla. Gestapo dwukrotnie przeprowadza w jego domu rewizje w poszukiwaniu tych, których ukrywa. Roger pomaga właśnie komuś w przekroczeniu granicy bez ważnych dokumentów i jest w Szwajcarii. Musi tam pozostać od końca roku 1942 do końca roku 1944.
aktualna ocena | |
głosujących | |
Ocena |
bardzo słabe |
słabe |
średnie |
dobre |
super |
Rosną m.in ograniczenia w zakresie deklaracji chrześcijańskiego światopoglądu w życiu publicznym.
"Zabili ich na różne sposoby. Są wszystkie dowody na to, jak ich torturowali."