"Prezent pod choinkę" w kilku odsłonach, czyli jak to się zaczęło

Miłą rzeczą jest robienie prezentów drugiej osobie. Tym bardziej, jeśli są to rzeczy zaspakajające najpilniejsze potrzeby.

Zdziwienie


Jesteśmy pod wrażeniem. Liczyliśmy na kilkanaście, będzie ponad sto! Zawożę pierwszy transport do CME. Biuro MDM jest już pełne. Trzeba zacząć je opisywać. Uruchamiamy naszych wolontariuszy i studentów. Zaczynamy obstawiać, ile będzie. Mamy już ponad tysiąc paczek, a jeszcze nie wszystkie dotarły. Niektóre muszą przebyć długą drogę, bo aż z Mazur, Bydgoszczy czy Elbląga. Trzeba wymyślić, jak je odebrać. Żebyśmy tylko takie problemy mieli!

Początek grudnia. Planujemy wyjazd na 10. Do tego czasu trzeba opisać zawartość każdej paczki i zrobić z tego całościowe zestawienie. Mozolna praca. Nie zdążymy na czas. Chcieliśmy w poniedziałek 10 grudnia być gotowi do drogi. Od rana Janusz zaczyna pakować samochód. Układa każdą paczkę oddzielnie, aby nie zostawić wolnych przestrzeni. Po dwóch godzinach jest gotów. Podstawiamy drugi samochód. Wygląda na to, że chyba braknie miejsca. Nie chcemy nic zostawić.

Janusz wkłada ostatnią paczkę i to był ostatni kawałek wolnej przestrzeni w busie. Jednak dopiero późnym wieczorem udaje nam się skończyć wykaz zawartości. Jurek zabiera go do spedycji. Jest nadzieja, że nocna zmiana przygotuje to na rano. Ze spedycją umawiamy się na ósmą we wtorek. Chcemy jechać jak najszybciej. Idzie szybko i sprawnie. Dokumenty są gotowe, celnicy przybijają pieczątki i możemy ruszać. Jedziemy do CME. Tam ma przyjechać trzeci bus.

 

Bezsilność

Trzy mikrobusy i sześciu ludzi - cała ekspedycja. Janusz – kierowca Fiata Ducato, Wojtek – dziennikarz Dziennika Zachodniego, Jurek – szef Biblijnego Stowarzyszenia Misyjnego (to jego kontakty na Ukrainie uruchamiamy), Piotr – właściciel trzeciego busa z proszkami, mydłami, szamponami; jego brat bliźniak – operator kamery i ja. Stajemy na chwilę, aby się pomodlić i w drogę – Korbielów, Użgorod, Mukaczewo – nasz punkt docelowy.

Do Korbielowa dojeżdżamy bez problemów. Puste przejście. Odprawa paszportowa trwa chwilkę. Podchodzi do nas słowacki celnik. Pyta, z czym jedziemy. Tłumaczymy, że wieziemy pomoc humanitarną dla dzieci na Ukrainie.
- A co w niej jest?
- Czapki, szaliki, pasta do zębów…
- Tekstyliów tędy nie można.

Robi się problem. Celnik dzwoni do swoich zwierzchników. Trwa to kilkanaście minut. Wreszcie wraca do nas. Mimo tego, że bardzo chciał nam pomóc, jego zwierzchnicy zdecydowali, że nie możemy przekroczyć w tym miejscu granicy. Tekstylia mogą jechać tylko przez Chyżne lub Barwinek. A my mamy czapki w paczkach.
- To se ne da, to je ne możne!

I co tu robić? Wszystko trwało prawie godzinę. W czasie, gdy pertraktowałem bezskutecznie z słowackimi celnikami, Janusz z pozostałymi chłopakami ugasił przy pomocy sopli lodu i śniegu wykładzinę, której rolą było wyciszenie komory silnika. Podjazd do przejścia w Korbielowie jest stromy, a samochody mocno obciążone. Wykładzina przestała się w końcu tlić, ale smród pozostał.

Krótka narada: co dalej? Decydujemy, że Barwinek. Zawracamy. Jurek zna skrót. Robi się popołudnie, a my ciągle blisko domu. Śnieg co prawda odgarnięty, ale droga dziurawa. Jedziemy czterdzieści na godzinę, slalomem. Po kilku kilometrach droga staje się bardziej równa. Zaczyna się las i droga zaczyna opadać. Nachylenie siedem procent, droga nieposypana. Poziom adrenaliny w naszych żyłach rośnie.

Jeśli któryś samochód zacznie się ślizgać – nie ma szans. Jedziemy pierwsi. Janusz i Piotr czekają, aż bezpiecznie zjedziemy. Dopiero wtedy ruszają. Udało się. Błogosławimy naszego brata za ten pomysł jazdy na skróty! Zapomniał powiedzieć, że jechał tędy, ale latem! Może zaoszczędziliśmy kilka kilometrów, ale straciliśmy sporo czasu. Jestem pewien, że przybyło mi siwych włosów.
 

 
«« | « | 1 | 2 | 3 | 4 | 5 | 6 | » | »»

aktualna ocena |   |
głosujących |   |
Pobieranie.. Ocena | bardzo słabe | słabe | średnie | dobre | super |

Reklama