Minęło 10 lat od czasu podpisania przez katolików i ewangelików Deklaracji o Usprawiedliwieniu. O tym, co zmienił ten dokument, a także o różnych spojrzeniach na ekumenizm i jedność chrześcijan z biskupem Kościoła ewangelicko-augsburskiego Tadeuszem Szurmanem, rozmawia Jan Drzymała.
Jak budować, skoro wciąż tak wiele nas różni. Niedawno na czele Rady Kościoła Ewangelickiego (EKD) w Niemczech stanęła kobieta Margot Kässmann.
- Ordynacja kobiet jest sprawą Kościołów krajowych. To nie jest zasada wiary, ale porządku. Problem ordynacji kobiet pojawił się jakieś 50 lat temu. Jest to kwestia dość świeża. W łonie luteranizmu, reformacji kalwińskiej i anglikańskiej zaczęto się nad nią intensywnie zastanawiać i po trzydziestu latach dyskusji poszczególne synody mogły samodzielnie zadecydować. Są Kościoły luterańskie, które nie ordynują kobiet do rangi prezbiteriatu tylko do rangi diakona. Tak jest np. w Polsce. Natomiast m.in. w Szwecji czy w Niemczech zaczęto ordynować kobiety. Kässmann jest luteranką. Była zwierzchnikiem największego Kościoła krajowego w Hanowerze. Jest niesamowicie zdolna. Miała 6 konkurentów mężczyzn i wygrała zdecydowaną większością głosów. Zaledwie 10 głosów łącznie otrzymali jej konkurenci…
Ksiądz Biskup popiera ordynację kobiet?
- Na gruncie polskim, żyjąc w katolickim kraju, nie jestem jej zwolennikiem. Będąc diasporą, narazilibyśmy się na jeszcze większą marginalizację. Nie jest to nowoczesny argument, a raczej zachowawczy. Dlatego nie mówię, że będę się smucił, kiedy ten paragraf zostanie zmieniony. Jestem przeciwny, bo na razie mamy dosyć mężczyzn. To też żaden argument, ale praktyka. Jestem przeciw, bo nasz Kościół jest mały, a wierni są przyzwyczajeni do tradycji. Jesteśmy mimo wszystko Kościołem tradycyjnym i ordynacja kobiet na pewno wywołałaby delikatny podział. Starsze pokolenie nie będzie chciało wybierać pań. Kiedy jednak wszyscy taką sytuację zaakceptują, nie będzie problemu. Chcemy przetrzymać okres największego nacisku w tym względzie . Gdy to spowszednieje, nie będzie też i sensacji u nas.
No i ważniejszy argument: wierność Biblii. Chrystus był nowoczesny. Znacznie podniósł rangę kobiety. Pozwolił Marii Magdalenie słuchać swoich nauk, co było zastrzeżone dla mężczyzn, kobiety były pierwszymi świadkami Jego zmartwychwstania, a jednak nie wybrał kobiet na apostołów.
Czy zatem jedność w Kościele w ogóle jest możliwa wobec tego rodzaju różnic poglądów?
- Musimy działać wspólnie wobec zewnętrznych czynników, które niszczą chrześcijaństwo. W Kościele mamy podobne problemy – zeświecczenie, ekspansję innych religii, a różnie je rozwiązujemy i dodatkowo dzielimy się wewnętrznie. Trudno powiedzieć, że np. wszyscy katolicy są jednomyślni w każdej sprawie. Nie ma takiej możliwości i Chrystus tego chyba nie zakładał. Ta jedność jest raczej organizacyjna. Czy potrzebujemy dziś jedności widzialnej, organizacyjnej czy jedności w pojednanej miłującej się różnorodności? Ten drugi pogląd jest mi zdecydowanie bliższy.
Mija dokładnie 10 lat od podpisanie Deklaracji o usprawiedliwieniu. Czy Ksiądz Biskup jest zadowolony z tej dekady?
- Chyba jednak te dziesięć lat zostało zmarnowane. Sam dokument był szalenie ważny, ponieważ odbierał ostrze sporom w kwestii, czy usprawiedliwienie wynika z wiary czy z uczynków, jest dane darmo czy za zasługi. To, co było kroplą przepełniającą czarę goryczy, zostało w końcu spisane i uzgodnione. Nie przeszło jednak fazy praktycznego zastosowania. W dodatku dążenia ekumeniczne zachwiał dokument „Dominus Jesus” wydany w 2000 r. Jeśli chodzi o sytuację w Polsce, uważam, że częściej mówimy Deklaracji, jednak nie doczekała się ona praktycznego zastosowania. Nie „zeszła na dół”.
Jak Ksiądz Biskup to rozumie?
- Dokument ten rzeczywiście ma wielką rangę, natomiast nabiera znaczenia dopiero wtedy, kiedy schodzi do wiernych. Próbowaliśmy tego w Kościele ewangelickim. Było sporo publikacji, było udostępnienie tego dokumentu bezpośrednio wiernym.
W Kościele katolickim, o ile się orientuję, wiedza na temat tego dokumentu nie doszła nawet do poziomu parafialnego. Została w katedrach teologicznych. Może duchowieństwo miało jakieś pojęcie na ten temat, ale już w normalnej praktyce katechetycznej dokument nie funkcjonował. Nad tą kwestią trzeba by popracować, gdyż jest to wspólne zadanie dla obydwu Kościołów. W następnym dziesięcioleciu musielibyśmy zwrócić na to uwagę.