Prof. Sojka: dla Lutra diabeł jest oskarżycielem

“Diabeł w żadnym wypadku nie jest równy Bogu. Pozwolono mu działać w ten sposób, że jest takim oskarżycielem, jak w Księdze Hioba. Luter zaczyna widzieć szatana jako tego, który chce, by zbawienie, z łaski dane w Chrystusie przez Jego cierpienie, nie docierało do człowieka” – mówi w rozmowie z KAI dr hab. prof. ChAT Jerzy Sojka, teolog ewangelicki z Chrześcijańskiej Akademii Teologicznej.

Wróćmy do pokus. Pierwsza to ciało, a kolejne?

– Drugą jest świat z jego blichtrem z ofertą, wszystko, co może odciągnąć człowieka od Boga i myślenia o sprawach Bożych. Natomiast ci, którzy wierzą i są w stanie dać odpór dwóm pierwszym pokusom, są skazani na konfrontację z samym diabłem, którego istotą nie jest to, co często w kreskówkach widzimy – że przy uszach bohatera jest aniołek i z drugiej strony diabełek. To nie jest takie rozumienie grzechu i pokusy. Pokusa po niemiecku to „Anfechtung”, od czasownika, który znaczy „podważać, zaatakować fundamenty”. O to dokładnie chodzi szatanowi – jego zadaniem jest podważyć wiarę. Dlatego w Modlitwie Pańskiej ostatnią prośbą jest „zbaw nas od Złego”. Luter podkreśla, że „Złego” trzeba pisać wielką literą, bo chodzi o diabła, który nas atakuje na różnych zastawia zasadzki.

A czy Luter daje jakieś rady na pokusy?

– Zanim o radach – ze względu na to rozumienie pokusy jako podważenia fundamentów, u Lutra jest ciekawy zestaw narzędzi teologa. On mówi, że żeby być teologiem, trzeba studiować Pismo Święte, medytować je, właściwie czytać je sobie na głos, żeby ono wybrzmiało. Medytacja i modlitwa, żeby Duch Święty nas oświecił i żebyśmy odczytali to Pismo zgodnie z Jego intencją, a nie tłumaczyli je sobie dowolnie na swoją modłę. Ale to jeszcze nie wystarczy – jest trzeci element tego wszystkiego – to jest właśnie pokusa, “tentatio” po łacinie, “Anfechtung” po niemiecku. I to jest moment, gdy ja z tym, czego z tej mojej lektury, medytacji się dowiem, wychodzę w świat i zostaję z tym skonfrontowany egzystencjonalnie. I dopiero wtedy, kiedy tę próbę egzystencjalną przejdę, mogę powiedzieć, że ja to wiem jako chrześcijanin. I dlatego wydaje mi się, że jedną z największych zasług Lutra dla teologii jest wprowadzenie, właśnie za pomocą pracy z postacią diabła, możliwości wątpliwości w życie chrześcijańskie. W tej logice wątpliwość w życiu chrześcijańskim nie jest czymś, przed czym powinniśmy uciekać. Oczywiście nie powinniśmy jej szukać dla samej zasady, ale jeśli ona się już pojawi, to to znaczy, że coś już jest na rzeczy. Że diabeł uznał, że jemu się opłaca atakować taką osobę, bo jest coś, co można podważyć. Jak nie ma wiary, to wystarczy, że on się skupi na blichtrze świata, na doświadczeniach erotycznych. Mamy problem z głowy – dla szatana, który chce człowieka pozbawić zbawienia, taki ktoś jest już załatwiony. Jednak kiedy on zaczyna wierzyć, to trzeba zacząć uderzać w niego pokusą. Życie chrześcijanina jest życiem pośród pokus. Zawsze. I stąd się biorą te słynne obrazy – np. zamek w Wartburgu i rzucanie kałamarzem.

Czyli nie chodziło o dosłowne demoniczne prześladowania?

– To bardzo ładny motyw reinterpretacji Lutra. Przez długie lata w tej izbie Lutra na Wartburgu, w której zresztą nie wiadomo, czy przebywał, była na ścianie plama. Mówiono, że to po tym kałamarzu, którym Luter miał rzucić w diabła. Plamę trzeba było co paręnaście czy parędziesiąt lat odmalowywać, bo ludzie ją zeskrobywali. Taka pewna predylekcja do relikwii się u protestantów pojawia. Natomiast dzisiaj plamy już nie ma. Dzisiaj na ścianie wisi taka delikatnie zrobiona metalowa małpka i to też się odnosi do jeszcze jednego wątku, który pojawia się w późnych pismach eklezjologicznych, gdzie Luter pisze o szatanie jako małpie Pana Boga. Co robi małpa? Małpuje, udaje, nieskładnie stara się naśladować wzorzec. I to jest jedna ze strategii szatańskich, którą Luter demaskuje w przestrzeni Kościoła. Bóg dał sakramenty. Te sakramenty były zgodnie z jego wykładnią dwa – chrzest i Wieczerza Pańska. Co robi szatan? Wie, że nie może Bożych sakramentów unieważnić. Więc co wymyślił – całą listę innych zewnętrznych ceremonii, które usiłuje sprzedać na tym samym poziomie co sakrament. A ludzie dają się nabrać na tę całą maskaradę i jest problem, bo ta maskarada jest bardzo cwana, także Ci którzy w dobrej wierze krytykują rzeczy zewnętrzne, zaczynają uderzać nie tylko w jakieś tam święcenie ziół, o których Luter wspomina, ale również w chrzest i w Wieczerzę Pańską. To jest pokłosie doświadczeń z lat dwudziestych, sporów o sakramenty ze Szwajcarami, z anabaptystami, którzy bardzo często atakowali wszystko, co zewnętrzne w Kościele.

To ciekawe, że w Kościele i ludzkiej mentalności są pewne stałe mechanizmy. Współcześnie też wśród katolików mamy problem np. z tym, że wierni chętniej wybiorą się na duży religijny event, uwielbieniowy koncert czy nabożeństwo z cudownym olejkiem, zamiast na Mszę, co teologowie oczywiście próbują prostować, ale idzie opornie…

– Nic nie dziwi. W tak zarysowanym kontekście jest jeszcze jeden ładny argument odnoszący się do ciągłości Kościoła. W sporze z anabaptystami pojawia się taki zarzut, że Luter utrzymując praktykę chrztu niemowląt właściwie przyznaje się do praktyki rzymskiego Kościoła, który nie był uznawany za Kościół. Bo, lekko upraszczając, wizja anabaptystyczna była taka, że Kościół gdzieś po drodze zniknął. Luter mówi, że ciągłość Kościoła została zachowana i paradoksalnie wykorzystuje zarzut, który mu stawiali. Anabaptyści mówili, że papież jest antychrystem, a Luter go naśladuje. I co odpowiada Luter? Że jeśli papież ma być prawdziwym antychrystem, to musi bezcześcić prawdziwą świątynię. Więc Kościół, w którym działa papież, jest prawdziwym Kościołem. Więc w takim razie ten Kościół, niezależnie od papieży, od tego jak my go oceniamy w tym konkretnym momencie, zachował elementy, które pozwalają nam odnowić chrześcijaństwo – np. Pismo, sakramenty, Modlitwę Pańską, wyznanie wiary, doświadczenie prześladowania etc. Luter się podpisuje pod tymi właśnie elementami i chce je oczyścić z tego, co uznał za wspomnianą „szatańską maskaradę”.

Luter doskonale zdawał sobie sprawę z tego, że nie można ot tak zanegować wszystkiego i wrócić do wyobrażeń o pierwszym wieku chrześcijaństwa, bo po drodze jest historia i tradycja, które też są dowodem na Boże działanie. Broniąc chrztu niemowląt w „Dużym Katechizmie” wskazuje, że w historii były osoby, które zostały ochrzczone jako niemowlęta i swoim życiem dowiodły, że żyją zgodnie z Duchem Świętym. I, co ciekawe, na tej jego liście jest oczywista dla Lutra postać – Jan Hus, ale obok jest Jean Gerson. I co tu zrobić z takim zestawem – praski heretyk kontra absolutnie ortodoksyjny rektor Sorbony? Luter to godził.

«« | « | 1 | 2 | 3 | 4 | » | »»

aktualna ocena |   |
głosujących |   |
Pobieranie.. Ocena | bardzo słabe | słabe | średnie | dobre | super |