„Walimy się” – to tylko jeden z komunikatów, jakie ostatnio dość często wypowiada mój sąsiad-proboszcz.
O samym porodzie pozwolę sobie nie pisać, bo na łamach czasopisma obecna jest przecież położna i ona zrobiłaby to bardziej wyczerpująco, wspomnę jedynie, że wprowadzony w kwietniu w życie standard opieki okołoporodowej jest nareszcie szansą na właściwe i wczesne zadbanie o potrzebę bezpieczeństwa narodzonego dziecka. To jakiś absurd, że w takich bólach muszą powstawać odpowiednie dokumenty, aby matka miała prawo do nieprzerwanego kontaktu ze swoim dzieckiem zaraz po jego narodzinach. a to właśnie te pierwsze wspólne chwile są tak istotne dla pary mama-dziecko.
Pierwszy dotyk skóra do skóry, pierwsze karmienie piersią, pierwszy sen na jej brzuchu. Ja byłam tego pozbawiona w dzieciństwie, przywożono mnie na karmienie co cztery godziny, żadnych czułości, żadnego wspólnego spania, tata oglądał mnie przez szybę. A teraz? Alleluja! Można karmić na żądanie, można spać z własnym dzieckiem w łóżku, można usypiać je we własnych ramionach, można nosić w chuście, bez skazywania na separację od osób najbliższych oraz na trwający w nieskończoność płacz przed zaśnięciem, bo podobno niemowlę powinno jak najszybciej nauczyć się samo zasypiać. Jestem innego zdania, ale o tym może innym razem... Można mieć nadzieję, że zaspokajając potrzebę bliskości, a zarazem bezpieczeństwa małego dziecka, wyrośnie nam człowiek samodzielny i świadomy własnej wartości. Podobno badania potwierdzają tę tezę, dlaczego więc się o tym nie uczy w szkołach?
Zatem wiele wskazuje na to, że po prostu bycie z dzieckiem w sytuacjach życia codziennego, w ważnych dla niego momentach, jak jedzenie, spanie, bawienie się, może dać mu o wiele więcej niż super drogi wózek, łóżeczko z baldachimem oraz całe wory najbardziej wypasionych zabawek edukacyjnych. Wystarczy być blisko i może być dobrze, ale może ta prostota wydaje się nam zbyt prostacka, by stosować ją w życiu. Przemysł dziecięcy kwitnie i ma się świetnie, relacje rodziców z dziećmi raczej nie bardzo.
Poczucie bezpieczeństwa pozwala cieszyć się życiem, bo jeśli wiemy, na czym stoimy, jakie wartości stanowią nasz własny kręgosłup duchowy, moralny, emocjonalny, społeczny, a nawet cielesny, to nie musimy ciągle ich szukać, popełniać tych samych błędów i walczyć z konsekwencjami. Myślę, że ludzie, którzy dotarli do miejsca, w którym mogą powiedzieć, że wiedzą, skąd pochodzą i dokąd zmierzają i mają w tym wszystkim pokój w sercu, to ludzie szczęśliwi. Świadomość siebie, z całą bogatą paletą rozmaitych doświadczeń, emocji oraz wiedzy, raczej pomaga w stawianiu czoła przed każdym, nowym dniem.
Poczucie bezpieczeństwa ma dla mnie również wymiar czysto duchowy, bo wierzę, że Bóg jest wszechwładny, by sklejać to, co potłuczone, zbierać to, co rozsypane, budować tam, gdzie zburzono. Wiem, że przychodzą chwile, kiedy trudno czerpać z jakichkolwiek zasobów własnych i choćbyśmy nie wiadomo jak się starali, to nie zmobilizujemy się do „wzięcia się w garść”.
Choroby, śmierć, zerwane relacje, katastrofy, klęski żywiołowe stawiają nas przed pytaniami o sens istnienia. Tam jest miejsce dla Tego, który naprawdę chce być blisko człowieka, zdecydowanie bliżej niż niejedna matka, która marzy o chwili wytchnienia i czasie tylko dla siebie, choć to potrzebne i naturalne. Od dzieciństwa podoba mi się biblijny obraz Boga przyrównanego do skały oraz grodu warownego. Nie takiego, którego celem jest wzbudzanie lęku, ale Boga, na którym można się oprzeć i mieć pewność bezpieczeństwa na wieki.
Rosną m.in ograniczenia w zakresie deklaracji chrześcijańskiego światopoglądu w życiu publicznym.
"Zabili ich na różne sposoby. Są wszystkie dowody na to, jak ich torturowali."