Nowa rebelia w sercu Afryki

Republika Środkowafrykańska pogrążona jest w chaosie, a eskalacja konfliktu stanowi zagrożenie dla całego regionu. Cierpią prości ludzie. Pracujący tam misjonarze z pierwszej ręki przesyłają informacje o dramatycznej sytuacji mieszkańców tego afrykańskiego kraju.

Niedawno w GN (42/2013) ukazała się rozmowa Szymona Babuchowskiego z o. Robertem Wieczorkiem Rebelia w sercu Afryki, autorem m.in. książek "Listy z serca Afryki" i "Pęknięte serce Afryki". Tym razem zamieszczamy najnowszą korespondencję od o. Piotra Michalika, kapucyna, od dwudziestu lat pracującego w RŚA:

Bouar, 27.10.13.

Poranek. Nic nie słychać. Nie ma ataku, a może odgłosy broni tu nie dochodzą? Po Mszy wsiadamy do samochodu i jedziemy na połnoc do Zaoro Dana i Vakap. Po drodze mijamy Kela Doukou – całkowicie wyludnione ze swoich muzułmańskich mieszkańców. W Zaoro Dana – ani jednej żywej duszy.  W Vakap, widać trochę ludzi we wiosce.

Gdzieś po 9 km w Nokwana, ktoś krzyczy byśmy się zatrzymali. Ludzie mówią byśmy dalej nie jechali. Kilometr dalej jest rozjazd na Niem i tzw. bariera. Tego ranka zabili tam ex-Seleka, a później łucznika. Ciało podobno leży jeszcze na drodze. Zostawiam samochód i idziemy dalej na piechotę.

To było jak sztafeta. Dochodzimy do kolejnego pola z chatą gdzie cala rodzina z dobytkiem koczuje. Krótkie pozdrowienia, nasz dotychczasowy przewodnik wprowadza w temat gospodarzy, krotka dyskusja miedzy sobą którędy nas poprowadzić bezpiecznie a krótko. I ktoś z nowego pola wstaje i prowadzi dalej. Szybki marsz przez trawy 2 metrowe, krzaki, błota z korzeniami, w prażącym słońcu..

Dowiaduję się że w Berberati zaatakowano lotnisko i w 13 innych prefekturach tak samo. Wcześniej usłyszałem że poszli też na Niem, Bohong, Baoro itp. Ataki zsynchronizowane. Rozumuję: najpierw lotniska, bo maja dostać broń z zagranicy, czyli ktoś kto ma możliwości za tym wszystkim stoi. Mój rozmówca mówi wprost: Francja...

Deszcz ustal, wracam do domu. Szybko się orientuję, że nie idę sam do Św Wawrzyńca. Kolejni uchodźcy z dobytkiem na głowie też idą…

Na miejscu szybka narada z Toussaint. Ludzie mokną na deszczu. Trzeba ich jakoś ulokować, przewidzieć ujęcie wody, toaletę, stróżów, nauczyć ludzi korzystać z sanitariatu. Z pomocą niektórych uchodźców zaczynamy organizować życie w obozie dla uchodźców.

Spontanicznie powstało małe targowisko. W porze obiadowej można było zobaczyć dziesiątki małych ognisk na których pichcono co kto przyniósł  Otuchy dodawały dzieci. Nie pomne na sytuację bawiły się w najlepsze.

Chwilę później pokazują mi gorączkujące dziecko. Rozumiem, że trzeba zorganizować mały ośrodek zdrowia. Rzucam hasło: jest tu jakiś pielęgniarz? Szybko zgłasza się dwóch. Z br Crepin idziemy do naszej domowej apteczki i opróżniamy ją z prawie wszystkich lekarstw. Jeszcze termometr, mały notes i długopis i … ośrodek zdrowia otwarty. Szybko ustawia się kolejka.

A co w mieście? Tam są jeszcze dwa obozy uchodźców. Przy katedrze jest najwięcej ludzi – proboszcz ks. Mirek szacował ich liczbę na 3 tysiące.

Rano walki odbywały sie po drugiej stronie miasta w koszarach, oraz na lotnisku za miastem.

Muzułmanie którzy bali się ataku łuczników wyszli na ulice z wszelka bronią jak mieli pod ręką. Czekali na ewentualny atak. Natomiast chrześcijanie boja się represji (krwawej, bezlitosnej i bez skrupułów) ze strony ex-Seleka.

Łucznicy pochowali się w buszu i …. No właśnie, sytuacja jest pogmatwana i nie za bardzo na razie widać jej  rozwiązanie

«« | « | 1 | 2 | » | »»