O dramatycznych dniach w czasie protestów na kijowskim Majdanie, cudzie jedności oraz trudnej drodze do kapłaństwa w czasach sowieckich mówi w rozmowie z KAI ks. Jurij Nagorny z Ukrainy. W najbliższą niedzielę Kościół w Polsce będzie obchodził Dzień Modlitwy i Pomocy Materialnej Kościołowi na Wschodzie.
Jak wyglądało Wasze życie religijne?
- Chodziliśmy z ojcem i matką do dwóch świątyń. O godzinie dziesiątej byliśmy w soborze prawosławnym na nabożeństwie, a o godzinie pierwszej w kościele katolickim, który był po drugie stronie drogi. Do domu zawsze wracaliśmy razem. Z tymi wspomnieniami kojarzę swoje dzieciństwo.
Ojciec zmarł, gdy miałem dziewięć lat. Odtąd chodziliśmy już z matką tylko do kościoła. Mogłem przyjąć I Komunię święta, gdyż przyjechał do naszej miejscowości jedyny kapłan na całe województwo, ks. Marceli Wysokiński. Chociaż miał ponad siedemdziesiąt lat, zorganizował ponad dwadzieścia parafii, które sam obsługiwał. Dostawał pozwolenie na wyjazd do każdej tylko raz do roku. Nie miał jednak określonej liczby dni, więc przebywał w jednym miejscu ponad tydzień i udzielał wiernym wszystkich możliwych posług.
Normalnie była tylko tak zwana „sucha Msza św.”. Księdza nie było, ale zapalało się świece, na ołtarzu był ornat, mszał i lekcjonarz, a chór śpiewał wszystkie części liturgii i nawet dzwonkami dzwoniono, jakby na podniesienie. Tak było również w innych miejscowościach, gdzie zachowały się kościoły, a nie było księży. Myślę, że Duch Święty uzupełniał te braki.
Kiedy Ksiądz zorientował się, że ma powołanie kapłańskie?
- Gdy miałem 13 lat zmarł ksiądz Wysokiński. Po kilku latach zamknęli też kościół. Za rządów Chruszczowa, w 1961 roku, przeprowadzono akcję zamykania świątyń - i prawosławnych, i katolickich. Mówiono, że w Związku Radzieckim za rok wszyscy zapomną, co to jest wiara. Chwała Bogu, to o nim już zapomnieli, a wiara jest i Kościół się rozszerza.
Na naszych terenach zamieszkał greckokatolicki ksiądz birytualista Grigorij Mysak, który dopiero co wyszedł z więzienia. Wziął nas pod opiekę, zbierał po domach. W mieszkaniach odprawiał nawet po kilka Mszy świętych dziennie, w różnych krańcach miasta. Gromadził ludzi. Czasami było to o jedenastej w nocy, a czasami o piątej nad ranem.
Później zaczęli wychodzić z więzień starsi księża, którzy przebywali tam osiemnaście, dwadzieścia lat. Zgłaszali się oni do ks. Antoniego Chomickiego i bernardyna ks. Zarzyckiego. Ci kierowali ich na parafie, w których były otwarte kościoły. Namawiali też ludzi, aby szli do władz i walczyli o pozwolenie na pracę dla duszpasterzy.
Pomyślałem wtedy, że przecież gdy ci księża poumierają, tutaj znowu nie będzie kapłanów. Postanowiłem wstąpić do seminarium. Nie wiedziałem jednak jak to zrobić. Nie wiedziałem też, że w Związku Radzieckim jest seminarium duchowne. Dopiero gdy przyjechał ksiądz z Łotwy, dowiedziałem się, że w Rydze działa taka uczelnia, więc pojechałem tam z dwoma jego kolegami. Sprzedałem dom na Ukrainie i kupiłem w Rydze. Czekał on chyba tylko na mnie przez siedemnaście lat. Kupiłem go z łaski Boga za pół ceny. W nim zaś mieszkałem sześć lat, czkając na pozwolenia władz, abym mógł wstąpić do seminarium. Starałem się wstąpić równocześnie do seminariów w Rydze i Kownie. Zdałem egzaminy, ale wszystko zależało od pozwolenia KGB. Zaproponowano mi wstąpienie do podziemnego seminarium, które prowadzili księża marianie. Jednak dzięki ludziom, którzy na Ukrainie pisali petycje do władz, że potrzebują księży, otworzyła się furtka i mogłem wstąpić do oficjalnie działającego seminarium oraz je ukończyć.
aktualna ocena | |
głosujących | |
Ocena |
bardzo słabe |
słabe |
średnie |
dobre |
super |
Rosną m.in ograniczenia w zakresie deklaracji chrześcijańskiego światopoglądu w życiu publicznym.
"Zabili ich na różne sposoby. Są wszystkie dowody na to, jak ich torturowali."