Trzy tysiące uwolnionych

– W ciągu pierwszych dwóch miesięcy zostałam zgwałcona 280 razy. Potem przestałam liczyć. Nie wiem, czy jestem człowiekiem, czy pustym dzbanem – opowiada jedna z dziewczyn uratowanych z rąk tzw. Państwa Islamskiego przez s. Hatune Dogan.

W 2016 r. zakonnica była na Bliskim Wschodzie 11 razy. Pojechała m.in. do Aleppo, by wesprzeć lokalny oddział prowadzonej przez siebie fundacji. W drodze dowiedziała się, że nie może mieć przy sobie nic związanego z mediami – aparatu, kamery. „Inaczej cię zabiją” – usłyszała s. Hatune Dogan. – Kiedy musiałam oddać nawet komórkę, poczułam, jak bije mi serce. Po prostu się bałam. To było tak, jakby kogoś rozbroić – wspomina. – Przeżegnałam się wtedy i pomyślałam: „Jezu, jadę tam pomóc Twoim dzieciom, chroń mnie” – dodaje. Podczas kontroli na granicy dwóch żołnierzy trzymało wycelowane w nią karabiny, a trzeci przeszukiwał bagaże. Znalazł 60 tys. euro. – Powiedziałam, że to pomoc dla dzieci – opowiada zakonnica. – Wcześniej powiedziano im, że przyjedzie „ktoś taki jak Matka Teresa”, że nie mam nic wspólnego z polityką. Dostali też łapówkę i chociaż kilkakrotnie sprawdzali, to w końcu przepuścili – wspomina s. Hatune.

18 lat na bezrobociu

Siostra Hatune Dogan urodziła się w 1970 r. w niewielkiej wiosce w południowo-wschodniej Turcji. Była czwartym z dziesięciorga dzieci. Jej rodzice zajmowali się rolnictwem. Należąca do Syryjskiego Kościoła Ortodoksyjnego rodzina była prześladowana. – Chrześcijanki zakrywały twarze, żeby się nie narażać. Między 6. a 14. rokiem życia wielokrotnie próbowano mnie zgwałcić – opowiada siostra. W szkole mogła mówić tylko po turecku. Za używanie jej ojczystego języka aramejskiego groziły kary. Kiedyś jeden z uczniów napisał kilka aramejskich sylab na tablicy. Nie było to nawet całe słowo, bo nie potrafił jeszcze dobrze pisać. Ponieważ grupa nie wydała „winowajcy”, każde z dzieci było bite po rękach.

Siostra Hatune wspomina też szykany, jakich jej ojciec doświadczał podczas pobytu w wojsku. Było tam 700 żołnierzy muzułmańskich i tylko trzech chrześcijan – nie mogli używać tych samych pryszniców ani prać wspólnie ubrań. Któregoś dnia, jak wspominał, inni żołnierze rozebrali go i pluli na niego, domagając się, by wyznał wiarę w Allacha. – On zaczął krzyczeć: „Chryste, jestem Twój!”. Po jakimś czasie, widząc, że się nie poddaje, dali mu spokój – opowiada zakonnica. – W podobnej sytuacji 20 lat później znalazł się mój brat – mówi.

Na ucieczkę z kraju jej rodzina zdecydowała się po tym, jak po raz kolejny chciano okraść pole jej ojca. Ponieważ udało mu się przepędzić złodziei, w odwecie próbowano go zabić.

Siostra trafiła najpierw do Belgii, a potem do Niemiec. Wstąpiła do Zakonu św. Efrema Syryjczyka, ukończyła szkołę pielęgniarską i studia teologiczne. Jak mówi, uczyła się w sumie pięciu zawodów. Mówi 14 językami. Czterech z nich używała już w dzieciństwie – oprócz aramejskiego i tureckiego, także kurdyjskiego oraz arabskiego. – To wszystko dziś przydaje mi się, choć od 1999 r. jestem na bezrobociu – mówi s. Hatune Dogan. – To nie znaczy, że nie pracuję, tylko że nie dostaję za to pieniędzy – wyjaśnia.

Dałabym i 100 tys. euro

Od 28 lat s. Dogan pomaga ubogim. Prowadzona przez nią fundacja – Sister Hatune Foundation – działa w Europie, Azji, Stanach Zjednoczonych i na Bliskim Wschodzie. Na jej rzecz pracuje 5 tys. wolontariuszy. W krajach, gdzie prowadzone są projekty fundacji, działają lokalne grupy, które sprawdzają, komu i jaka dokładnie pomoc jest potrzebna. W państwach bardziej rozwiniętych prowadzone są natomiast zbiórki pieniędzy. – Nie mamy milionów, ale wszyscy jesteśmy wolontariuszami i to, co mamy, w stu procentach idzie na pomoc, więc dużo możemy zrobić – zapewnia s. Hatune. Jej fundacja zajmuje się edukacją, buduje studnie i domy dla potrzebujących, udziela pomocy medycznej i wspiera sieroty. Pomaga też osobom prześladowanym z powodów religijnych lub politycznych.

Na Bliskim Wschodzie osobiście angażuje się ona m.in. w ratowanie chrześcijańskich i jezydzkich dziewczyn i kobiet, porywanych przez muzułmańskich ekstremistów. Teraz to głównie uwalnianie ich z rąk tzw. Państwa Islamskiego, ale zjawisko – jak podkreśla siostra – nie jest nowe. – To było już przed ISIS – zaznacza. W sumie do tej pory udało się wykupić ponad 3 tys. kobiet, z tego ponad 300 było przetrzymywanych przez członków Państwa Islamskiego. 1600 z nich trafiło do Niemiec, w czym pomogły władze Badenii-Wirtembergii.

Choć na okup za każdą z kobiet potrzeba tysięcy euro, a cała operacja jest niebezpieczna (jeden z muzułmańskich pośredników został zabity i osierocił dwójkę dzieci, drugi zaginął, trzech jeszcze żyje), s. Hatune nie wątpi w sens swoich działań. Mówi, że wysłuchała zbyt wielu tragicznych historii porwanych kobiet, by się poddać. Opowiada o dziewczynach bestialsko gwałconych i okaleczanych, którym obcinano piersi, dokonywano na nich obrzezania, kaleczono twarze. Jedna z ofiar została uprowadzona, gdy miała 5,5 roku. Fundacja zapłaciła za nią 13 tys. euro okupu. Kiedy spotkała ją s. Hatune, dziewczynka nie miała jeszcze 8 lat – od momentu porwania nie mówiła. Inną złapano, kiedy miała 12 lat. Była w niewoli rok i 4 miesiące.

– Uwolniliśmy ją, była u mnie i wypłakiwała się. Zapytałam, jak się czuje. Odpowiedziała: „Mamo (bo one tak do mnie mówią), co mam ci powiedzieć? W ciągu pierwszych dwóch miesięcy zostałam zgwałcona 280 razy. Potem przestałam liczyć. Nie wiem, czy jestem człowiekiem, czy pustym dzbanem, czy moje organy są jeszcze we mnie. Czy można sobie coś takiego wyobrazić? Jak można wczuć się w taką sytuację? – opowiada s. Hatune, a w oczach ma łzy. – Żeby ją uratować, dałabym i 100 tys. euro – dodaje z przekonaniem.

Nie zrozumcie mnie źle

Swoje doświadczenia s. Hatune Dogan opisała także w książkach. Po ich wydaniu 26 razy grożono jej śmiercią. – Jestem politycznie niepoprawna, ale szczera. Nie jest ważne, co myślą inni. Mnie chodzi o to, żeby zachować Europę przed tą złośliwą komórką raka, który niszczy każdy organizm, do którego się dostanie. Tym bardziej nie życzę tego Polsce, która ma jeszcze szansę się uchronić – mówi o docierających do Europy islamskich ekstremistach. – Mnie kiedyś nie wpuszczono do Arabii Saudyjskiej, bo miałam lekko zniszczony paszport, a tu docierają ludzie, od których nie bierze się nawet odcisków palców – zauważa. Podkreśla jednak, że nie chce wrzucać wszystkich muzułmanów do jednego worka. – Nie zrozumcie mnie źle – zaznacza i przekonuje, że niebezpieczeństwo stanowią ci, którzy literalnie traktują Koran, oraz analfabeci, którzy go nie znają i dają się łatwo radykalizować, np. przez kazania.

Ksiądz Rafał Cyfka, kierujący krakowskim biurem stowarzyszenia Pomoc Kościołowi w Potrzebie, podkreśla, że na ostre słowa siostry trzeba patrzeć przez pryzmat jej historii i tego, co widziała na Bliskim Wschodzie. – To powoduje, że ona jest taką lwicą, która walczy i ryczy w obronie praw tych kobiet – mówi. Przypomina wizytę w Polsce bp. Macrama Gassisa z Sudanu, który mówił: „Widzicie, że się do was uśmiecham, ale to są zęby lwa. Jestem w stanie zaatakować w obronie mojego ludu”. – Ludzie, którzy są świadkami tych dramatów, po prostu chcą walczyć. Nie walczą mieczem, przemocą, ale swoim słowem. Kiedy tak się na to popatrzy, to człowiek zaczyna rozumieć, dlaczego padają takie, a nie inne sformułowania – przekonuje ks. Rafał Cyfka. – Tym mocniej brzmią słowa s. Hatune, która mówi, że nie wrzuca wszystkich do jednego worka. To znaczy, że ona nie generalizuje, że widzi dramat i potępia tych, którzy są jego sprawcami, a nie wszystkich – dodaje.

Jak to, co siostra mówi o imigrantach i radykalnym islamie, ma się do działania fundacji, która ma pomagać ubogim bez względu na ich przynależność polityczną i religijną? – Nie robimy różnic. Ale na Bliskim Wschodzie kładziemy główny akcent na pomoc chrześcijanom i jezydom, którzy tam są prześladowani. Trzeba pomagać temu, nad kim wisi miecz, a nie temu, który ten miecz trzyma – mówi s. Hatune Dogan.

«« | « | 1 | » | »»

aktualna ocena |   |
głosujących |   |
Pobieranie.. Ocena | bardzo słabe | słabe | średnie | dobre | super |

Reklama