Po konserwacji w Tychach, stanął w dniu 15 września 1995 r. w surowym, niedokończonym jeszcze kościele, w prezbiterium naszego kościoła w Tychach, aby swą głęboką wymową pociągać do Chrystusa wszystkich którzy przed nim staną w cichej, modlitewnej zadumie i adoracji, pełnej uwielbienia dla Tego, który oddał Swoje życie za nasze grzechy. W sobotę i niedzielę, w dniach 16 i 17 września 1995 r. zgromadzona w Tychach młodzież ewangelicka z całej Polski i zagranicy na Ogólnopolskim Zjeździe Młodzieży, mogła już przed poświęceniem podziwiać piękno i wymowę tego krzyża.
Jaka jest więc jego historią? Skąd się wziął, zanim trafił na plebanię w Pokoju, a następnie do kościoła w Tychach?
Dokładną historię tego krucyfiksu przekazał mi pan Manfred Klisch z Seevetal w Niemczech. Krucyfiks tyski pochodzi z rodzinnej wioski pana Manfreda Klischa, z kościoła ewangelickiego w Woskowicach Górnych (przed II wojną światową - Hennersdorf) w powiecie Namysłów, w województwie opolskim. Wieś ta w roku 1910 liczyła 500 mieszkańców, a pod koniec wojny tylko 350. Do parafii należała także wieś Polkowskie.
Do roku 1858 istniał tu stary drewniany kościół ewangelicki, który musiał być rozebrany. W latach 1896/97 wybudowano tu niewielki kościół katolicki. Wieś była jednak w przeważającej części ewangelicka. Dlatego w roku 1906 wybudowano duży murowany kościół ewangelicki, w którego ołtarzu umieszczono duży dębowy krzyż z piękną rzeźbioną w lipowym drzewie figurą Ukrzyżowanego. Kościół ten przetrwał nieuszkodzony II wojnę światową. Ostatnim nabożeństwem w tym kościele była niemiecka jeszcze konfirmacja siostry pana Manfreda Klisch, pani Gretel Klisch.
Z powodu nienawiści po II wojnie światowej do wszystkiego co niemieckie, w tym także i do wszystkiego co ewangelickie (w myśl szowinistycznej, fałszywej i nieraz jakże błędnej i krzywdzącej maksymy: „Ewangelik to Niemiec, a Katolik to Polak”), kościół ewangelicki w Woskowicach Dużych został rozebrany w roku l947 (inne źródło mówi o roku 1953). Kościół runął, ale krzyż pochodzący z niego przetrwał i tę największą burzę dziejową. Do zniszczenia jednak ołtarzowego krucyfiksu nie dopuścił mieszkaniec Woskowic Górnych, wyznania rzymsko - katolickiego, pan Antoni Maziarz (zmarł w roku 1970), który zabrał ten krucyfiks i przechował go u siebie w sianie na strychu będąc przekonany, że jeszcze kiedyś wróci do jakiegoś ewangelickiego kościoła.
Po upadku ustroju totalitarnego w Polsce, na Wielkanoc 1994 roku do Woskowic Górnych na groby swoich rodziców przyjechał dawny jej mieszkaniec pan Manfred Klisch, nawiązał kontakt z wnukiem pana Antoniego Maziarza, z panem Stanisławem Maziarzem i jego rodziną, którzy powiedzieli mu, że u nich na strychu od 47 laty ukryty jest krucyfiks dawnego kościoła ewangelickiego w Woskowicach Górnych. W dniach przed Wszystkimi Świętymi państwo Maziarzowie byli gotowi oddać ten krucyfiks prawowitym właścicielom.
Pan Manfred von Klisch chciał w dowód wdzięczności przekazać rodzinie, która przez 47 lat przechowała ten krucyfiks w swoim domu, jakieś wynagrodzenie, ale wtedy z ich ust usłyszał słowa: „Nie sprzedajemy Jezusa Chrystusa! Za Niego nie wolno nam brać żadnych pieniędzy, bo byśmy wtedy podobni byli do Judasza!” Pan Manfred Klisch serdecznie podziękował i jako dowód wielkiej wdzięczności przekazał proboszczowi rzymsko-katolickiemu ofiarę na potrzeby miejscowego kościoła katolickiego, a krucyfiks przekazał na plebanię ewangelicką w Pokoju.
aktualna ocena | |
głosujących | |
Ocena |
bardzo słabe |
słabe |
średnie |
dobre |
super |
Rosną m.in ograniczenia w zakresie deklaracji chrześcijańskiego światopoglądu w życiu publicznym.
"Zabili ich na różne sposoby. Są wszystkie dowody na to, jak ich torturowali."