Ks. Marek Łuczak: Czy trudno w Polsce być ewangelikiem?
Biskup Tadeusz Szurman: – Ekumenizm przez ostatnie lata poważnie zmienił nastawienie wyznawców poszczególnych Kościołów do siebie, choć w polskich realiach jest jeszcze wiele do zrobienia. Stosunki ekumeniczne wyglądają różnie na terenach centralnej Polski. Na przykład na Mazurach do wybuchu ostatniej wojny byliśmy wyznaniem przeważającym. Dziś ewangelicy, których przybywa na tamtych terenach, są tam w ogóle nieznani lub zalicza się ich niekiedy do sekt. Ich kontakty z katolikami muszą się w takich warunkach kształtować zupełnie na nowo, bo wielu nawet wykształconych ludzi dziwi się: a skąd tutaj wziął się Kościół ewangelicki? Generalnie stykamy się dzisiaj z różnymi zachowaniami, zaczynając od przyjaznych, wręcz partnerskich kontaktów, przez neutralne, a kończąc na nieprzychylności. Czasami oficjalne nauczanie Kościoła mija się z codzienną praktyką.
Na Śląsku pod tym względem jest chyba lepiej?
– Tutaj ewangelicy wrośli w krajobraz, są czymś naturalnym. W Cieszyńskiem, skąd pochodzę, do dziś jest kilka takich miejscowości, w których katolicy są w mniejszości. Na Śląsku mamy wielokulturowość, którą dostrzegają na szczęście hierarchowie. Ludzie tutaj patrzą na nasz Kościół w naturalny sposób, jako na Kościół, który był tu w przeszłości i dzisiaj działa dalej. Dlatego spotykamy się z otwartymi postawami. Największym wydarzeniem ekumenicznym na tym terenie było przekazanie nam kościoła w Siemianowicach. Oczywiście pojawiają się nowe dokumenty teologiczne, które rozwijają teologię ekumenizmu, ale najważniejsze są konkretne czyny. Tych ostatnich nie brakuje na Śląsku. Jest coraz więcej spotkań. Pięćdziesiąt lat temu wspólny udział biskupów naszych wspólnot w jednej uroczystości był ewenementem, a dzisiaj jest to standard.
Co ostatnio składa się na wasze bolączki?
– Mniejszościom religijnym w Polsce wcale nie żyje się teraz prościej. W czasach socjalizmu żaden z Kościołów nie miał dostępu do mediów, więc i my nad tym się nie zastanawialiśmy. Natomiast teraz media są przepełnione treścią jednego wyznania, a inne właściwie nie mają szans. Dochodzi do prób zepchnięcia nas na gorszy czas antenowy (zresztą udanych). Po odzyskaniu wolności telewizja lokalna w Katowicach transmitowała dwa nabożeństwa ewangelickie rocznie, od kilku lat zostało to zaniechane. Pozwolono wprawdzie na audycję „Z życia Kościołów”, ale godzina jej emisji budzi wątpliwości. To nie boli nawet mnie, jako biskupa tego Kościoła, ale moich wiernych. Wierni po prostu uważają, że nasz Kościół jest marginalizowany.
W PRL-u to ewangelicy byli uprzywilejowani. Wasi duchowni pobierali wynagrodzenie od państwa, władza sponsorowała budowę Chrześcijańskiej Akademii Teologicznej...
– Jest w tej kwestii wiele nieprawdziwych stereotypów. Duchowni pobierali pieniądze za prowadzenie punktów katechetycznych i za poprowadzone lekcje. Nie miało to żadnych innych podtekstów. Taka możliwość istniała również dla nauczających z innych Kościołów, w tym i Kościoła katolickiego i, co wiem, wielu również z tego korzystało. Jeśli chodzi o Chrześcijańską Akademię Teologiczną, to trzeba jasno powiedzieć, że wyrządzono nam taką samą krzywdę jak wam. Przywołajmy tu chociażby ważny moment, jakim była likwidacja wydziałów teologicznych na Uniwersytecie Warszawskim. Wtedy powstały ATK i ChAT. ChAT była i jest w pomieszczeniach Kościoła luterańskiego. Najpierw były to pomieszczenia diakonatu w Konstancinie, a od lat siedemdziesiątych pomieszczenia centrum naszego Kościoła w Warszawie. Oczywiście budowa nowego centrum, w którym mieści się do dzisiaj ChAT, była możliwa dzięki pomocy zagranicznych Kościołów luterańskich. Nigdy jednak nie korzystaliśmy z pomocy państwa, nie licząc przyznanych odszkodowań za mienie. Jest prawdą, że państwo w tamtym okresie nie szykanowało nas tak dotkliwie jak katolików. Z nami jednak nie trzeba było tak walczyć, bo praktycznie nas nie było, przynajmniej w porównaniu z katolikami. Natomiast trzeba powiedzieć, że inwigilowane były również nasze środowiska i nasi duchowni wykazali niemałą odwagę. Wszak wielu z nich miało rodziny i dzieci, więc łatwiej można było ich zastraszyć. Najnowsze dokumenty IPN w tej sprawie odkrywają również sposoby niszczenia naszego Kościoła. Uważam, że nie powinniśmy się dzisiaj przerzucać tymi argumentami. Nasz Kościół nie był wprawdzie atakowany w osobie każdego proboszcza, ale postrzegano nas jako antidotum na katolików. Chciano nas skonfliktować wewnętrznie i coraz bardziej marginalizować.
Nie warto jednak wracać do pewnych spraw, bo może się okazać, że odkopiemy coś, czego nie jesteśmy świadomi. Nie warto też oskarżać się teraz o coś, czego nie znamy. Trzeba gdzieś położyć granicę nieporozumieniom, a taki czas istnieje obecnie w wolnej Polsce.
Kiedy się obserwuje ruch ekumeniczny na Śląsku, ma się wrażenie, że te granice dawno zostały postawione.
– Rzeczywiście w tej kwestii jest tutaj wiele plusów. Jestem stosunkowo młodym biskupem ewangelickim. Wiele się uczę od arcybiskupa Damiana Zimonia. Przede wszystkim jego śląskich zachowań duszpasterskich. Jest on dla mnie pewnym wzorem do naśladowania w spotkaniach z robotnikami, górnikami, hutnikami. Arcybiskup traktuje mnie wręcz po ojcowsku. Ilekroć razem coś robimy, czujemy się jak partnerzy. Każdy zna swoją rolę. I to jest piękne! Tym bardziej że arcybiskup Zimoń jest biskupem z większym stażem, z inną konotacją społeczną. To zwierzchnik Kościoła na Śląsku.
Biskup zawsze pyta o nasze problemy. Jesteśmy i na tej płaszczyźnie otwarci, więc nie mamy szczególnych bolączek. A gdyby się one pojawiły, to mamy do siebie zaufanie, aby odkryć je przed sobą.
styczeń 2006