Na wschód od Stambułu

Uciekli z Mosulu przed Państwem Islamskim w 2014 r. Od tego czasu mieszkają w Kirsehir w tureckiej Anatolii. Są irackimi chrześcijanami. – Tutaj dla ludzi jesteśmy yabanci, czyli obcy – mówią.

Ivan trafił do Turcji przed pięciu laty. Do Iraku nie wróci. Nie wierzy, że pomimo pokonania ISIS przez siły rządowe sytuacja w kraju będzie sprzyjająca. Podobnie George i Diana. – Nie ma do czego wrócić. Grozili, że nas zabiją, bo jesteśmy chrześcijanami – mówi Diana.

Dziś, choć sprawiają wrażenie dostosowanych do nowej rzeczywistości, przyznają, że są bez perspektyw. – Co z tego, że dali nam karty uchodźców, skoro wegetujemy. Nie możemy ani swobodnie poruszać się po kraju, ani mieć normalnej pracy. Dzieci nie chodzą do szkoły. Potrzebujemy pomocy. Nie prosimy o pieniądze. Chcemy tylko stąd wyjechać, aby połączyć się z naszymi rodzinami – Ivan apeluje w imieniu wszystkich rodzin z Kirsehir. Pięć razy próbował dołączyć do brata w Australii. Zawsze odrzucano jego prośbę.

George wspomina dom i pierwsze informacje o Państwie Islamskim. – To było w 2013 r. Ojciec oglądał wiadomości. Był wstrząśnięty atakiem w Anbar na północy. Tam się zaczęło. Potem były: masakra jezydów w Sindżar, krzyżowanie chrześcijan, sprzedaż kobiet na targu... Teraz ISIS przegrywa, ale nie wierzę, że to koniec. ISIS nie zniknie. Wrócą pod inną nazwą. Nie poddadzą się – uważa. Dlatego George nie wróci do Iraku.

To nie nasz wybór

Daesh (Państwo Islamskie) zajęło Mosul w czerwcu 2014 r. – Chrześcijanom dali 48 godzin na opuszczenie miasta. Ogłosili, że odtąd to muzułmańska strefa. Usłyszeliśmy, że jeśli chcemy zostać, musimy przejść na islam albo płacić dżizję (podatek nakładany na „niewiernych” – przyp. red.). Inaczej nas zabiją – wspomina Ivan.

Uciekli więc z Mosulu do wsi na Równinie Niniwy, zamieszkanych przez chrześcijan. Dotarli do Karakosz. Wtedy w mieście była armia kurdyjska. Ale po 2 miesiącach i tu pojawiło się Daesh. Zaatakowali w nocy. – Kurdowie się wycofali. ISIS opanowało okoliczne wsie. Wygonili ludzi. Nie było już nikogo, tylko ISIS.

Uciekli do Irbilu. Schronili się w tamtejszym kościele. Ludzie spali na terenie kościelnych ogrodów, niektórzy przy drodze. Brakowało miejsca. – Od lat jesteśmy uchodźcami we własnym kraju. Wcześniej Basra, Bagdad, teraz Mosul. Najpierw była Al-Kaida, potem pojawiło się ISIS. Od 2014 r. z Iraku uciekło prawie 2 mln osób – wylicza Ivan.

W Turcji pytają go, czy jest chrześcijaninem, czy muzułmaninem. Bo chrześcijanie nie dostają pracy. A jeśli uda się znaleźć zatrudnienie, to za dużo niższe wynagrodzenie. I zazwyczaj nie jest to praca legalna. Niektórzy z chrześcijańskich uchodźców mówią, że są muzułmanami, aby pracować.

Ivan miał szczęście. Pracodawca, chociaż wiedział, że jest chrześcijaninem, zatrudnił go przy uprawie kwiatów. ­– To ciężka praca. Kiedy raz powiedziałem po arabsku: „Pomóż mi, Boże”, pracodawca spytał, dlaczego wzywam Allaha. Odpowiedziałem, że „Allah” to po arabsku „Bóg”. Oni myślą, że nie znamy Boga – opowiada Ivan. Chce opuścić Turcję. – Kirsehir to nie nasz wybór. Skierowano nas tutaj. Mam 34 lata i brak perspektyw, by założyć rodzinę. Tu jest korupcja. Gdy zapłacisz 1000 dolarów urzędnikom, to masz szansę na lepsze miejsce. Bogaci pojechali do Stambułu. Tam są możliwości.

Dzieci chrześcijańskich uchodźców w Kirsehir nie chodzą do szkoły, bo w państwowych muszą uczyć się islamu, więc rodzice nie chcą ich posyłać. W Anatolii jeszcze niedawno było dziewięć ponadwyznaniowych placówek edukacyjnych dla dzieci uchodźców. W Kirsehir taka szkoła powstała dzięki staraniom Kościoła. Pozwolono jej funkcjonować tylko dwa miesiące. – Teraz wszystko jest pod kontrolą rządu. A tam jest wychowanie islamskie. Niełatwo o tym mówić – opowiada Samir, ksiądz z Jordanii. Kilka miesięcy temu przyjechał do Kirsehir. W mieście liczącym ponad 230 tys. mieszkańców żyje ok.170 chrześcijańskich rodzin uchodźców (ok. 900 osób). Reszta to muzułmanie.

Tu wszystko dyskretnie

Samir jest kapłanem patriarchatu Jerozolimy. ­– Nasza diecezja obejmuje Jordan, Palestynę, Izrael i Cypr. Mamy trzy parafie w USA. Jesteśmy jedynym arabskim Kościołem katolickim na świecie, dlatego poproszono nas o zajęcie się Irakijczykami – mówi.

– Muzułmańscy uchodźcy mają meczety, organizacje pomocowe. Chrześcijanie nie mają nic. Trzeba pomagać tym ludziom – podkreśla bp Paolo Bizzeti, wikariusz Anatolii. Na jego prośbę w Kirsehir przed rokiem powstała wspólnota zakonna. Dwie małe siostry od Jezusa i jedna franciszkanka miały pracować wśród uchodźców. Franciszkanka jednak została oddelegowana do Włoch. – Pozostałe dwie siostry mają wracać do Francji. I nikt ich nie zastąpi. A chodziło o to, aby być między biednymi. Nie rozumiem tego – przyznaje biskup Bizzeti. Wskazuje, że siostry i ksiądz wspieraliby się nawzajem w pracy z uchodźcami. – Tu kobiety będą rozmawiać tylko z kobietami. To bardzo ważne, aby rozumieć tutejszą kulturę – tłumaczy.

Z Ivanem odwiedzamy siostry. Wynajmują mieszkanie w centrum Kirsehir, niedaleko meczetu, który kiedyś był kościołem ormiańskim. W niedziele spotykają się w ich mieszkaniu małe grupy chrześcijańskich uchodźców. – Tu trzeba postępować bardzo dyskretnie. Modlitwy, Msza, czasem rekolekcje... – wymienia s. Katerine, Francuzka. Razem z s. Melanią, Słowaczką, odwiedzają rodziny uchodźców, organizują zajęcia dla dziewcząt. Właśnie goszczą Dianę. Przyjechała z Yuzgat. Poza siostrami w okolicy nie ma żadnego zgromadzenia zakonnego. – Życie uchodźców dalekie jest od normalności. Nie mają pracy, nie mogą opuszczać miasta bez urzędowego zezwolenia. Pojawiają się problemy psychologiczne. Trzy tygodnie temu nastolatka w poczuciu beznadziei próbowała popełnić samobójstwo – opowiada s. Katerine. Przyznaje, że trudno jej będzie opuścić Turcję. – Taka jest decyzja zgromadzenia. Musimy ją zaakceptować – tłumaczy łagodnie. – Biskup prosił też o pomoc inne zgromadzenia, ale nikt nie odpowiedział na te prośby – dodaje.

Co dla nich robimy?

Diana wyplata ze sznurków bransoletki z krzyżykiem. Ma już całą paczkę. Nauczyła się tego od zakonnic. – Siostry bardzo nam pomagają. Ich obecność jest dla nas bardzo ważna – przyznaje. – W Yuzgat jest gorzej. Nie mamy żadnej wspólnoty, Msza odbywa się tylko dwa razy w roku. Ludzie czekają na jakąś zmianę, ale nic się nie zmienia. Życie jakby się zatrzymało.

Dodaje, że jeśli w Yuzgat powiesz, iż jesteś chrześcijaninem, lub zobaczą u ciebie krzyż, usłyszysz, że to złe. – Jest presja społeczna. Sąsiedzi mogą na ciebie donieść, jeśli usłyszą, że w mieszkaniu modlą się chrześcijanie. Wtedy będziesz musiał się wynosić – dodaje ks. Samir. Niedawno sam szukał mieszkania do wynajęcia. Kilka razy powiedziano mu, że jest yabanci. Gdy w końcu podpisywał umowę, usłyszał: „Żadnych spotkań i chrześcijańskich modlitw!”. Wspomina, jak do Kirsehir przyjechał biskup z kilkoma seminarzystami z Rzymu. ­– Wchodziliśmy do mieszkania jak złodzieje, w różnych odstępach czasu. Gdyby sąsiedzi się dowiedzieli, donieśliby na policję – opowiada. Przyznaje, że Turcja to nie jest dobry kraj dla chrześcijan. Diana dodaje, że chrześcijanie zawsze byli ofiarami, zarówno w Iraku, jak i w Turcji. – Bo staramy się żyć pokojowo. Muzułmanie uważają, że to nasza słabość. Mówią, że jesteśmy słabi, bo przebaczamy. Więc niepokoją nas, wykorzystują w pracy.

Obecnie w Turcji jest ok. 20 tys. napływowych chrześcijan. Wcześniej było ok. 40 tys. – A gdzie jest chaldejski Kościół, który zatroszczy się o swoich? My ich nie chcemy „przeciągać do siebie” – mówi ks. Samir. – Dlaczego pasterze tych obrządków wyjechali z rodzinami do Kanady, Australii? Jest tylko jeden ksiądz ze Stambułu, który przyjeżdża na specjalną prośbę. Gdzie są biskupi z bogatego świata, Kościoły z Europy i Ameryki, które mogłyby pomagać? – pyta. Bo iraccy chrześcijanie w Turcji czują się opuszczeni. – Tyle modlimy się za uchodźców, a jakie są nasze działania? Turcja to obecnie naprawdę bardzo ważny kraj dla chrześcijaństwa – przekonuje bp Bizzeti. – Co więc robimy dla tych chrześcijan, dla odnowy Kościoła w Turcji...?

«« | « | 1 | » | »»

aktualna ocena |   |
głosujących |   |
Pobieranie.. Ocena | bardzo słabe | słabe | średnie | dobre | super |