Błaganie o pomoc

Beata Zajączkowska

publikacja 10.11.2017 15:50

Na świecie pogłębia się też tendencja udowadniająca, że można wybrać każdą inną religię, byle nie chrześcijaństwo.

Na świecie doznacie ucisku, ale ufajcie: Jam zwyciężył świat   Andrzej Macura CC-SA 4.0 Na świecie doznacie ucisku, ale ufajcie: Jam zwyciężył świat
Każdego roku za wiarę ginie ok. 100 tys. ludzi.  Chrześcijanie najbardziej cierpią z rąk muzułmańskich ekstremistów. Ofiarą hiperekstremiumu islamskiego pada na świecie obecnie jeden kraj na pięć. Wyznawcy Chrystusa są w nich o wiele bardziej prześladowani niż w państwach rządzonych przez reżimy totalitarne takie jak Korea Płn., Chiny, Erytrea czy Wietnam. Ta negatywna tendencja pogłębia się od kilku lat. Z powodu swej wiary cierpi aktualnie 500 mln chrześcijan. Innymi słowy, co czwarty wyznawca Chrystusa żyje w lęku o to, że może stracić pracę, dorobek życia, być wygnanym ze swego domu, czy stracić życie z powodu swego credo. 12 listopada obchodzimy w Polsce Dzień Solidarności z Kościołem Prześladowanym.

Błaganie o pomoc   Oficjalny plakat Dnia Solidarności z Kościołem Prześladowanym Kolejny raz poświęcony jest on Bliskiemu Wschodowi, gdzie w ciągu ostatnich trzech dekad liczba chrześcijan zmniejszyła się z 20 do zaledwie 5 procent! Chłodne statystyki najlepiej dowodzą, że pytanie o to, czy region ten stanie się wkrótce pustą kolebką chrześcijaństwa, jest jak najbardziej zasadne. Najmocniejszym dowodem jest tu Turcja, gdzie w ciągu ostatnich stu lat liczba chrześcijan spadła z 20 do 0,1 proc. Maronicki patriarcha Antiochii, kard. Béchara Boutros wytknął światu współwinne milczenie w obliczu dokonującej się tragedii chrześcijan: „Straciliśmy ostatnio w Iraku ponad milion wyznawców Chrystusa i jakoś nikt się tym nie przejął. Podobnie rzecz ma się z Syrią”. Patriarcha moskiewski Cyryl stwierdził, że rozmiar prześladowań chrześcijan na Bliskim Wschodzie jest proporcjonalnie większy niż w Związku Radzieckim, a przecież pod względem liczby zamordowanych chrześcijan prześladowania sowieckie nie mają sobie równych.

Na świecie pogłębia się też tendencja udowadniająca, że można wybrać każdą inną religię, byle nie chrześcijaństwo. Tak jest w islamie, hinduizmie, czy buddyzmie. Wyznawcom Chrystusa w tych społeczeństwach odbiera się  dziś podstawowe prawa przysługujące każdemu człowiekowi. Redukowani są do obywateli drugiej, a nawet trzeciej kategorii. Każdego roku za wiarę ginie ok. 100 tys. ludzi. Prześladowani są obecnie w 118 krajach, a o problemach w wielu z nich świat totalnie milczy.

O sytuacji niektórych krajach, gdzie chrześcijanie są prześladowani powiedzieli:

Kraj bez kapłanów

Bp Paul Hinder, wikariusz apostolski Arabii Południowej, któremu podlega m.in. katolicka wspólnota w Jemenie

Jemen to druga, jeszcze gorsza Syria. Wojna w tym kraju to dobry interes także dla Zachodu, a prawdziwe wieści o tym, co się tam naprawdę dzieje są uciszane. Mimo że jestem przedstawicielem papieża nie mam wstępu na terytorium tego kraju. Informacje o sytuacji miniaturowej wspólnoty chrześcijan otrzymujemy głównie od pracowników niewielu organizacji humanitarnych, które mogą nieść Jemeńczykom pomoc. W tym kraju nie ma już ani jednego kapłana. Ostatnim był ks. Tom Uzhunnalil, porwany przez islamistów po bestialskim ataku na dom starców prowadzony przez Misjonarki Miłości. Terroryści zamordowali wówczas cztery siostry, a także ich dwunastu współpracowników i podopiecznych. Ks. Toma złapali w kaplicy, w momencie gdy skończył spożywać konsekrowane hostie. Kaplica została zdemolowana, a figury świętych zniszczone. Podobny los spotkał wcześniej inne katolickie kościoły. Misjonarz odzyskał wolność po 18 miesiącach niewoli i na razie wrócił do rodzinnych Indii. Na skutek wojny większość chrześcijan musiała opuścić Jemen już półtora roku temu. Ale część pozostała. Nie mogą się gromadzić jak dawniej, bo nie mają już dostępu do kościołów. Spotykają się raz w tygodniu prywatnie w małych grupach. Wierni z regionu Adenu docierają do sióstr Matki Teresy z Kalkuty, jedynej wspólnoty zakonnej nadal posługującej w tym kraju. Ponieważ nie ma księży, nie jest więc odprawiana Eucharystia. Misjonarki, a także wierni w swych domach sprawują jednak liturgię Słowa. Udało się im się zachować pewną liczbę konsekrowanych Hostii, dlatego do tej pory mogli przystępować do Komunii. Ale również i to się z czasem skończy. Nie wiem, na jak długo starczy im jeszcze Komunii. Ci ludzie, którzy pozostali, żyją głęboką wiarą i w wielkiej ufności. Podziwiam ich, ale sam niewiele mogę dla nich zrobić. Niekiedy udaje nam się przekazać jakąś pomoc za pośrednictwem organizacji międzynarodowych. Trzeba podziwiać bohaterstwo Misjonarek Miłości, które mimo zagrożenia własnego życia nie chcą opuścić Jemenu ponieważ są tam ludzie potrzebujący ich pomocy. Jedyne o co się martwią, to na ile starczy im wody i żywności dla ich podopiecznych. To jest heroiczna służba. Siostry opowiadają, że kiedy bombardowania stają się ostrzejsze, klękają przed Najświętszym Sakramentem, prosząc Jezusa Miłosiernego, by strzegł je i ich podopiecznych. Nieraz chronią się pod drzewami, ufając, że Bóg je ustrzeże, a potem biegną do ubogich. Modlimy się za jemeńskich chrześcijan i w duchu jestem głęboko przekonany, że ich poświęcenie wyda owoce. Nie widzimy ich jeszcze, ale jestem pewny, że kiedyś ukażą się one pośród ruin.

 

Wolność tylko dla hinduistów

Doktor Helena Pyz, świecka misjonarka z Instytutu Prymasa Wyszyńskiego od 29 lat pracująca w Indiach wśród trędowatych

Helena Pyz   Archiwum Sekretariatu Misyjnego Jeevodaya Helena Pyz
Działania duszpasterskie są tolerowane na terenie kościoła, ale już rozmaita działalność społeczna bywa utrudniana
Teoretycznie w Indiach jest wolność religijna, ale rozumiana jako wolność bycia hinduistą. „Indie wyłącznie dla hinduistów” – to hasło głoszone przez hinduistycznych fundamentalistów, których głos coraz bardziej przybiera na sile. Według nich każdy urodzony na tej ziemi jest hinduistą. To oczywista bzdura, ale mocno naznacza społeczno-religijne życie w tym ogromnym kraju. Prosty przykład. Ludy pierwotne, które wyznawały przede wszystkim animizm w dużej mierze zaakceptowały chrześcijaństwo z pojęciem równości wszystkich wobec Stwórcy. A właśnie oni są postrzegani jako porzucający hinduizm na rzecz nauki Chrystusa. To nie pozostaje bez konsekwencji. Każdy stan rządzi się swoimi prawami. Lokalne władze wymagają np. pozwolenia sądu na przyjęcie chrztu, a zmiana wiary powinna być odnotowana w dowodzie osobistym. Przejście z hinduizmu na chrześcijaństwo mocno wpływa na codzienne życie ponieważ więzi społeczne i pojęcie „dużej rodziny”: bracia, siostry, kuzyni i ich współmałżonkowie to tutaj wielka siła. Odejście z takiej rodziny na skutek własnej decyzji jest bardzo trudnym krokiem szczególnie, gdy jest to nieakceptowane przez resztę bliskich. Zdarzają się nawet zabójstwa na tym tle. Młodzi ludzie, którzy wbrew rodzinie chcą zmienić religię często przeżywają dramatyczne chwile. Są wykluczani, ignorowani. Mężczyźni bywają pozbawieni ojcowizny, udziału w majątku, prawa do dziedziczenia, czasem nawet są wypędzani z domów.

W Indiach są hinduistyczne wioski do których chrześcijanom wstęp jest wzbroniony. Działania duszpasterskie są tolerowane na terenie kościoła, ale już rozmaita działalność społeczna bywa utrudniana. Prowadzenie szkół, mimo, że są najczęściej na dobrym poziomie, i innych instytucji pomocowych bywa postrzegane jako metoda dokonywania przymusowych konwersji uczestników tych akcji. Na Kościół przywódcy hinduizmu patrzą jako na instytucję dysponującą funduszami, a co za tym idzie „kupującą” sobie wiernych. Tymczasem w naznaczonych systemem kastowym i różnymi innymi formami dyskryminacji społeczeństwie hinduskim pociąga Jezus-Miłość, Bóg bardzo bliski, który kocha bezwzględnie każdego. Do Indii nie mogą przyjeżdżać misjonarze i otwarcie głosić Jezusa. Mniej więcej po pierwszej wizycie Jana Pawła II w Indiach (1986), której towarzyszył wielki entuzjazm wyznawców wszystkich religii, zaczął się odwrót od misji zagranicznych. Nawet turystycznie przyjeżdżający do Indii księża czy siostry, jeśli nie mają innych zawodów muszą wpisać w odpowiednią rubrykę „zatrudnieni w Kościele”, a następnie podpisać lojalkę, że w czasie swego pobytu nie będą głosić Ewangelii, ani zajmować się duszpasterstwem.

 

Terror w białych rękawiczkach

Ks. Witold Lesner, misjonarz fidei donum pracujący od 2014 roku na Kubie

ks. Witold Lesner   Archiwum prywatne ks. Witolda Lesnera ks. Witold Lesner
Przy okazji wizyty znaków Światowych Dni Młodzieży w naszej diecezji Bayamo Manzanillo komitet partii cofnął zgodę na przemarsz ulicami miasta. Po interwencji biskupa procesja się odbyła, ale trasę radykalnie skrócono
Od kubańskiego biskupa usłyszałem, że Fidel Castro powiedział kiedyś, iż nie chce na wyspie żadnych męczenników za wiarę. Nie było więc krwawych prześladowań. Walka z Kościołem odbywała się w białych rękawiczkach. Mimo pewnej odwilży tak jest i teraz. Na spotkanie z papieżem Franciszkiem jechaliśmy w asyście policji, a w każdym autokarze był przedstawiciel partii. Przy okazji wizyty znaków Światowych Dni Młodzieży w naszej diecezji Bayamo Manzanillo komitet partii cofnął zgodę na przemarsz ulicami miasta. Po interwencji biskupa procesja się odbyła, ale trasę radykalnie skrócono. Nierzadko w godzinach sprawowanych Mszy czy nabożeństw na ulicy puszczana jest bardzo głośna muzyka lub organizowane są imprezy miejskie. Trudno to nazywać przypadkiem, bo zwykle zaczynają się kilka minut przed i kończą tuż po. Choć godziny liturgii pozostają niezmienne, gdy interweniujemy u władz nieodmiennie słyszymy, że nie wiedzieli, iż w tym czasie coś organizujemy. Wprawdzie dzięki Janowi Pawłowi II Boże Narodzenie jest dniem wolnym od pracy, a dzięki Benedyktowi XVI również Wielki Piątek to w praktyce trzeba osobiście prosić pracodawcę, by tak było.

Wszelkie partyjne szkolenia odbywają się głównie w niedziele i święta. W szkole nie toleruje się oznak wiary wśród uczniów; żadnych widocznych medalików, czy świętych obrazków. Ksiądz nie może wejść do szkoły, do więzienia wpuszczany jest tylko na pisemną prośbę osadzonego, do szpitala za zgodą lekarza i na wyraźną prośbę chorego. W tym ostatnim miejscu nie można jednak publicznie sprawować sakramentów, a jedynie „po cichu”, by nie indoktrynować innych. Zagraniczni misjonarze nie mają obecnie problemu z wjazdem na Kubę i otrzymaniem wizy. Pracuje coraz więcej Polaków. Każdy z nas ma jednak swoją teczkę, a nasz Internet jest kontrolowany. Wchodząc na pocztę elektroniczną często dostaję informację o „nieautoryzowanym wejściu”. Już dawno przesłałem zmieniać hasło. Wciąż jest problem z budową nowych kościołów. Od czasu rewolucji powstały na wyspie tylko dwa. Z większą łatwością można jednak odbudowywać zniszczone kiedyś świątynie. Władze bardzo dobrze zatroszczyły się o to, by Kubańczycy nie interesowali się religią i mocno to widać. Wciąż z obawy przed problemami ze strony władz, boją się zaangażować w życie Kościoła. Nawet naszą parafialną sekretarkę musiałem długo prosić, by w oficjalnych dokumentach wystawianych przez parafię nie pisała obok daty, „w 56 roku od zwycięstwa Rewolucji”.

 

ONZ-et odwraca wzrok

O. Robert Wieczorek, kapucyn od 1994 roku posługujący w ogarniętej kolejną wojną Republice Środkowoafrykańskiej

O. Robert Wieczorek   Archiwum sekretariatu misyjnego kapucynów O. Robert Wieczorek
Kiedy byłem maltretowany przez rebeliantów, trzy samochody oenzetowskich sił pokojowych przejechały obok drogą, kilkanaście metrów ode mnie, a więc mnie widzieli. I choć im ludzie dawali znaki nie zrobili nic

Wielki potencjał dobra uwolniony przez Franciszka podczas jego wizyty w 2015 r. w Republice Środkowoafrykańskiej został w dużej mierze zaprzepaszczony. Na pozytywnej fali wzbudzonej przez papieża udało się przeprowadzić wybory prezydenckie i parlamentarne oraz wyłonić nowy rząd, lecz potem już działo się coraz gorzej. Nowe władze roztrwoniły z kretesem ogromny kredyt zaufania. Aż 85 proc. terytorium kraju ponownie dostało się pod okupację zwaśnionych grup rebelianckich, które zniechęcone bezowocnym oczekiwaniem na program rozbrojenia, demobilizacji i reintegracji reaktywowały się na nowo – jest ich obecnie piętnaście. W naszym kraju nie ma, jak próbowano to przedstawić na Zachodzie, wojny religijnej – chodzi o kontrolę terytorium i dziką eksploatację bogactw – to jednak konflikt ten w tragiczny sposób odbija się na życiu chrześcijan. Teren na którym leży moja parafia Ndim stał się obiektem pożądania trzech ugrupowań. Leży on tuż przy teoretycznie zamkniętej granicy z Czadem, ale to stamtąd właśnie przychodzą dostawy broni i muzułmańscy najemnicy. Swym zachowaniem przynoszą wstyd swej religii. Jedynym celem jest lekkie życie kosztem sterroryzowanych ludzi i napchanie kieszeni pieniędzmi. Okupantom forsującym interesy hodowców ze szkodą dla rolników zależy w naszym regionie na pastwiskach i udrożnienie dawnego szlaku handlu bydłem. Im dalej na południe od granicy z Czadem tym bardziej rosną ceny krów. To że misjonarze bronią ludzi i głośno mówią o tym skorumpowanym układzie, w którym udział mają też lokalne władze wielu się nie podoba. Stąd kolejna próba zastraszenia mnie, tym razem fizycznie odczuwalna.

Tu pragnę dać świadectwo ludziom. Setki osób przychodziły wyrazić mi współczucie i podziękowanie za to, że mimo wszystko zostałem z nimi. Nazajutrz na mszy rano było więcej ludzi w kościele, niż w niedzielę! Dziękowali też protestanci i muzułmanie. Mój ewentualny wyjazd równałby się zamknięciu ośrodka zdrowia i naszych szkół, a na dalszą metę - rabunek i ruinę misji,  bo siostry nie zostałyby same ani dzień dłużej. Trzeba więc tu siedzieć póki się da i modlić o nawrócenie dla „lords of war”. Po dobrych 30 latach został wyświęcony na kapłana nasz drugi w historii parafianin, ks. Stanislas. Za parę dni przyjedzie w rodzinne strony na prymicje. A my skrywamy mieszane uczucia: Jak to będzie z tym świętowaniem, skoro o 200 metrów od naszej kaplicy stacjonują rebelianci? Trwamy tu mając świadomość tego, że nasz los, ludzi w buszu, nie obchodzi nikogo. Kiedy byłem maltretowany przez rebeliantów, trzy samochody oenzetowskich sił pokojowych przejechały obok drogą, kilkanaście metrów ode mnie, a więc mnie widzieli. I choć im ludzie dawali znaki nie zrobili nic.

 

Żywność za modlitwę

Ks. Daniele Moschetti, kombonianin pracujący od 7 lat w Sudanie Południowym

„Obojętność na problemy ludzi, wśród których misjonarze pracują oznaczałaby zapomnienie fundamentalnej lekcji Ewangelii o miłości do człowieka cierpiącego i potrzebującego. Swą obecnością i świadectwem zapalają reflektory uwagi świata nad najbardziej zapadłymi peryferiami ludzkiej biedy i niesprawiedliwości” - to słowa papieża Franciszka ze wstępu do mojej książki mówiącej o niekończącej się kalwarii Sudanu Południowego. Tragedia, która wyniszcza ten kraj jest równie wielka jak dramat Syrii, tyle że Afryka nikogo nie obchodzi stąd totalne milczenie na ten temat. Kościoły i misje są dla ludzi jedynym bezpiecznym miejscem schronienia, jednak coraz częściej są atakowane. Oprawcy nie respektują nawet misjonarzy. Zabili m.in. słowacką zakonnicę, która będąc lekarzem wracała karetką po odtransportowaniu chorego do szpitala. Wiele chrześcijańskich kobiet i dzieci codziennie pada ofiarą przemocy czy gwałtów, stosowanych jako metoda zastraszania i podporządkowywania sobie ludności. Szczególny dramat przeżywają ludzie, którzy schronili się w sąsiednim Sudanie. Dzieci chrześcijańskich uchodźców otrzymują tam jedzenie pod warunkiem, że wyrecytują muzułmańskie modlitwy. Międzynarodowa pomoc zamiast do chrześcijan często trafia na targowisko, a potrzebujący umierają z głodu. Świat o tym wie, ale nie reaguje na tę dyskryminację.

Dobro wszystko zwycięży

Ks. Teresito Soganuba wikariusz generalny Marawi na Filipinach, który przez 117 dni przetrzymywany był w niewoli przez islamskich dżihadystów

Islamski ekstremizm wciąż pozostaje wielkim zagrożeniem dla Mindanano. Pokonanie przez filipińskie siły rządowe dżihadystów, którzy na pięć miesięcy przejęli kontrolę w Marawi nie oznacza, że porzucili oni swe marzenia o utworzeniu w tym zakątku świata mocnej placówki Islamskiego Kalifatu. Pilnie potrzebują nowej twierdzy ponieważ coraz mocniej wypierani są z Syrii i Iraku.  Zbezczeszczoną katedrę i inne zrujnowane kościoły oraz figury i krzyże z łatwością odbudujemy. Trudniej będzie na nowo scalić rozdartą islamskim ekstremizmem tkankę społeczną. Mindanao to region, gdzie chrześcijanie i muzułmanie potrafili wspólnie żyć jednak wraz z umacnianiem Państwa Islamskiego to współistnienie zaczęło się walić. Chrześcijanie boją się wracać do swych domów, są niepewni przyszłości. Dla mnie ten czas w niewoli był wielkimi rekolekcjami, które pozwoliły mi zrozumieć, że moją misją jest pozostanie na miejscu i budowanie pojednania chrześcijańsko-muzułmańskiego. Słowa matki jednego z chłopców, który wraz ze mną był porwany i zginął w czasie odbijania Marawi są zastrzykiem nowej siły: „Z każdego zła można wyprowadzić dobro. Dobro zwycięży wszystko”. Gdy porywacze mówili nam, że odzyskamy wolność za przejście na islam właśnie ten chłopak najgłośniej powtarzał oprawcom, że Chrystus jest dla niego wszystkim, a nas zachęcał do odmawiania Koronki do Bożego Miłosierdzia. Gdy zostałem uwolniony znajomi muzułmanie opowiadali mi, że próbowali nauczyć swych chrześcijańskich sąsiadów islamskiej modlitwy, tak by mogli spokojnie uciec z miasta. Na nic się to jednak zdało. Gdy na punktach kontrolnych dżihadyści kazali im recytować Koran chrześcijanie milczeli, tym samym świadomie wybierali śmierć za Chrystusa. Muzułmanie, którzy o tym opowiadali byli pełni podziwu dla naszych parafian, którzy tak właśnie ginęli i pytali mnie, dlaczego nie chcieli uratować swego życia, bo przecież kilka słów niczego nie zmienia.  Tutejsi chrześcijanie są mocarzami wiary. Gdyby tak nie było już dawno poszli by na układ z islamistami, którzy gwarantują im wyższe zarobki i lepsze warunki życia, a ich dzieciom wstęp do bardzo dobrych szkół. Oni jednak trwają. Mimo biedy, uciemiężenia i kolejnych bomb wybuchających przed kościołami i ich domami, a także kolejnych listów z żądaniem przejścia na islam lub płacenia podatku islamskiego w zamian za ocalenie życia. To dzięki wierności prostych ludzi w niebo wzbijają się tu wciąż krzyże a nie tylko półksiężyce minaretów.