Nie sprzątam ulic

„Walimy się” – to tylko jeden z komunikatów, jakie ostatnio dość często wypowiada mój sąsiad-proboszcz.

W sierpniu 2011 roku przekazał nam też podobną, fascynującą, informację, że budynek, w którym mieszkamy, opadł w ciągu ostatnich dwóch lat o około 4 metry. Oznacza to mniej więcej tyle, że z poziomu poddasza zeszliśmy do parteru. Skutki opadania zaczynają się pojawiać w formie pękających ścian, kafelek, wybrzuszonych chodników, walącego się muru wokół kościoła. Proboszcz zyskuje nową specjalizację – od szkód górniczych.

Mieszkańcy Śląska i w ogóle terenów związanych z wydobyciem zdają sobie sprawę (lub przynajmniej powinni) z tego, po jakim stąpają gruncie. Grunt to niezwykle chwiejny i niebezpieczny, o czym mogliśmy się w tym roku przekonać, śledząc losy mieszkańców bytomskiej dzielnicy Karb, zmuszonych do szybkiej ewakuacji. Opuszczone budynki stoją jeszcze, podtrzymywane drewnianymi palami, i czekają na rozbiórkę. Pojawił się problem, z którym muszą sobie poradzić władze państwa, regionu, miasta, kopalni, sami mieszkańcy i... dobrych kilka przyszłych pokoleń.

Do niedawna o górnictwie wiedziałam tyle, że 4 grudnia jest Barbórka. Lubię górnicze orkiestry dęte i mam ciepło w mieszkaniu dlatego, że ktoś tam na dole wydobył na górę sporo uwęglonych szczątków roślin. Odkąd sama mieszkam na Śląsku, temat stał się jaśniejszy i poniekąd zdeterminował także moje życie zawodowe.

Od kilku lat w różnej postaci zajmuję się, najprościej rzecz ujmując, ulicą. Nie, nie sprzątam ulic, choć ręka mi jeszcze nie odpadła, kiedy podnosiłam z ziemi zgubione przez innych śmieci. Nie jestem ulicznym grajkiem, ankieterką, nie sprzedaję tanich perfum ani nie stoję z broszurami na temat raju na ziemi. Kilka lat temu rozszerzyłam swoje wykształcenie o wiedzę i doświadczenie z zakresu pedagogiki ulicy oraz streetworkingu. Zaraziłam ideą męża, szefa i jeszcze kilka osób, które zdecydowały się wejść w świat pełen tajemnic, mrocznych zaułków, niebezpieczeństw i generalnie podwyższonej adrenaliny.

Kontekst życiowy osób, które wiążą się w jakimś stopniu z ulicą, bywa rozmaity. Dzieci, młodzież, osoby prostytuujące się, bezdomni. Skupię się na tych pierwszych. Dzieci i młodzież mogą pochodzić z bardzo zaniedbanych, dysfunkcjonalnych rodzin, jak również z tzw. dobrych domów, gdzie wszyscy członkowie rodziny, mieszkając pod jednym dachem, żyją tak naprawdę obok siebie, każdy zamknięty we własnej przestrzeni, poszukujący wirtualnych relacji. Rodzice nie mają czasu, bo muszą/chcą pracować całymi dniami, na to, by ich dzieci mogły się realizować w nauce języków obcych, pływaniu, balecie, kursie kreatywności i stu innych „ościach”. w którymś momencie miarka się przebiera i dziecko, chcąc zostać zauważone, zaakceptowane, szuka kontaktu wśród rówieśników i, nie wiedząc kiedy, ląduje na ulicy, wałęsa się po centrach handlowych, gdzie zawsze można „dorobić” u sponsora, świadcząc usługi seksualne. na przykład.

«« | « | 1 | 2 | 3 | » | »»