Jeszcze w seminarium „Koba”, choć był prymusem i celująco zdawał egzaminy, doszedł do wniosku, że Boga nie ma, a Kościół to jedna wielka mistyfikacja.
Józef Wolny/GN
Józef Stalin
Radziecki dyktator w matrioszkowym towarzystwie Saddama Husajna i Osamy bin Ladena
"Choćby człowiek cały świat pozyskał, a na duszy swojej szkodę poniósł, nic mu to nie pomoże..." - zob. Ewangelia Mateusza 16,26
Józef Wissarionowicz Dżugaszwili urodził się 9 grudnia 1878 roku w Gorie w rodzinie szewca i sprzątaczki. Ojciec był typowym szewcem – pił, klął i bił żonę (przepraszam szewców, którzy nie piją, nie klną i nie biją żon).
Matka dorabiała, sprzątając u ludzi, którzy zajmowali się czym innym niż naprawą butów, zatem nie pili (z klnięciem i biciem żon pewnie bywało różnie) i mogli sobie pozwolić na zatrudnienie pomocy domowej.
Józef był jej jedynym dzieckiem, które urodziło się żywe i nie zmarło w pierwszych dniach po porodzie. Jej marzeniem było, by został porządnym człowiekiem. Dołożyła wszelkich starań, by zdobył jak najlepsze wykształcenie. Dlatego zapisała go do seminarium duchownego w Tyflisie (dzisiejsze Tbilisi) w nadziei, że zostanie księdzem.
Jednak początek XX wieku to czas wielu zawirowań i gorączki politycznej. Towarzysz Lenin był płodny w pisaniu płomiennych artykułów, jego wysłannicy przemierzali Rosję wzdłuż i wszerz, ogłupiając robotników i chłopów, buntując młodą inteligencję. Młody Józef, którego koledzy w seminarium nazywali Soso, postanowił Dobrą Nowinę o przebaczeniu zamienić na nienawiść do burżujów i zgniłych kapitalistów. Tak zaczął się następny okres w życiu Józefa, którego teraz nowi koledzy-towarzysze poznawali pod pseudonimem „Koba”.
Ten nowy towarzysz był inny od większości rozdyskutowanych i naiwnych wywrotowców. Był cichy, skryty i milczący, pragmatyczny. Właściwie nie zajmował się agitacją. Zdobywał środki dla towarzysza Lenina. Napady na banki, wymuszenia, ściąganie haraczy – ot, codzienny trud rewolucjonisty. Wszak rewolucja to bardzo kosztowny interes.
Jeszcze w seminarium „Koba”, choć był prymusem i celująco zdawał egzaminy, doszedł do wniosku, że Boga nie ma, a Kościół to jedna wielka mistyfikacja. Później na swojej drodze spotkał jeszcze kilku oddanych sprawie rewolucjonistów, którzy ukończyli seminaria duchowne. Postarał się, by skończyli w Gułagach.
Rosną m.in ograniczenia w zakresie deklaracji chrześcijańskiego światopoglądu w życiu publicznym.
"Zabili ich na różne sposoby. Są wszystkie dowody na to, jak ich torturowali."