Początek Biblii. Najpierw historia stworzenia świata, czyli opis tego, co było piękne i zostało dane nam przez Boga. Później opis ogrodu Eden. Znakomite złoto, żywica i kamienie. W środku tego wszystkiego zostaje postawiony człowiek. Nie bez celu, ale z konkretnym zadaniem. Zostaje powołany do pracy.
Wszystko dzieje się jeszcze przed aktem pierwszego grzechu, zanim człowiek postanowił sprawdzić, czym jest nieposłuszeństwo i grzech. Jest to więc czas harmonii, miejsce doskonałe, po prostu raj.
„I wziął Pan Bóg człowieka i osadził go w ogrodzie Eden, aby go uprawiał i strzegł" – czytamy w Księdze Rodzaju. Uprawiał i strzegł, czyli nie siedział w bezczynności, ale wydobywał z tej cudownej ziemi wszystko, co najlepsze. Wydobywał pracą i zaangażowaniem i cieszył swoje oko tym, co wypracuje. Cieszył siebie i Boga owocami swojej pracy.
W kolejnym rozdziale początkowej księgi Pisma Świętego człowiek na własne życzenie traci rajskie pojęcie pracy. Po zerwaniu zakazanego owocu, przekroczeniu pewnej granicy, słyszy od Boga takie słowa: „W pocie oblicza twego będziesz jadł chleb, aż wrócisz do ziemi, z której zostałeś wzięty; bo prochem jesteś i w proch się obrócisz."
Tak się kończy „rajska praca" człowieka…
Przenieśmy się z czasów pierwszych ludzi. Żyjemy tu i teraz. Od 2008 r., czyli symbolicznego początku kryzysu, słowo "praca" jest na stałe wpisane w codzienny obieg informacji, opracowania akademickie i wreszcie zwykłe rozmowy ludzi. Pracy w Europie brakuje, praca staje się źródłem obaw, trosk, fobii, bywa powodem obsesji.
Poszukiwanie pracy może być intensywnym duchowym przeżyciem. Nie chodzi nawet o doszukiwanie się w pracy początków człowieka, który pracę wpisaną ma w życie, prawa, potrzeby i konieczności, a także namiętności i przyjemności. Chodzi o stan, w którym człowiek szuka pracy. Bardzo doczesny, przyziemny stan.
Do dziś pamiętam przedświąteczny wieczór dobrych kilka lat temu, kiedy zgasiłem światło w pokoju studenckim, chwyciłem walizkę i wychodziłem z mieszkania na pociąg do domu. Zadzwonił wtedy telefon od byłego korespondenta "Gazety Wyborczej" w USA, a późniejszego szefa redakcji sportowej w Warszawie, że wygrałem konkurs i dostałem pracę. Ulga, satysfakcja, szczęście – to wtedy czułem, bo bardzo tej pracy potrzebowałem. Wybijała się we mnie jednak wdzięczność wobec Boga, bo to z Jego towarzyszeniem w sercu "zdobywałem" tę pracę. To był de facto ostatni raz, kiedy szukałem pracy, później ona raczej znajdywała mnie sama, wskazując wydawnictwo Bonnier i "Puls Biznesu" jako miejsce, w którym o pracy mogę pisać i temat ten na różne sposoby badać. Rozmawiam, obserwuję, słucham, uczę się i zapamiętuję.
Człowiek, który nie ma pracy, przechodzi przez różne etapy. Życie często przypomina wtedy starą grę platformową na komputer – raz doskakuje się bardzo wysoko i pokonuje przeszkody, innym razem spada się na sam dół. Wiara w siebie i swoje możliwości miesza się w zależności od dnia ze zwątpieniem, poczuciem beznadziejności i nadzieją na to, że może jutro ktoś odpowie pozytywnie na CV.