Wywiad z abp. Michaelem. Fitzgeraldem, byłym nuncjuszem w Egipcie i Lidze Państw Arabskich.
RW: Arabska wiosna ma na swym koncie pewne osiągnięcia, wiele spraw budzi jednak niepokój.
Abp. Fitzgerald: Oczywiście, były pewne osiągnięcia, gdy chodzi o wolność słowa, o rozpoczęcie procesu demokratyzacji. Czy ludzie są zadowoleni z rezultatów tego procesu demokratyzacji, to już całkiem inna rzecz. Ja mogę mówić jedynie o moim doświadczeniu z Egiptu i wskazać na różnice między różnymi krajami, które doświadczyły arabskiej wiosny. Są to bowiem w istocie bardzo różne sytuacje.
Widać to również w aktualnej sytuacji takich krajów jak Egipt, Libia, Tunezja czy Syria...
Tak. Egiptowi udało się uniknąć wojny domowej. To bardzo ważne. Choć osobiście nie sądzę, by w Egipcie były wielkie szanse na wybuch wojny domowej. I choć dochodziło do przemocy, to jednak nie w tej samej skali, co w Libii czy w Syrii, gdzie przemoc trwa nadal, niestety.
Czy przemoc to w Egipcie zjawisko powszechne. Do nas docierają wiadomości o najpoważniejszych incydentach, na przykład o atakach na kościoły...
Przemoc nie jest czymś powszechnym. Sporadycznie dochodzi do ataków. Problem polega jednak na tym, że brakuje bezpieczeństwa. I to właśnie z tego względu koptyjski papież skarży się u prezydenta, mówiąc, że nie jesteśmy chronieni, nie tyle jako chrześcijanie, ale jako obywatele. Jak to możliwe, że agresorzy przychodzą nas zaatakować w naszych miejscach kultu? Ale przemoc to nie tylko ataki na chrześcijan. Rozwinęła się też zwyczajna przestępczość, kradzieże. Ludzie zaczynają unikać niektórych miejsc.
Prezydent Morsi obiecywał bezpieczeństwo, pokój dla wszystkich obywateli. Nie dotrzymał tych obietnic, nieprawdaż?
To prawda, nie dotrzymał. Obiecywał zreformować ministerstwo spraw wewnętrznych. Oczywiście takie reformy potrzebują czasu. Trzeba dać trochę czasu tym, którzy przychodzą do władzy i nie mają wielkiego doświadczenia w administracji. Tym niemniej ludzie są zawiedzeni, że nic nie zostało zrobione.
Czy Egipcjanie obawiają się zwiększenia wpływów partii islamistycznych, Bractwa Muzułmańskiego, oraz innych, jeszcze bardziej radykalnych ugrupowań?
Tak, widać to było zwłaszcza wtedy, gdy trwały prace nad nową konstytucją, gdy przebiegało referendum w tej sprawie. Wszytko to miało bardzo wyraźną, islamistyczną orientację. I dlatego istnieje ów lęk. Ludzie się boją, że ich kraj zostanie poddany radykalnej islamizacji i to dzięki demokracji. Lecz demokracja jeszcze się nie skończyła. Czekają nas kolejne wybory. I niektórzy mają nadzieję, że ludzie zawiedzeni obecną ekipą będą głosować na kogoś innego, by zobaczyć, co się stanie. I do tego trzeba zachęcać, umacniać tę świadomość, że to my jesteśmy narodem, my mamy władzę, my możemy decydować. Bo dziś górę bierze zniechęcenie. Trzeba to przezwyciężyć, uświadomić ludziom, że mają obowiązki względem swego kraju, muszą głosować. Znamienne jest, że w czasie referendum na temat konstytucji, tylko 30 procent uprawnionych do głosowania oddało swój głos. 60 procent z głosujących opowiedziało się za konstytucją. Pamiętajmy, że w wielu innych demokratycznych krajach, takie referendum, w którym nie wzięło udziału co najmniej 50 procent uprawnionych, nie byłoby w ogóle ważne. Trzeba o tym pamiętać. To nie cały kraj podejmuje decyzję, nie cały kraj popiera tych, którzy są aktualnie u władzy.
Rosną m.in ograniczenia w zakresie deklaracji chrześcijańskiego światopoglądu w życiu publicznym.
"Zabili ich na różne sposoby. Są wszystkie dowody na to, jak ich torturowali."