Jesteśmy gotowi umrzeć za Chrystusa

Agathe zdjęła burkę i podarła ją na strzępy. Kiedy skrzydła samolotu dotknęły chmur, odetchnęła. We Francji przyjęła chrzest. W Maroku grozi jej za to śmierć. Nawróconych na chrześcijaństwo muzułmanów spotkaliśmy w Paryżu dwa dni przed zamachem. W kontekście tych tragicznych wydarzeń ich historie pokazują, że choć nikt nie ma odwagi powiedzieć o tym głośno, wyznawcom Mahometa trzeba mówić o Jezusie. 


Pamięta dzień, kiedy stanął przed nią Moh-Christophe. Ich rodziny od dawna się znały. Choć rodzina Moha od lat mieszkała we Francji, ojciec Algierczyka nakazał mu powrót do kraju po tym, jak oznajmił, że chce się ochrzcić. Moh miał przymusowo ożenić się z muzułmanką i tak zostać w islamie. Ale plan się nie powiódł, bo kiedy tylko Moh stanął przed szpalerem dziewczyn na wydanie, wybrał Louise, mówiąc: „Tylko ona! Ale ja jestem w sercu już chrześcijaninem”. Louise miała 16, on 21 lat. Pamiętają, jak ojciec Moha czerwieniał. Zanim podniósł na niego rękę, matka Louise wyparzyła: „To co, dla nas żadna różnica!”. Zapadła cisza.


Louise długo nie była gotowa na chrzest. – Zgadzałam się na wszystko, co proponował Moh-Christophe, bo robił to delikatnie i czułam, że stoi za tym dobro i miłość. Ślubował mi w kościele, potem ochrzciliśmy dzieci. Lubiłam przychodzić do katolickich świątyń – tu czułam pokój, radość. Wreszcie któregoś dnia, idąc ulicami Paryża, zadałam sobie pytanie: „Po co żyję i co będzie, kiedy umrę?”. A potem był Wielki Czwartek. Płakałam, kiedy zobaczyłam, jak ksiądz umywał nogi ludziom. W islamie nikt się przed drugim nie uniża. 
– Bo tam nie ma czegoś takiego jak miłość. Tam kobieta jest poddana mężowi, musi wykonywać polecenia bez szemrania. Mąż z niczego się nie tłumaczy. Tak było i w mojej rodzinie – dodaje Moh-Christophe.

O Jezusie usłyszał w radiu. Był koniec lat 60. Ojciec sprowadził całą rodzinę 
z Algierii do Francji. – W audycji prowadzonej przez protestantów usłyszałem, że Jezus oddał życie za mnie, że Bóg to mój ojciec. Więc ja jestem dzieckiem Boga? Moh sięgnął po Biblię. Potem po życiorysy świętych: Franciszka z Asyżu, Karola de Foucauld i o. Kolbego. 
– Byłem zszokowany, że oni byli gotowi oddać życie za innych w imię Chrystusa. A męczennicy islamscy w imię Boga zabijają innych!
 Dwa lata się wahał. Ale wyczuwał, że Bóg zaprasza go do relacji. Pamięta, jak powiedział o tym rodzicom. – Ojciec zaczął mnie bić. Za każdym uderzeniem powtarzałem: chcę iść za Jezusem Chrystusem! Wtedy matka chwyciła mnie, a ojciec pobiegł do łazienki. Wylał na mnie wiadra lodowatej wody. 
– Będę cię musiał zabić! – krzyczał. Dał synowi „ostatnią szansę”. – Kazał mi wtedy wrócić do Algierii i ożenić się z muzułmanką. Jeden z księży poradził mi: jedź, jeśli to, co nosisz w sercu, jest prawdziwe, przetrwa i przylgniesz do Jezusa – wspomina Algierczyk. 


Moh-Christophe podchodzi do ambonki w paryskiej kaplicy. Śpiewa psalm. Całym sobą, trochę jak muezin. Louise wpatruje się w niego po 40 latach małżeństwa jak zaczarowana. W kaplicy jest sporo dzieci. – Mam nadzieję, że wytrzymają moje kazanie – śmieje się ks. Philippe. Kapelan nawiązuje do ubogiej wdowy z Ewangelii wg św. Marka. Do skarbony, obok której siedział Jezus w świątyni, wrzuciła, co miała, całe swoje utrzymanie. „Oddała wszystko. Tak jak wy, kiedy przylgnęliście do Jezusa. Oddaliście rodziny, swoje życie” – mówi kapłan. 


Sen Fatimy


Kiedy Agathe podchodzi do Komunii, nakłada czarny szal na głowę. Zanim przyjęła chrzest, matka wołała na nią Fatima. – Tobie to imię kojarzy się z cudem, mnie z piekłem – mówi po Mszy Marokanka. Siedzimy przy pachnącym kuskusie. – Mój ojciec był poligamistą, miał trzy żony. Jedną tak bił, że uciekła. Mam dużo rodzeństwa. Jak się bracia dowiedzieli, że chcę przyjąć chrzest, zaczęli mnie szantażować. Stawiałam się. Zawlekli mnie więc do meczetu. Rzucili mną o podłogę. Jeden przystawił nóż do pleców – opowiada po 8 latach od tamtych wydarzeń już bez emocji.
 Wtedy w meczecie Fatima się złamała. Powtarzała za bratem: „Tylko islam i tylko Mahomet”. 
– Strach zwyciężył – mówi.


– W Maroku nie ma ateistów. Nie przestrzegasz ramadanu – idziesz do więzienia. Nawet w konsulacie francuskim wyznają Allaha – włącza się do rozmowy Arnaud, mąż Agathe. Jest Francuzem, trafił do Casablanki w 2007 roku. Filmował na zamówienie ślub siostry Agathe. Zakochał się. Ale kobiecie w czarnej burce przeznaczony jest tylko muzułmanin. – A ja nie wierzyłem w nic. Moi rodzice ochrzcili mnie, sami do kościoła nie chodzili, nawet na Boże Narodzenie. Dostałem więc w Maroku ultimatum – przejść na islam albo zniknąć. Zacząłem szperać w internecie. Chciałem wiedzieć, co Kościół mówi o islamie. I tak natknąłem się na ks. Guy Pagisa. Odpisał mi na maila: „Chcesz sprzedać swoją duszę za kobietę z islamu?”. Wystraszyłem się. „Sprzedać duszę” brzmiało dramatycznie. Długo korespondowaliśmy. Zacząłem dzięki niemu czytać Biblię. I tak mnie wciągnęła, że po kilku miesiącach chciałem wstąpić do seminarium!

Z czasem Arnaud spotkał Moha-Christophe’a i nawróconych muzułmanów. – To było światło! 
Mocno już zaangażowany w wiarę wrócił do Casablanki. Po swoją Fatimę. – Wcześniej wysyłał mi mejle z fragmentami Biblii. Zaczęłam modlić się psalmami. Pewnej nocy miałam sen. Mały chłopczyk powiedział mi: „Rób to, co ci Arnaud powie”. 
Kiedy oboje wsiadali do samolotu na lotnisku w Casablance, Fatima ostatni raz spojrzała za siebie. Przez łzy ledwo widziała kontury wzgórz Casablanki. – Wiedziałam, że to podróż w jedną stronę – wspomina. Zanim usiadła w fotelu, zdjęła z włosów burkę. – Podarłam ją na strzępy. I poczułam ulgę.


W podziemiu


- Jestem pewien, że jeśli ludzie ci mieliby kiedykolwiek relację z Jezusem, nigdy nie przeszliby na islam – mówi Moh-Christophe, kiedy podjeżdżamy pod meczet w Créteil, 40 km za Paryżem. Jest godz. 18. Tłum ciągnie na jedną z pięciu codziennych modlitw do islamskiej świątyni. Do środka wchodzą tylko mężczyźni, niektórzy w długich szatach, z czapeczkami na głowie, mają bliskowschodnie rysy twarzy, ciemne karnacje. Inni w marynarkach, Francuzi, Europejczycy. Kobiety owinięte w chusty. Kilka z nich idzie na piętro. Chłopcy biegają wokół meczetu, bawiąc się plastikowymi karabinami. Niektóre dziewczynki z ojcami biegną na dywan do środka. – To możliwe tylko we Francji, w moim kraju dzieci nie wchodzą do meczetu – tłumaczy Moh-Christophe. 


Zagłusza nas skrzeczący głos muezina z megafonów. W sekretariacie meczetu urzęduje młody Francuz. – Na rozmowę z imamem trzeba się umówić miesiąc wcześniej – informuje. – Ale kim wy jesteście? – docieka. Kiedy tłumaczę i pytam, czy wiedzą coś o nawróceniach z islamu na chrześcijaństwo, odpowiada nerwowo: – Tu jest wolny kraj, każdy robi, co chce! 
– A dlaczego pan przeszedł na islam? – pytam. – Już mówiłem, wolny kraj! – odkrzykuje. Moh-Christophe chwyta mnie za rękę. – Chodźmy lepiej, zanim mocniej się rozjuszą. Wracamy do samochodu. Czuję, że wizyta w meczecie nie była dla Moha łatwa.

«« | « | 1 | 2 | 3 | » | »»

TAGI| KOŚCIÓŁ

aktualna ocena |   |
głosujących |   |
Pobieranie.. Ocena | bardzo słabe | słabe | średnie | dobre | super |

Reklama