SobotaPod koniec tego roku kilkadziesiąt tysięcy młodych ludzi z Europy i z innych kontynentów zostanie ugoszczonych w Budapeszcie. Ten nowy etap "Pielgrzymki zaufania przez ziemię" będzie 24 Europejskim Spotkaniem Młodych, przygotowanym przez Taizé. Dlaczego Budapeszt? Przypomnijmy, że Węgry były już dwukrotnie organizatorem Europejskich Spotkań Młodych, pierwszy raz w 1988 roku w Pecsu, drugi raz 10 lat temu w Budapeszcie.
Jak mówią organizatorzy, Budapeszt jest miastem symbolicznym, znajdującym się na skrzyżowaniu Wschodu i Zachodu, Północy i Południa. Jest także miastem doświadczonym przez tragiczną historię: przypomnijmy choćby rewolucję węgierską w 1956 roku i okropne represje, które doprowadziły do zniszczenia wszelkiej opozycji antykomunistycznej, w tym Kościoła. Węgry, tak jak Polska czy Czechy, szybko dźwigają się gospodarczo, są wśród pierwszych kandydatów do Unii Europejskiej. Okres powojenny pozostawił jednak w tym zaprzyjaźnionym z Polską narodzie ogromne spustoszenia religijne i moralne. Społeczeństwo węgierskie było poddawane przymusowej ateizacji. Zamknięto większość kościołów, zlikwidowane szereg instytucji religijnych, uwięziono bądź wygnano duchownych z kard. Josefem Mindszentym na czele. Andrzej Micewski, historyk, autor znanej monografii o kard. S. Wyszyńskim, porównując powojenną sytuację Polski i Węgier pisze: "Na Węgrzech stalinowska polityka wyznaniowa była brutalniejsza niż w Polsce. W nocy 9 czerwca 1950 roku aresztowano około tysiąca zakonników i zakonnic, i wielu księży świeckich. Konfiskowano własność kościelną. Stworzono ruch księży patriotów pod nazwą "Księży Pokoju". Rozpoczęto wydawanie "postępowego" czasopisma Kereszt (Krzyż). I wreszcie w tych warunkach wymuszono zawarcie porozumienia między Kościołem a państwem w dniu 30. VII. 1950 roku". Węgrzy, którzy zostali tak mocno doświadczeni przez historię, potrzebują duchowego wsparcia zwłaszcza od nas-Polaków, którzy mienimy się ich przyjaciółmi: "Polak, Węgier – dwa bratanki".
Udając się w pielgrzymkę do tego wielkiego miasta Europy Centralnej jakim jest Budapeszt wyrażamy nasze pragnienie urzeczywistniania niezwłocznie komunii i wymiany darów między narodami ziemi - piszą bracia z Taizé, organizatorzy Europejskiego Spotkania Młodych. Nad brzegiem Dunaju, w mieście, którego mosty są niejako symbolem więzi między Wschodem i Zachodem, rodziny i parafie będą gorąco przyjmować pielgrzymów zaufania, którzy przybędą z różnych kontynentów. Jakie cele stoją przed tegorocznym spotkaniem? Bracia piszą: do Budapesztu jedziemy po to, aby:
● umocnić się w naszych wspólnych poszukiwaniach pojednania i coraz większej solidarności w rodzinie ludzkiej – blisko i daleko.
● dzięki gościnie w rodzinach i parafiach odkryć, że zaufanie i otwartość serca są możliwe, niezależnie od różnic kulturowych i językowych.
● razem radować się darami Boga i zakorzenić w komunii z Nim przez wspólną modlitwę i słuchanie Go.
● spotkać się z osobami służącymi innym w dzielnicach i parafiach miasta i w ten sposób przygotować się do tego, by po powrocie ze spotkania być u siebie zaczynem pokoju i zaufania.
Pracujący w budapeszteńskim duszpasterstwie Miklos Blanckenstein mówi, czego spodziewa się po tym spotkaniu:
Myślę, że spotkanie osiągnie swój cel już dzięki temu, że się odbędzie: być z Bogiem i dzielić się tym z innymi. Nie chodzi o to, by starać się o sukces czy o konkretne rezultaty, jeśli nawet wiemy, że spotkanie przyniesie owoce. Dobrze jest być razem. Nasze kraje Europy wschodniej chciałyby wejść do Unii Europejskiej pojedynczo, bez innych, tak jakbyśmy brali udział w jakichś zawodach. To prawda, że źle znosiliśmy długotrwałą przymusową wspólnotę. Patrzę na spotkanie jako na dobrą okazję do tego, byśmy odkryli, że nie powinniśmy szukać Europy na zachodzie i zrozumieli, że Europa jest pomiędzy nami.
Wasze opinie
Muszę się przyznać, że mój stosunek do Taizé to jedna z większych pomyłek w moim życiu. Kiedy dwadzieścia lat temu chrześcijaństwo stało się największą przygodą mojego życia, naturalnie wśród wielu innych spraw słyszałem również o Taizé, nawet nazbierałem na ten temat trochę książek, śpiewało się ich kanony. Było to jednak takie odległe, a ja i tak nie miałem szans na paszport. Tyle fascynujących rzeczy działo się w Polsce stanu wojennego, że nie miałem ochoty zajmować się jeszcze jedną protestancką wspólnotą. Chłonąłem wtedy naszych protestantów jak gąbka, przysysałem się do nich jak pijawka, by wyssać z nich to co najcenniejsze - ich charyzmat. O ile w Kościele katolickim każdy kolejny reformator(ka) tworzył najczęściej nowe zgromadzenie zakonne, czy ruch świecki tak, że nasz Kościół przypomina rozrośniętą rafę koralową, o tyle rozwój protestantyzmu odbywał się przez jego atomizację. Każdy kolejny reformator dostrzegający jakieś braki lub skostnienie duchowe był (czasem wbrew własnej woli) wyrzucany ze swojego Kościoła i zmuszany do tworzenia własnego. Myślę, że wynikało to konieczności obrony własnej tożsamości, a ta tworzyła się najczęściej w opozycji do pozostałych (oczywiście niezmiennie wrogiem nr jeden (biblijnym Babilonem) pozostawał Kościół katolicki). Czasem to odkrywanie charyzmatów kolejnych wspólnot protestanckich bywało kłopotliwe i spotykało się z niezrozumieniem, chciałem jednak jak najlepiej poznać ten naprawdę bogaty świat i to co on ma do zaofiarowania nam katolikom, jakie proponują odpowiedzi na konkretne bolączki naszego Kościoła.
Kiedy wreszcie wyjazdy zagraniczne stały się możliwe, a Taizé pojawiło się w Polsce, na nawiązanie kontaktów nie pozwoliły mi obowiązki rodzinno - służbowe. Teraz wyjazd na tydzień do Taizé nie jest dla mnie taki prosty, a uczestnictwo w spotkaniach noworocznych wprost niemożliwe. Przyznam, że z moich kontaktów ze światem protestanckim wyniosłem jedno przekonanie. Nie dzielą nas wogóle te prawdy wiary, które legły u podstaw konfliktu. To po prostu zła wola obu stron i wzajemne niezrozumienie doprowadziły do podziałów, które w tej chwili są reliktem historycznym, defektem umysłów tkwiących w przyjętych kiedyś schematach myślenia. Rozmowa i wspólna modlitwa znakomicie ułatwiają przezwyciężenie podziałów. Moje doświadczenie jest takie, że może nie zawsze protestanci są w stanie przyjąć katolickie stanowisko w sprawie sakramentów, dogmatów maryjnych, prymatu papieża (choć myślę, że bardzo mocno odczuwają jego brak w konkretnych sytuacjach), czyśćca i inn., są jednak w stanie je zrozumieć i przyjąć do wiadomości, że nie są to wymysły Szatana, a dosyć logiczne wnioski z poprawnego czytania Pisma Świętego. Co ważniejsze, okazuje się, że część tych "katolickich wymysłów" sami w ten czy inny sposób praktykują inaczej je tylko nazywając.
Ogromnym odkryciem sprzed kilku lat był dla mnie powrót do lektury na temat historii Taizé, ich poszukiwań duchowych i biografii brata Rogera. Okazuje się, że Ten człowiek, Ci ludzie widzą Kościół dokładnie w taki sam sposób jak ja. To nie jest zbieżność poglądów - one (na ile zdołałem je poznać) są takie same. I kiedy kilka lat temu, gdy byłem przejazdem we Francji, było mi dane pobyć przez kilka godzin w Taizé, największe wrażenie zrobiła na mnie kaplica Najświętszego Sakramentu. Myślałem sobie, że wszystkie przeszkody w zlikwidowaniu podziałów można pokonać (jednym z trudniejszych jest stopniowe zeświecczenie, przystosowywanie się do współczesnego świata Kościołów protestanckich), poza jednym - rozumieniem Eucharystii. BEZ WSPÓLNEJ JEDNAKOWO ROZUMIANEJ EUCHARYSTII NIGDY NIE BĘDZIE JEDNEGO WIDZIALNEGO KOŚCIOŁA. Nie wyobrażałem sobie jak Duch Święty może pokonać tę przeszkodę. Taizé jest odpowiedzią na to pytanie. Moim najgłębszy pragnieniem jest, gdy tylko dzieciaki trochę podrosną pojechać wraz z całą rodziną do Taizé na trochę dłuższy pobyt.