NiedzielaJest niedzielny poranek, 13 sierpnia tego roku. Przyjeżdżamy do Taizé po długiej, 28-godzinnej podróży z Polski. Nasza toruńska grupa liczy prawie 50 osób, studentów i uczniów. Towarzyszę im jako kapłan. Na błękitnym niebie, ponad tą nietypową burgundzką wioską, położoną na pięknym wzgórzu, wschodzi słońce. To zapowiedź naszego pobytu. Podczas gdy jedni śpią jeszcze w autokarze, inni rozglądają się po okolicy, większość z nas jest tu po raz pierwszy. Taizé budzi się powoli do życia. Aktualnie przebywa tu około 6 tys. osób. Przybyli z całej Europy, a nawet świata. Dziś wymienią się grupy: jednych zastąpią inni. Przyjeżdżają pierwsze autokary. Parking zapełnia się. Podczas gdy jedni wypakowują się, inni wyjeżdżają. Potem okaże się, że „nowych będzie 4,5 tys., w tym ok. 500 Polaków. Tak jest przez cały letni sezon. Szybko obliczam: 12 tygodni wakacyjnych po średnio 5 tys. uczestników tygodniowo daje 60 tys., w tym 6 tys. Polaków. To oczywiście liczby przybliżone. Tymczasem "starzy" wprowadzają "nowych" w tajniki życia Taizè. Szczególnie szybko wymieniają doświadczenia Polacy: już wiemy, gdzie co ile kosztuje, na ile kromek chleba możemy liczyć i co zrobić, żeby dostać szybciej jedzenie. Jesteśmy bardzo przedsiębiorczym narodem.
Wojtek, który od kilku lat organizuje wyjazdy z Torunia do Taizé, wyjaśnia zasady tego tygodniowego pobytu. Plan dnia jest następujący: 7.15 – pobudka; 8.15 wspólna modlitwa; potem śniadanie; 10.00 – konferencja jednego z Braci wyjaśniająca temat dnia, potem dzielenie się w międzynarodowych grupach na zadany temat; w południe modlitwa; o 13-tej obiad, po południu spotkania w grupach, m. in. nauka śpiewu; dyskusje, prace porządkowe; 17.15 herbata; 19.00 kolacja; 20.30 modlitwa wieczorna i czuwanie w kościele, a potem wielka cisza z wyjątkiem jednego miejsca o nazwie "Oyak" gdzie można pośpiewać i pogawędzić z przyjaciółmi, ale tylko do 23.30, bo potem trzeba udać się na spoczynek.
Śpimy w namiotach i w barakach. Jako starszy wiekiem jestem przydzielony do grupy dorosłych, mających we wiosce osobny sektor (dobrze, że ktoś myśli o starszych). Mieszkam w 6-osobowym pokoju wraz ze szwedzkim pastorem – ewangelikiem (taka ekumenia praktyczna), z dwoma Włochami, Chińczykiem i Koreańczykiem. Koegzystencja przebiega bez problemów, choć Chińczyk głośno chrapie, a Włosi głośno gadają wieczorem i Szwed musi ich uciszać. Poza tym – wszystko OK.
O 10-tej pierwsza nasza msza św. w Taizé. Bardzo uroczysta. To, co widzę, burzy mit, jakoby w Taizé nie szanowano eucharystii. Przeciwnie. Eucharystia jest tu sprawowana z wielką czcią i w skupieniu. Na stałe posługę kapłańską pełni tu kilku spośród braci, wśród nich brat Marek, Polak z najdłuższym stażem w Taizé, opiekujący się na co dzień przybywającymi tu licznie Polakami. Podczas uroczystych mszy św. zamiast homilii jest rozważanie brata Rogera w oparciu o czytania biblijne. Potem dłuższa chwila modlitwy w ciszy. Modlitwa wiernych w wielu językach, obejmuje aktualne problemy świata. I przepiękne kanony stanowiące piękną oprawę muzyczną. Na zakończenie eucharystii brat Roger, który sam nie jest kapłanem, podchodzi do celebransów i dziękuje im witając się przy tym z każdym. Spotkanie z nim jest dla mnie wielkim przeżyciem.
PoniedziałekHistoria wspólnoty Taizé sięga czasów II wojny światowej. Pytany o to, co zdeterminowało na początku jego wybór, brat Roger, założyciel Taizé, często odpowiada wspominając swoją babkę. Była wdową, protestantką otwartą na katolicyzm. Podczas pierwszej wojny światowej żyła na północy Francji. Jej trzej synowie walczyli na froncie. Ona pomimo bombardowań została do końca w swoim domu, by przyjmować uciekinierów, starców, dzieci, kobiety przed rozwiązaniem. Wyjechała dopiero w ostatniej chwili, gdy wszyscy musieli uciekać. Te dwie postawy babki: podejmowanie ryzyka, by nieść pomoc najbardziej potrzebującym i pojednanie z wiarą katolicką - odciskają ślad na życiu młodego Rogera.
W 1940 roku ma 25 lat. Nowa wojna światowa rozdziera Europę. Roger, od wielu lat nosi się z zamiarem stworzenia wspólnoty monastycznej, w której codziennie można by konkretyzować pojednanie. Opuszcza rodzinny kraj - Szwajcarię - i udaje się do Francji, kraju swej matki, by być tam, gdzie panoszy się wojna. Poszukując jakiegoś domu, przybywa do Cluny. W pobliżu, w burgundzkiej wiosce Taizé, znajduje dom wystawiony na sprzedaż. Stara kobieta, którą wtajemnicza w swój zamiar, mówi: "Proszę z nami zostać, jesteśmy tacy samotni." Jest to dla niego jakby głos Boga mówiącego przez usta tej biednej kobiety. Taizé jest położone dwa kilometry od linii demarkacyjnej, która dzieli Francję na dwie części. W nabytym domu Roger ukrywa uchodźców politycznych, głównie Żydów. Przebywa w Taizé od 1940 do 1942 roku. Jest sam, modli się trzy razy dziennie w małej kaplicy - tak, jak będzie to czyniła przyszła wspólnota, nad utworzeniem której rozmyśla. 11 i 12 listopada 1942 roku - Francja jest już pod całkowitą okupacją - gestapo dwukrotnie przeprowadza w jego domu rewizje w poszukiwaniu tych, których ukrywał. Roger pomaga właśnie komuś w przekroczeniu granicy bez ważnych dokumentów i jest w Szwajcarii. Musi tam pozostać od końca roku 1942 do końca roku 1944.
W 1944 roku brat Roger powraca do Taizé. Towarzyszą mu pierwsi współbracia spotkani w międzyczasie. W roku 1949 - jest ich kilku - składają śluby zakonne na całe życie, zobowiązujące do zachowania celibatu, uznania posługi przeora i życia we wspólnocie dóbr materialnych i duchowych. W roku 1952, przeor wspólnoty, brat Roger, pisze dla swych braci małą regułę życia, zwaną "Regułą Taizé", która potem zmienia tytuł na: "Źródła Wspólnoty z Taizé", a po zmodyfikowaniu w roku 1990 staje się sercem książki "Miłość ponad wszelką miłość". Z wolna, z biegiem lat, wspólnota się powiększa. Na początku należą do niej bracia pochodzenia ewangelickiego. Potem mogą się też przyłączyć bracia katolicy.
Obecnie wspólnota skupia braci dwudziestu narodowości. Już przez samo swoje istnienie wspólnota jest znakiem pojednania między podzielonymi chrześcijanami, pomiędzy rozłączonymi narodami. Wspólnota chciałaby być "przypowieścią o komunii", miejscem codziennego szukania pojednania. Pojednanie chrześcijan jest sercem powołania Taizé. Nie jest jednak nigdy celem samym w sobie; nade wszystko chodzi o to, by chrześcijanie byli zaczynem pojednania między ludźmi, zaufania między narodami, pokoju na ziemi. Wspólnota nie przyjmuje dla siebie żadnych darów, żadnych prezentów. Bracia nie przyjmują nawet osobistych spadków. Zarabiają na życie wyłącznie swoją pracą i dzięki niej mogą dzielić się z innymi.
Papież Jan XXIII, tak jak jego następcy, bardzo cenił Brata Rogera i wspólnotę Taizé, o której kiedyś powiedział: "Ach, Taizé, ta mała wiosna!" Od tego czasu Taizé wraz z organizowanymi przez nie corocznymi sylwestrowymi, Europejskimi Spotkaniami Młodych, stały się niewątpliwie "wielką wiosną".