Mógłby ktoś wysunąć zarzut, że on przecież nigdy nie odczuł takiego pragnienia. W pewnym liście skierowanym do Katolickiego Biura Informacji Wiary czytamy: ,,Niczego mi nie brakuje na tym świecie. Jestem zadowolony. Bronię się przed taką zasugerowaną, przez księży wmówioną tęsknotą. Życia nie uważam ani za sensowne, ani też nie poszukuje sensu poza nim”.
Nikt nie przeczy, że wielu ludzi w najmniejszym nawet stopniu nie odczuwa owego ,,niepokoju”. Nie odczuwa go także w okresach rozterki. Ale czy to zaprzecza istnieniu takiego właśnie pragnienia? Czyż wyjątki nie potwierdzają reguły? A dalej, czy jesteśmy najzupełniej pewni, że owo ,,zadowolenie” będzie nam towarzyszyć we wszystkich sytuacjach życia i nie zostanie przynajmniej na krótki moment tu i tam przygaszone? Czy nie powinniśmy wreszcie zwrócić uwagi także na to, że pewne dyspozycje w jednym człowieku bardziej, w drugim mniej lub wcale nie dochodzą do głosu?
Przejście do odpowiedzi, która płynie z wiary, niech nam jeszcze ułatwi następujące rozważanie.
Czy można żyć bez nadziei?
Kto niczego nie oczekuje, ten kostnieje, gubi się w wątpieniu. Człowiek może żyć jedynie wówczas, gdy widzi jeszcze coś przed sobą, gdy się jeszcze coś ma zdarzyć. Zawsze jesteśmy nastawieni na przyszłość, gdyż teraźniejszość jest tylko krótkim momentem, nie do zatrzymania, i staje się przeszłością zanim potraktowaliśmy ją na serio. Dopiero nadzieja daje człowiekowi siłę do przetrwania życia. Jak to zatem wygląda u tych ludzi, którzy nie mogą się już niczego spodziewać? A więc u starych, nieuleczalnie chorych, u ludzi z marginesu naszego społeczeństwa dobrobytu? Oni również spodziewają się, ale czego? Czyż dla nich życie nie stało się zupełnie bezsensowne? Ale przecież im bardzo zależy na życiu - pomyślmy chociażby o chorych na raka - jakkolwiek nadzieje ich bywają ustawicznie rozbijane.
We współczesnej literaturze człowiek bywa przedstawiany -oczywiście nie zawsze - jako istota bezbronna, bezradna, samotna, żyjąca w leku i w obrzydzeniu do samej egzystencji. Jego życie okazuje s/f życiem bez wyjścia - i to w pełnym tego słowa znaczeniu, ponieważ nie znajduje on ani drogi, ani drzwi prowadzących na zewnątrz. Jedna ze współczesnych sztuk teatralnych nazywa ten stan rzeczy ,,społeczeństwem zamkniętym” (Sartre). Człowiek zaś, który doświadcza owej wyłącznej doczesności i przyrodzoności, czuje się jak „w piekle”.
My również podzielamy to zdanie: Jeżeli dla człowieka to, czego na tej ziemi, w tym życiu może się spodziewać, jest już wszystkim, wówczas musi on rzeczywiście dojść do przeświadczenia o bezsensowności. Życie, w którym człowiek nie może się już niczego spodziewać, jest czymś bez wyjścia.
Tylko dlaczego człowiek uczestniczy w tej bezsensownej grze? Dlaczego jej po prostu nie przerwie? Normalnie nie zgadza się on przecież na bezsensowne postępowanie. Jeżeli jednak ktoś naprawdę „kończy", wówczas mimo wszystko myślimy natychmiast o spartaczonym życiu. Człowiek afirmuje zatem życie, które właściwie winien by odrzucić, zanegować. Szczególnie zaś młodemu człowiekowi zależy tak bardzo na życiu. Czy naprawdę wierzy on, że wszystko jest jakoby bez sensu? Czy nie doświadczamy także czegoś przeciwnego: że życie ma także swoje piękne strony, że jesteśmy szczęśliwi? To po prostu nieprawda, iż zasadniczym nastrojem człowieka jest „wstręt", bo wypełnia go raczej płynąca z egzystencji radość. W głębi swego jestestwa człowiek jest optymistą, ponieważ wyczuwa jakiś ostateczny sens swego życia. Dlatego też twierdzenie o bezsensowności istnienia wydaje się nam - nawet z punktu widzenia samego doświadczenia -jednostronne i ryzykowne.
Więcej na następnej stronie