W centrum świata nie ma dziś wojny religijnej, spory mają głównie podłoże ekonomiczne, wzmacniane przez politykę.
Ziemia Święta to prawdziwe laboratorium dialogu międzyreligijnego i ekumenicznego. Jeśli tu uda się doprowadzić do pokojowego współżycia żydów, muzułmanów i chrześcijan, to będzie to możliwe wszędzie. I z drugiej strony, nawet niewielki incydent w Jerozolimie może być niczym kamyk wywołujący lawinę.
Ks. David Neuhaus jest wikariuszem generalnym katolików języka hebrajskiego w Ziemi Świętej. Zanim zaczniemy rozmawiać o tym, jak wyznawcy różnych religii układają tu sobie relacje, czyni dwa zastrzeżenia. – Po pierwsze różnicami teologicznymi zajmują się wyłącznie hierarchowie, dla nas one nie mają tak naprawdę znaczenia. Po drugie nikt tu nie wnika, czy jesteś katolikiem, prawosławnym, czy protestantem. Mówisz po prostu, że jesteś chrześcijaninem – wyjaśnia ks. Neuhaus. Uczniowie Chrystusa nie mają wyjścia, muszą „być jedno”, bo otacza ich ocean islamu i judaizmu.
Zatrzymać exodus
Jest ich w Ziemi Świętej „tylko” pół miliona, podczas gdy dwie pozostałe religie monoteistyczne rosną w siłę przede wszystkim demograficznie. 150 lat temu, gdy ówczesną Palestynę zamieszkiwało zaledwie 20 tysięcy wyznawców Jezusa, stanowili oni 10 procent całej tutejszej populacji. Dziś jest to niecałe 2 procent. Po prostu liczba wyznawców islamu i judaizmu gwałtownie rośnie, a społeczność chrześcijan pozostaje względnie stabilna. Zmienia się jedynie ich profil narodowościowy, bo ubywa rdzennych mieszkańców tych ziem, przybywają za to chrześcijanie z różnych zakątków świata.
– Nie ma tu dziś wojny religijnej, spory mają głównie podłoże ekonomiczne, wzmacniane przez politykę. Twój los jest zdeterminowany przez miejsce zamieszkania, a nie wyznanie. W Betlejem bardzo ciężko dziś normalnie żyć, nie ze względu na przynależność do Kościoła, ale dlatego, że nie ma tu gdzie pracować – mówi ks. David Neuhaus.
W Palestynie wyznawcy islamu chrześcijan specjalnie nie zatrzymują. W Strefie Gazy mieszka ich zaledwie tysiąc w ponadmilionowym morzu wyznawców Allacha. Gdy Paweł VI jako pierwszy papież przybywał do Ziemi Świętej, co drugi mieszkaniec Betlejem był chrześcijaninem, dziś jest to zaledwie 15-procentowa mniejszość.
Chrześcijanie w Betlejem są już zmęczeni wieloletnim konfliktem palestyńsko-izraelskim i szukają okazji, by stąd uciec. Franciszkanie z Kustodii Ziemi Świętej robią, co mogą, by ich zatrzymać – dając pracę w katolickich domach pielgrzymów i wspierając lokalne firmy. Dwa lata temu w Betlejem ruszył kurs języka polskiego dla Palestyńczyków pracujących w turystyce. Dzięki niemu już nie tylko Rony Tabash, chyba najpopularniejszy w Polsce mieszkaniec Betlejem, wita pielgrzymów tradycyjnym „dzień dobry” i hasłem: „U mnie taniej niż w Biedronce”.
Smak wspólnych świąt
Mówiąc o rdzennych chrześcijanach, mamy na myśli Arabów, a przecież choćby obecność Ormian na tych ziemiach mierzona jest już stuleciami. Obrządek prawosławny to nie jedynie historia, ale współczesność. Taka jak katolicyzm czy protestantyzm. – Dla mieszkańców Ziemi Świętej ekumenizm jest jak picie porannej kawy, to coś naturalnego – mówi ojciec Piotr Blajer, franciszkanin pracujący na co dzień w szkole biblijnej w Jerozolimie. Chrześcijanie są tu mniejszością, w dodatku zróżnicowaną. Wyznawcy aż trzynastu obrządków żyją zgodnie, chociaż różnice teologiczne i proceduralne im w tym przeszkadzają. I nie jest to jedynie problem niemożliwości przystępowania do wspólnego stołu eucharystycznego. Na przykład małżeństwa katolicko-prawosławne mają problem, bo my uznajemy chrzest w Cerkwi, ale w drugą stronę to niestety nie działa.
Jest też problem różnych kalendarzy, a wspólne obchodzenie najważniejszych świąt chrześcijańskich ma w tym miejscu szczególne znaczenie. Ojciec Piotr z satysfakcją opowiada, jak radośnie celebrowano Wielkanoc w tym roku, gdy wypadła dla wszystkich w jednym terminie.
– Dzieje się tu wiele dobra, nie zawsze dostrzeganego. Swoje owoce przynoszą tradycyjne już tygodnie modlitw o jedność chrześcijan. Zaczynają się na prawosławnej Kalwarii, potem idziemy do patriarchatu łacińskiego, następnie ormiańskiego, etiopskiego. Na koniec wspólnie modlimy się w Wieczerniku, „abyśmy byli jedno”. Wspólnie też modliliśmy się przez dziewięć dni przed pielgrzymką papieża – wylicza Piotr Blajer.
Przełamywanie lodów
Ojciec Zacheusz Drążek posługuje w bazylice Bożego Grobu. Jest jednym z dziesięciu franciszkanów, którzy tę służbę dzielą z prawosławnymi braćmi, Grekami i Ormianami. Zachowując proporcje i szacunek dla miejsca, są tu trochę jak sublokatorzy, więc ekumenizm ma dla nich wymiar do bólu praktyczny. O tym, kto za jaki fragment bazyliki odpowiada, kiedy i czym tu się zajmuje, przesądza wspomniana już zasada status quo, której duchowni wszystkich wyznań opiekujący się Grobem Pańskim, sumiennie przestrzegają. Każdy wie, o której ma dzwonić, pełnić dyżur, sprzątać czy odprawiać nabożeństwo.
Jak w życiu, bywają chwile lepsze i gorsze. Gorsze, gdy ktoś przedłuży swój czas albo zechce literalnie egzekwować przysługujące mu władanie nad kawałkiem podłogi. Ludzie są tylko ludźmi…
– Wiele osób mnie pyta, jak wy żyjecie z Grekami, słyszeliśmy, że się bijecie? Odpowiadam, nie bijemy się, bo głosimy „pokój i dobro”, taki mamy charyzmat. A zatargi, jeśli kiedyś bywały, to między Grekami i Ormianami, ale to już historia – opowiada brat Zacheusz. Oczywiście uzgadnianie nawet najdrobniejszych spraw bywa kłopotliwe, ale – jak zapewnia franciszkanin – „zawsze można się dogadać”. Dogadywaniu się w trudniejszych kwestiach sprzyja wzajemna życzliwość.
– My pożyczymy od nich ławki, oni od nas krzesła. Albo z bratem Włochem zrobimy dla nich spaghetti, a oni przyniosą słodycze.
Ojciec Zacheusz opowiada mi dwie historie, które obrazują, jak przełamuje się lody wzajemnych uprzedzeń. – Zwróciłem uwagę na starszą panią, często odwiedzającą bazylikę. Nawiązaliśmy sympatyczną znajomość, zacząłem z nią po rosyjsku rozmawiać, okazało się, że to matka jednego z braci Ormian. Kiedyś na pożegnanie pocałowałem ją w rękę. Wiem, że sposób, w jaki oddałem szacunek dla matki kapłana, zrobił tu duże wrażenie – mówi Zacheusz. Druga opowieść dotyczy Greczynki, siostry zakonnej Stefanii. – Obserwowałem nieraz z podziwem, jak centymetr po centymetrze zmywa podłogę przed Kalwarią. Robi to zawsze z wielkim namaszczeniem, ma wypisane na twarzy, że jest osobą świętą. Pewnego dnia zapytała mnie, jak mam na imię, zaczęliśmy rozmawiać, nawiązała się nić sympatii. Teraz nie tylko rozmawiamy, ale i obdarowujemy się wzajemnie słodyczami. Myślę, że takie drobne z pozoru gesty są ważniejsze od formułowania wspólnych traktatów teologicznych na temat jedności Kościoła – zapewnia franciszkanin.
Ekumenizm cierpienia
Wspólne modlitwy, drobne gesty życzliwości, wzajemne poznawanie się – to recepta na dialog. – Uczymy się nawzajem od siebie, bo różnorodność nie jest wadą, ale wartością – podkreśla ojciec Piotr Blajer. Mówił o tym papież Franciszek podczas Mszy w Ammanie, wskazując, jak ważne jest, byśmy tę różnorodność wzajemnie szanowali. Bo „bycie jedno” w żadnym razie nie oznacza wyrzeczenia się własnej tradycji i tożsamości. Ważne, by zachowując je, nie tracić z oczu tego, co nas łączy: wiary w Jezusa zmartwychwstałego.
Franciszkanin mieszkający na co dzień w klasztorze Biczowania w Jerozolimie nie bagatelizuje zagrożenia, jakim dla dialogu i współistnienia różnych wyznań są ataki fundamentalistów, ale podkreśla, że w ciągu 14 lat swojej tu posługi nie spotkał się z żadnym aktem agresji. I potwierdza tezę ks. Neuhausa, że konflikty, jakie wstrząsają Ziemią Świętą, nie mają dziś charakteru religijnego, lecz ekonomiczny i polityczny.
Pokój nie jest tu jednak dobrem trwałym. Przykład innych krajów regionu – zwłaszcza Syrii – uczy, że w sytuacji wojennego chaosu fundamentaliści dochodzą do głosu, a dialog zastępują prześladowania. O tym, że i na taką sytuację trzeba zawsze być gotowym, też mówił papież podczas ostatniej pielgrzymki.
„Kiedy chrześcijanie różnych wyznań wspólnie cierpią, jedni u boku drugich, i udzielają sobie nawzajem pomocy w braterskiej miłości, urzeczywistnia się ekumenizm cierpienia, ekumenizm krwi, posiadający szczególną skuteczność nie tylko ze względu na kontekst, w którym się dokonuje, ale także – z racji komunii świętych – dla całego Kościoła” – mówił w Jordanii Franciszek do uchodźców. Tych, którzy już owego ekumenizmu cierpienia doświadczyli.
Rosną m.in ograniczenia w zakresie deklaracji chrześcijańskiego światopoglądu w życiu publicznym.
"Zabili ich na różne sposoby. Są wszystkie dowody na to, jak ich torturowali."